Mirosław Bujko — „Wyspy Szerszenia” – recenzja i ocena
„Wyspy Szerszenia” autorstwa Mirosława Bujko, to ostatni tom trylogii („Złoty Pociąg”, „Czerwony Byk”, „Wyspy Szerszenia”) opowiadającej o wydarzeniach na Dalekim Wschodzie, od rewolucji październikowej po rok 1950. Dla zrozumienia opisywanych wydarzeń nie jest niezbędna lektura poprzednich części, jako że spina je jedynie miejsce akcji i kilku bohaterów, w części trzeciej odgrywających już tylko drugo- czy nawet trzecioplanowe role.
Fabuła opiera się na ciekawej, a kompletnie zapomnianej sprawie planu ataku Japończyków na Kanał Panamski. Zależnie od punktu widzenia – genialnego lub obłąkanego. Opracowali oni i zbudowali kilka olbrzymich okrętów podwodnych przewożących po trzy samoloty bombowe „Seiran”. Jednostki te miały w tajemnicy dopłynąć na wschodni Pacyfik i wypuścić samoloty. Japończycy zdążyli zwodować tylko trzy takie okręty, które koniec wojny zaskoczył właśnie podczas rejsu na wschód. Tu kończą się fakty historyczne, a zaczyna licentia poetica autora powieści.
Otóż okazuje się, że był jeszcze jeden ultratajny okręt I-405, bazujący w równie tajnej bazie, ukrytej pod ziemią na wysepce między Japonią i Koreą. Dowiadują się o nim Rosjanie, gorąco pragnący go przejąć i skopiować umieszczone na pokładzie samoloty. Sami bowiem planują atak nuklearny mający popchnąć Chiny, Koreę i USA do wojny między sobą. W tym miejscu rodzi się epopeja dowódcy I-405, komandora Kaneyasego, oraz jego przeciwnika i przyjaciela zarazem, sowieckiego admirała Kotielnikowa.
Akcja rusza ze znacznym rozmachem. Poznajemy m.in. Stalina, cesarza Hirohito, Roosevelta, siedemnastowiecznego koreańskiego dyplomatę Sin Yongboka, a nawet pewnego lwa morskiego – Bączka. Potem jednak nurt fabuły słabnie, jednocześnie ograniczając się prawie wyłącznie do przeżyć, wspomnień i przemyśleń dwóch ludzi: Kaneyasego i Kotielnikowa.
I tu dochodzimy do sedna. Książka jest według mnie błędnie adresowana. Powierzchownie robi wrażenie powieści sensacyjnej, ale typowego miłośnika gatunku prawdopodobnie znudzi i rozczaruje. Jeśli pominąć gwałtowny i krwawy, ale odegrany kompletnie na zasadzie deus ex machina finał, zbyt mało się tu dzieje, a materia narracji upleciona jest przede wszystkim z sążnistych retrospekcji i za pomocą metody wchodzenia do głowy bohaterom, którą w bardziej szacowny sposób możemy nazwać opisami psychologicznymi.
Fabuła przypomina nizinną, szeroko meandrującą rzekę podczas wiosennej powodzi. Widzimy wtedy potężne, spokojne rozlewiska zajmujące całą szerokość doliny, zaś właściwy nurt rzeki jest słaby, wąski i ledwie zauważalny. Sam Mirosław Bujko jest tego całkowicie świadomy i swoje dzieło otwiera przed czytelnikiem słowami: Opowieść dedykuję tym (...), których nie irytuje powolne narastanie dramatu, nieśpieszna, leniwa reminiscencja; którzy chcą nieponaglani penetrować mroczne zakamarki ludzkiej duszy poddawanej coraz cięższym próbom.
„Wyspy Szerszenia” to w rzeczywistości dramat psychologiczny, jedynie przystrojony w mało istotny płaszczyk powieści sensacyjnej. Zwolennicy takiej właśnie literatury powinni być z lektury bardzo zadowoleni. Wątpię jednak, czy zważywszy na powierzchowne upodobnienie się tej książki do dzieł Clancy’ego czy Ludluma, wielu będzie chciało w ogóle się z nią zapoznać. Autor biegle posługuje się słowem pisanym, a charakteryzowanie myśli i emocji bohaterów niewątpliwie sprawia mu przyjemność. Także w temacie japońskiej kultury porusza się z widocznym wyczuciem.
Nie zmieniają tego wszystkiego liczne schematy, czy wręcz komunały. Wszyscy pierwszo- i drugoplanowi bohaterowie „Wysp Szerszenia” są sympatyczni i życzliwie opisani, wszystkie kobiety o polskim pochodzeniu to wcielenie piękna, a o pewnym szczególe damskiej urody nie pisze się w zasadzie inaczej niż „dupka” – a pisze się często.
Skoro jesteśmy już przy usterkach, trzeba przyznać, że książka nie jest wolna od błędów. W tekście możemy natrafić choćby na niszczyciel, który zaraz po odcumowaniu płynie z prędkością 30 węzłów (w porcie!). Do tego Morze Japońskie zmienia się w enigmatyczne Morze Wschodnie, ilekroć mowa o lokalizacji tajnej bazy. Gdzie indziej nazwa jest prawidłowa. Przyznaję jednak, że to wszystko drobnostki, których nie dostrzeże chyba nikt poza szukającym dziury w całym... recenzentem.
Powieść pana Bujko czyta się dobrze i jeśli podejdziemy do lektury z odpowiednim nastawieniem, sprawi nam wiele przyjemności. Przez odpowiednie nastawienie rozumiem wzięcie pod uwagę, adresata, do którego książka jest skierowana. Wystarczy pamiętać, że nie znajdziemy w niej typowo sensacyjnych fajerwerków. Jeśli to nie ich szukamy – warto wydać 44,90 zł i zapoznać się z historią Wysp Szerszenia i ludzi, których losy się z nimi splotły.