Moda w służbie propagandy III Rzeszy
Ten tekst jest fragmentem książki Lucy Adlington „Krawcowe z Auschwitz. Prawdziwa historia kobiet, które szyły, żeby przetrwać”.
W 1933 roku niemiecka dziennikarka żydowskiego pochodzenia Bella Fromm odnotowała w dzienniku słowa Hitlera: „Mieszkanki Berlina powinny być najlepiej ubranymi kobietami w Europie (…). Nie życzę sobie więcej paryskich modeli”. Tego samego roku doktor Joseph Goebbels, minister propagandy i oświecenia publicznego Trzeciej Rzeszy, mianował się szefem Domu Mody, czyli jak go nazwała Fromm: Deutsches Modeamt – Niemieckiego Instytutu Mody. Goebbels wiedział, że przemysł modowy odgrywa kluczową rolę w kształtowaniu wizerunku, a także że jest podstawowym narzędziem skutecznego modelowania i kontrolowania ludzkich zachowań.
Periodyki sympatyzujące z nazistowskim rządem, na przykład „Die Mode” (Moda) i „Frauen-Warte” (Kobieca Perspektywa), entuzjastycznie podporządkowały się wytycznym partii Hitlera. Zachęcano niemieckie kobiety do utożsamiania się z tradycyjnymi rolami matki i pani domu. Najlepiej, żeby podejmowały zawody, które były odzwierciedleniem stereotypowych kobiecych cech, czyli uprzejmości i troski, miały więc żywić i odziewać.
Wspieranie niemieckiego przemysłu modowego samo w sobie nie było niczym złym. W Lipsku Hunia marzyła o kreatywnej wolności, pozwalającej na tworzenie własnych, emanujących pewnością stylizacji, a w Bratysławie Marta Fuchs, wykorzystując rodzime czechosłowackie inspiracje, dążyła do światowej jakości i klasy. Może Niemiecki Instytut Mody słusznie krytykował niepodważalny dyktat Paryża, który kategorycznie orzekał o długości spódnicy lub typie sylwetki obowiązującej w danym sezonie. Ale pozornie niewinne, pojawiające się w niemieckiej prasie artykuły o wiosennej kolekcji bawełnianej odzieży czy tiulowych sukniach balowych stanowiły przykrywkę dla działania bezwzględnych sił. Goebbels nie tylko chciał mówić kobietom, jak mają wyglądać i co mają robić (ograniczać się do ról drugoplanowych). Marzyło mu się przede wszystkim przejęcie absolutnej kontroli nad majątkiem tuzów przemysłu odzieżowego. To wiązało się z koniecznością wyeliminowania Żydów.
Całkowite usunięcie Żydów z branży modowej i odzieżowej nie było przypadkowym efektem ubocznym antysemityzmu, lecz jego głównym celem, do którego dążono na drodze szantażu, gróźb, sankcji, bojkotu, wymuszania i przymusowej likwidacji. Marta, Hunia, Bracha, Irene… żadna z tych młodych kobiet żydowskiego pochodzenia nie miała nic wspólnego z władzami ani organizacjami, które zostały zaprzęgnięte do bezwzględnej realizacji tego planu. Wszystkie jednak w konsekwencji ucierpią. Mimo to na przekór wszystkiemu będą ze wszelkich sił starały się przetrwać.
Jedną z najskuteczniejszych taktyk podporządkowywania sobie Żydów i ich mienia było odwoływanie się do prymitywnej plemiennej mentalności: nieufności wobec obcego. Poprzez uwypuklanie różnic między Żydami a nie-Żydami (nazywanymi zgodnie z nacjonalistyczną terminologią Aryjczykami) naziści z premedytacją budowali podziały między my a oni. Dla podkreślenia jedności własnej grupy Niemcy przebiegle wykorzystywali poczucie przynależności do wspólnoty, którą akcentowano noszeniem uniformu.
Niezależnie od tego, czy chodziło o żołnierza oddziału szturmowego, chłopca z Hitlerjugend, czy nastolatkę ze Związku Niemieckich Dziewcząt (Bund Deutscher Mädel), czynnikiem spajającym zawsze był jednolity strój – paramilitarny mundur, który robił oszałamiające wrażenie w czasie wyreżyserowanych teatralnych pochodów. Uniform zacierał oczywiste różnice między poszczególnymi klasami społecznymi i zapewniał ułudę równości panującej w szeregach jednej grupy etnicznej.
Nawet przed przejęciem władzy w kraju zwolennicy ruchu nazistowskiego chętnie wyróżniali się ubiorem i nazywano ich brunatnymi koszulami. Bella Fromm odnotowała w 1932 roku, że brunatne koszule „przechadzały się wokół jak pawie”, a mężczyźni wydawali się „upojeni własną maskaradą”. Zdecydowanie groźniejsza była psychologiczna siła munduru, która zmuszała posiadacza do wywiązywania się z obowiązków nierozerwalnie związanych z wizerunkiem. Brunatne koszule odegrają ważną rolę w akcjach przemocy, które uderzą w przemysł odzieżowy, choć wkrótce skryją się w cieniu ciemniejszych, czarnych mundurów nowej formacji – SS.
Nawet bez munduru nazistowski symbol – czarna swastyka na czerwonym tle – przekształcał zwykłe ubrania w deklarację światopoglądową. Przypinano go w klapie marynarki, noszono na opasce na ramieniu, były nawet skarpetki ze wzorem swastyki na wysokości kostki. Hitler był nieustannie zasypywany górami podarków od uwielbiających go kobiet, dostawał na przykład poduszki z haftowanymi swastykami, a czasem nawet z przysięgą „wiecznej wierności”.
Polityka zdominowała każdy poziom branży odzieżowej: krawieckie próbniki młodych dziewczyn z 1934 roku, czyli przykładowa praca pozwalająca na zaprezentowanie umiejętności i biegłości w opanowaniu różnych ściegów – zawierały zwyczajowo alfabet, imię, datę i wyhaftowaną czerwoną nicią swastykę. Także strój ludowy, Trachtenkleidung, został zaprzęgnięty do uwypuklania podziału my–oni, bo jako symbol bogatego dziedzictwa narodowego Niemiec był ostentacyjnie wynoszony pod niebiosa i prezentowany w nacjonalistycznych środkach przekazu, ale niemieckich Żydów obowiązywał zakaz jego noszenia. Przekaz, który wysyłano tej społeczności, był jasny: nie jesteście nami.
Kolejne podziały zostały wprowadzone, gdy naziści z premedytacją zrównali „zagraniczną” modę z żydowskością. Ataki na tak zwane upadłe kobiety i paryski szyk służyły dwóm celom: okazywaniu antypatii Francuzom i wzmacnianiu antysemityzmu. Przedstawiano to tak, jakby winą Żydów było, że Niemki malowały się „wyzywającą” czerwoną szminką i niewolniczo podążały za kaprysami mody. Społeczna dezaprobata była jednocześnie mizoginistyczna i antysemicka: kobieta, która nie dostosowała się do standardów narzucanych przez władzę w kwestii zachowania i ubioru, automatycznie podlegała demonizacji jako dziwka.
Niszczycielska siła propagandy Goebbelsa z łatwością połączyła modę z Żydami, ponieważ przemysł odzieżowy opierał się przede wszystkim na żydowskich umiejętnościach, sieci żydowskich znajomości, żydowskiej pracy i żydowskim kapitale.
Produkcja wyrobów włókienniczych w Europie często jest lekceważona przez historyków w ekonomicznych analizach, a przecież wytwarza ogromny dochód, zatrudnia miliony osób i jest głównym czynnikiem międzynarodowego handlu – co było szczególnie ważne w latach trzydziestych dwudziestego wieku w nazistowskich Niemczech, zwłaszcza w kontekście próby umocnienia reichsmarki.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Lucy Adlington „Krawcowe z Auschwitz. Prawdziwa historia kobiet, które szyły, żeby przetrwać” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ten tekst jest fragmentem książki Lucy Adlington „Krawcowe z Auschwitz. Prawdziwa historia kobiet, które szyły, żeby przetrwać”.
W dwudziestoleciu międzywojennym prawie 80 procent niemieckich domów towarowych i sieci małych przedsiębiorstw należało do Żydów. Praktycznie połowa hurtowników tekstylnych to również byli Żydzi. Ogromny procent zatrudnionych w całym procesie obejmującym projektowanie, szycie, transport i sprzedaż ubrań to byli Żydzi. Przez prawie stulecie swojego rozwoju Berlin był popularnym centrum damskich kolekcji prêt-à-porter właśnie dzięki energii i zaradności żydowskich przedsiębiorców.
Popularnym czasopismom, które stały się narzędziami szerzenia nazistowskiej propagandy, na przykład „Der Stürmerowi”, nie wystarczało przedstawianie żydowskich pracowników przemysłu tekstylnego jako pasożytów czy seksualnych zboczeńców deprawujących niewinne aryjskie dziewice i brukających odzież noszoną przez aryjskich Niemców. Nazistowska strategia zakładała przejście od słów do czynów.
Niewypowiedziane emocje wisiały w powietrzu.
1 kwietnia 1933 roku punktualnie o dziesiątej rano rozpoczął się starannie zaplanowany przez partię nazistowską narodowy bojkot niemiecko-żydowskich przedsiębiorstw przez aryjskich Niemców. W styczniu tego roku Hitler został mianowany kanclerzem, ale naziści uzyskali pełnię władzy dopiero w marcu. Najwyraźniej jednak podejmowanie radykalnie antyżydowskich działań było głównym priorytetem nowego rządu.
Kauft nicht bei Juden! Nie kupuj od Żydów! – takie hasło, obok prymitywnych rysunków żółto-czarnej gwiazdy Dawida, widniało na plakatach, którymi oblepiono mury. Zostało też namalowane farbą na szybach i nabazgrane na znakach, którymi blokowano wejście do sklepów.
Widok mężczyzn w paramilitarnych mundurach stojących w równym rzędzie przed witrynami stanowił mocny kontrast z gipsowymi sylwetkami manekinów po drugiej stronie szyb, na których prezentowano eleganckie wiosenne stylizacje, lecz też z tłumem przechodniów, którzy zebrali się, żeby obserwować i napawać oczy spektaklem. Z twarzy zgromadzonych można było czytać jak w otwartych księgach. Ze srogich oblicz brunatnych koszul biło przekonanie o słuszności, natomiast wśród gapiów oszołomienie mieszało się z rozbawieniem, nudą i irytacją.
Bojkotowi sprzeciwiła się garstka odważnych i zrobiła symboliczne zakupy w opustoszałych żydowskich sklepach. Niektórzy też poirytowali się (akcja wiązała się dla nich ze sporą niedogodnością), inni byli oburzeni: nikt nie będzie im mówił, gdzie mają wydawać swoje pieniądze. „Próbowałam wejść do środka, bo byłam oburzona – przyznała jedna z kobiet. – Znam właściciela, znam tych ludzi. Zawsze tam kupowałam”. Aryjska szwaczka, która była naocznym świadkiem finansowanego z państwowych pieniędzy nękania Żydów, stanowczo przeciwstawiła się nazistowskiej władzy. Stwierdziła, że żydowscy pracownicy branży odzieżowej są „po prostu najlepsi. Zacni i pracowici. Od tej chwili zaczęłam kupować tylko w żydowskich sklepach”. Kiedy zastraszanie przechodziło w przemoc – przykładowo rozbito witryny w eleganckim, prowadzonym przez Żydów domu handlowym Tietz w Berlinie – policja z rzadka interweniowała. Stłuczone szyby stały się symbolem braku poczucia bezpieczeństwa, jakie od teraz stało się udziałem żydowskich handlowców.
Po dwudziestu czterech godzinach bojkot został odwołany. Wciąż jednak dochodziło do sporadycznych aktów przemocy. W 1933 roku większość obywateli niemieckich nieżydowskiego pochodzenia stosunkowo obojętnie odnosiła się do antysemickich działań, które wzbudziły oburzenie obcych rządów. Podniosła się fala zagranicznych protestów przeciwko zastraszaniu. Reakcja innych państw zirytowała nazistowskich przywódców: podkreślali, że można atakować „tylko” niemieckich Żydów, obywateli innych państw należało oszczędzić. Skargi na bojkot zostały oddalone przez rząd jako propaganda żydowskiego okrucieństwa. Jeśli pojawiły się problemy, naziści twierdzili, że Żydzi sami je na siebie ściągnęli.
Mimo że bojkot został odwołany, zapoczątkował coraz silniejsze naciski na żydowskie przedsiębiorstwa i wybrukował drogę do zdecydowanie bardziej wyrafinowanych środków przejmowania kontroli w dziedzinie handlu. Rzesze żydowskich pracowników branży tekstylnej w Niemczech, także Hunia w swoim lipskim salonie, wkrótce staną wobec groźby utraty źródła utrzymania na skutek nowej inicjatywy – wprowadzonej w życie w maju 1933 roku, czyli zaledwie miesiąc po bojkocie – której długoterminowym celem była całkowita eliminacja Żydów z przemysłu odzieżowego. ADEFA.
ADEFA to skrót od Arbeitsgemeinschaft deutsch-arischer Fabrikanten der Bekleidungsindustrie, czyli Federacja Niemiecko-Aryjskich Producentów Przemysłu Odzieżowego. Przymiotnik „aryjski” został specjalnie użyty do podkreślenia, że chodzi o Niemców, nie Żydów. ADEFA była grupą lobbystyczną, której celem było zastraszanie i wypchnięcie Żydów – postrzeganych jako konkurencja – z rynku. Organizacja „uspokajała i zapewniała” niemieckich klientów – zarówno na polu handlu detalicznego, jak i zamówień publicznych – że żaden etap wytwarzania odzieży nie został skażony przez żydowskie dłonie.
Metka ADEFA była dodawana do „czystych” aryjskich ubrań, czasem litery stylizowano, nadając im kształt orła, symbolu Rzeszy, czasem pisano pełną nazwę i oddawano jeszcze: Deutsches Erzeugnis (produkt niemiecki), żeby nie było wątpliwości co do ścisłego związku między terminami „niemiecki” i „aryjski”. Z perspektywy handlowej i artystycznej ADEFA okazała się porażką. Ubrania sygnowane tym znakiem niczym się nie wyróżniały. Jakość projektów oraz sieć dystrybucji uległy osłabieniu na skutek utraty żydowskich kontrahentów, którzy w proces produkcyjny wnosili nie tylko umiejętności, lecz również rozwinięte kontakty handlowe. Pokazy mody ADEFA nie cieszyły się popularnością mimo szeroko zakrojonych kampanii reklamowych i dodawania do haseł promocyjnych na ulotkach szorstkiego pozdrowienia Heil Hitler. Głównym jednak zyskiem z perspektywy narodowego socjalizmu było przejście na kolejny stopień legitymizacji zabiegów pozwalających Aryjczykom na bezkarne wykorzystywanie Żydów.
ADEFA została zlikwidowana w sierpniu 1939 roku, gdyż swoje już zrobiła. Jej strategie handlowe wydają się stosunkowo niewinne w porównaniu z brutalnymi aktami przemocy z listopada 1938 roku.