Morderca z pikiety. Największa zagadka polskiej kryminalistyki

opublikowano: 2024-05-22, 06:39
wszelkie prawa zastrzeżone
Te zbrodnie wstrząsnęły całą Łodzią. Na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku doszło w tym mieście do serii niewyjaśnionych morderstw. Ofiary niewiele ze sobą łączyło poza jednym – wszystkie były osobami homoseksualnymi. I prawie wszystkie zginęły we własnych mieszkaniach, w trakcie stosunku seksualnego lub tuż po nim. Choć sprawca działał według dość utartego schematu, policji nigdy nie udało się wpaść na jego trop. Do końca pozostał anonimowy – i bezkarny.
reklama
Dworzec Łódź Fabryczna, 2009 r. (fot. Jacob Wodzynski)

Historia rozpoczyna się w latach 80. ubiegłego wieku w parku obok dworca Łódź Fabryczna. Znajdowała się tam jedna z tzw. pikiet – dla niewtajemniczonych zwykła przestrzeń publiczna, dla zaznajomionych z tematem – miejsce schadzek gejów. Choć jeszcze kilka lat wcześniej fakt, że ujawniają się oni publicznie, byłby zupełnie nie do pomyślenia, pod koniec lat 80. czasy zaczęły się zmieniać. Ludzie przeczuwali rychły upadek tłamszącego ich systemu i zaczęli domagać się wolności – także tej w sferze osobistej.

Następująca powoli liberalizacja systemu to jedno, mentalność i uprzedzenia – drugie. Homoseksualiści próbowali walczyć o swoje prawa, ale wciąż spotykali się z prześladowaniami – wystarczy choćby wspomnieć o zainicjowanej przez Milicję Obywatelską w 1985 roku akcji „Hiacynt”. Dlatego też tworzyli oni bardzo hermetyczne środowisko – wszyscy mniej lub bardziej się znali i jak tylko mogli, unikali kontaktów z milicją czy służbami bezpieczeństwa. To postanowił wykorzystać morderca z pikiety.

Pierwsza zbrodnia

Po raz pierwszy dał o sobie znać w 1988 roku. To właśnie wtedy w starej kamienicy przy ul. Grabowej w Łodzi milicja odkryła męskie zwłoki. Nie była to śmierć z przyczyn naturalnych – ciało było bowiem zmasakrowane. Jak wkrótce ustalili śledczy, doszło do zabójstwa. Ofiarą był trzydziestokilkuletni Stefan W., samotnie mieszkający rencista dorabiający sobie handlem na Węgrzech.

Był homoseksualistą i obracał się w środowisku z pikiety. Najprawdopodobniej tam właśnie poznał swojego przyszłego oprawcę – i zaufał mu do tego stopnia, że zaprosił go do domu. Wizyta skończyła się tragicznie.

W toku śledztwa funkcjonariusze milicji ustalili, że mężczyzna został skrępowany przewodem elektrycznym, po czym był duszony, pchnięty nożem, a na końcu jego zwłoki zostały przygniecione meblościanką. Po zamordowaniu ofiary zabójca zabrał z jej mieszkania dwa sygnety, magnetowid i aparat fotograficzny.

O ile milicjanci mogli początkowo podejrzewać, że zbrodnia była częścią napadu rabunkowego, o tyle szybko przekonali się, że sprawa jest znacznie poważniejsza. Morderca nie dał bowiem o sobie zapomnieć – rok później zaatakował ponownie.

Kolejne ofiary

Tym razem ofiarą padł 40-letni Jacek C., pracownik Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego. Mężczyzna również był homoseksualistą i znał środowisko z pikiety – późniejsze śledztwo wykazało, że feralnego dnia również tam był. Po znalezieniu jego zwłok  milicja nie mogła mieć żadnych wątpliwości, że morderstwo było częścią szerszego planu. Okoliczności zbrodni łudząco przypominały zabójstwo sprzed roku.

Zwłoki mężczyzny zostały w podobny sposób skrępowane sznurkiem. Choć zginął nie od ciosów nożem, a w wyniku uduszenia ścierką kuchenną wepchniętą głęboko w usta, pozostały schemat się zgadzał. Milicjanci nie znaleźli śladów włamania, co oznaczało, że ofiara musiała wpuścić mordercę do domu. Ten, po dokonaniu zbrodni, okradł zmarłego – tym razem zginęły pieniądze i telewizor. Do tego zamordowany mężczyzna, podobnie jak pierwsza ofiara, był homoseksualistą. Jeśli w tym przypadku milicja mogła jeszcze przymknąć oko na ten fakt, o tyle kolejna zbrodnia uświadomiła jej, że z pewnością nie jest to przypadek.

Kolejna ofiara również była gejem – chodziło dokładnie o aktora teatralnego Bogdana J. 50-latek zginął w łudząco podobnych okolicznościach – podczas stosunku seksualnego został zadźgany nożem. Napastnik atakował z taką wściekłością, że przebił jego ciało na wylot. Po dokonaniu zbrodni zniknął – razem z magnetowidem, sygnetem, książeczkami oszczędnościowymi i pieniędzmi.

Później ofiarami padli kolejno: Andrzej S., Jakub M., Jan D. i Kazimierz K. Wszyscy poza tym drugim zostali zamordowani we własnych domach w podobny sposób – podczas stosunku seksualnego, na skutek zadźgania, zatłuczenia czy uduszenia. Zwłoki Jakuba M. znaleziono w lesie.

reklama

Tajemniczy morderca

Charakter tych wszystkich zbrodni i okoliczności, w jakich do nich doszło, był dla milicjantów dowodem na to, że stoi za nimi jeden sprawca – Roman. Takim imieniem najprawdopodobniej się posługiwał, a przynajmniej tak określała go prasa donosząca o morderstwach. Znalezienie go było jednak dla śledczych ogromnym wyzwaniem. Środowisko homoseksualistów w Łodzi było niezwykle hermetyczne – i nieufne wobec milicji. Wiele z nich wolało przemilczeć upokorzenia czy nawet pobicia, byle tylko nie musieć wyjawiać swojej orientacji. Choć sprawa seryjnych morderstw wstrząsnęła miastem na tyle, że wielu z nich zdecydowało się współpracować ze śledczymi, niewiele to pomogło. Po mordercy nie było ani śladu.

Do pewnego przełomu w sprawie doszło w 1990 roku, po zamordowaniu Andrzeja S. Mężczyzna prowadził notes, w którym zapisywał wszystkich swoich partnerów seksualnych. O mordercy nie wspomniał jednak ani słowem. Przy tej sprawie policjanci zaczęli już jednak łączyć wątki i zrozumieli, że za wszystkie morderstwa odpowiada jeden człowiek. Niedaleko ich jednak zaprowadziła ta wiedza – choć przesłuchali wiele osób, nie zdobyli informacji, które w jakiś sposób zbliżyłyby ich do sprawcy.

Większe nadzieje na jego schwytanie pojawiły się w 1993 roku, po ostatnim morderstwie. Pojawił się bowiem ważny świadek – Czesław. Pewnego dnia poznał młodego Romana na pikiecie i zaprosił go do domu, gdzie odbyli stosunek seksualny. Po tym umówili się na następny dzień – ale nie u Czesława, a u jego kolegi Kazimierza K. na prywatkę. Po niej towarzysz Romana wrócił do siebie, a on sam postanowił zostać u nowo poznanego mężczyzny. Skończyło się to dla gospodarza tragicznie – następnego dnia jego przyjaciele znaleźli go całego we krwi. Już nie żył.

Podejrzenia padły automatycznie na Romana. Policjanci przesłuchali uczestników prywatki i na tej podstawie sporządzili portret pamięciowy sprawcy. Ustalili, że był on prawdopodobnie blondynem o „łagodnej urodzie” i krępej budowie ciała, mierzącym między 175 a 180 cm. Jego cechą charakterystyczną były tatuaże – kropka przy lewym oku, na krtani i na dłoni. W chwili pierwszego zabójstwa miał prawdopodobnie koło 20 lat, choć niektórzy przekonywali, że w rzeczywistości mógł być młodszy.

Niewyjaśniona seria morderstw

Oprócz wyglądu mordercy policjanci próbowali ustalić również motywy jego działania. Czesław, który osobiście poznał sprawcę zabójstw, wyznał, że podczas ich pierwszego spotkania ten dużo opowiadał o sobie. Miał wyznać, że gdy był nastolatkiem, został zgwałcony przez wychowawcę z poprawczaka i od tego momentu często spotyka się z mężczyznami na przygodny seks. Dodał także, że na co dzień pracuje w przemyśle włókienniczym i zajmuje się matką, z którą też mieszka.

Na podstawie tych zeznań śledczy stwierdzili, że motywem mordercy z pikiety mogła być jego nienawiść do swojej orientacji seksualnej – że mordując gejów, chciał zabić geja w sobie. Wszystko to były jednak domysły. Choć policjantom wydawało się, że po tym informacjach, które zdobyli, sprawa nabierze rozpędu i uda im się w końcu złapać mordercę, okazało się, że nic bardziej mylnego. Ten jakby zapadł się pod ziemię. I tak już miało pozostać.

Ostatecznie nie udało im się znaleźć sprawcy ani ustalić jego tożsamości. Stwierdzili, że najprawdopodobniej już nie żyje – mężczyzna, z którym spotkał się w przeddzień ostatniego morderstwa, kilka miesięcy później zmarł na AIDS. Policjanci podejrzewali, że taki sam los spotkał również zabójcę – co mogłoby tłumaczyć nagłe ustanie serii morderstw. Niektórzy uważali, że mógł on również wyjechać za granicę, a inni – że żyje gdzieś w Polsce i, podobnie jak wcześniej, w czasie dokonywania morderstw, jak gdyby nigdy nic funkcjonuje w społeczeństwie

Najbardziej uderzające są w tym kontekście słowa, które Arkadiusz Lorenc – autor reportażu o mordercy z pikiety, usłyszał od jednego z przedstawicieli społeczności LGBT w Łodzi, badając tę sprawę. „Wszyscy go widywaliśmy”. Nikt nie był w stanie go powstrzymać.

POLECAMY

Ten artykuł powstał dzięki Waszemu wsparciu w serwisie Patronite! Dowiedz się więcej!

Ten artykuł powstał dzięki Waszemu wsparciu w serwisie Patronite, a jego temat został wybrany przez naszych Patronów. Wesprzyj nas na Patronite i Ty też współdecyduj o naszych kolejnych tekstach! Dowiedz się więcej!

Źródła:

  • Lorenc A., Morderca z pikiety, EmpikGo, 2022.
reklama
Komentarze
o autorze
Katarzyna Łabicka
Absolwentka dziennikarstwa i nauk politycznych. Miłośniczka historii, reportaży i kultury hiszpańskiej.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone