Miljenko Jergović – „Sowizdrzał Babukić i jego czasy” – recenzja i ocena
Miljenko Jergović – „Sowizdrzał Babukić i jego czasy” – recenzja i ocena
Wydawnictwo Sedno od kilku dobrych lat wykonuje solidną robotę. Staraniem tej oficyny ukazało się kilka ważnych monografii naukowych (by wspomnieć bardzo dobre biografie Tity i Lemkina, a także świetne „W pożogę” Dominica Lievena), ale także literaturę. Tę mniej w Polsce znaną, ale z całą pewnością wartą poznania. Bo właśnie przez pryzmat literatury pięknej możemy poznać inne kultury, a wraz z nimi – inne, nieoczywiste dla nas punkty odniesienia.
I na wstępie należy zaznaczyć, że recenzowana książka jest iście łobuzerskim dziełem. Jeśli bowiem kojarzycie Dyla Sowizdrzała, rubasznego złośliwca i figlarza rodem z północnoniemieckiego folkloru, to zapewne już wiecie, z czym możecie spotkać się w książce Miljenko Jergovicia. „Sowizdrzał Babukić i jego czasy” to spojrzenie na kraje byłej Jugosławii przez pryzmat przedziwnej postaci wyrosłej z tego narodowościowego i kulturowego tygla.
Niemiecki psotnik był postacią wyrosłą z plebsu i o (delikatnie mówiąc) plebejskich manierach. Babukić jest produktem inteligencji, lub też kultury mieszczańskiej. Plebs do niej nie równa, to ona równa do plebejskości. Babukić jest Everymanem. A może to Man of All Seasons? Lub tylko człowiek naszych czasów, produkt chaosu i sprzeczności, braku zrozumienia i pozornego poszukiwania sensu życia. Mówi wieloma językami (i coś jednak ma w nich do powiedzenia), nawiązuje znajomości. Błąka się po świecie bez celu. Czy ucieka przed czymś? Uchodzi? Szuka swojego miejsca w świecie?
W przeciwieństwie do dawnego Sowizdrzała, Babukić przemieszcza się nowoczesnymi środkami transportu. Odnoszę wrażenie, że jeśli zostawia po sobie ślady, to nie tyle są one jego śladami, ile śladami nas wszystkich – pozbawionych aspiracji, ale wymagających od świata uznania wyższego niż my sami; jeśli posługujemy się uniwersalnym językiem, to nie jest on fundamentem cywilizacji – jest li tylko jej nadbudową. Wydaje mi się, że mądrości Babukicia rozumiemy, bo bez problemu odczytujemy popkulturowe konteksty. Ale nie mogą się one stać, no właśnie, uniwersalne w szerszym rozumieniu tego słowa.
Babukić jest niepoprawny, niepolityczny, obrazoburczy, przekraczający granice smaku. Jeśli widzimy jedynie pierwszą, wierzchnią warstwę opowieści Jergovicia, znajdziemy satyrę. Niektórych może nawet śmieszyć ten sowizdrzalski dowcip (to akurat nie moja estetyka), ale prawdziwą treść znajdziemy dopiero po zerwaniu owej wierzchniej warstwy. Wówczas ujrzymy smutny obraz zagubionego świata, samotności w tłumie ludzi, braku oparcia skrywanego pod maską ironii.
Bałkańska literatura nie należy do łatwych, jest wszakże odbiciem burzliwych stosunków religijnych, etnicznych i politycznych. Zagmatwana historia regionu przepełniona jest szeregiem trudno uchwytnych detali, choć to one bywają osnową rozważań autorów z tamtego kręgu kulturowego. Lektura prozy i poezji bałkańskiej wcale nie sprawia, że „kocioł” staje się bardziej zrozumiały, choć bezsprzecznie z każdą kolejną przeczytaną pozycją ten odległy-nieodległy świat staje się bardziej fascynujący. „Sowizdrzał Babukić” może trochę w tym pomóc – nawet, jeśli pozostawi w naszej głowie nowe znaki zapytania.
Miljenko Jergović jest już znany polskim czytelnikom, m.in. za sprawą zbioru opowiadań „Sarajewskie Marlboro”, wydanego zresztą przez nieocenione Wydawnictwo Sedno. To bośniacki autor rodem z Sarajewa, od lat mieszkający w Chorwacji. Jeśli wczytamy się w jego biografię, znajdziemy tam również sporo kontrowersji, kłótni w środowisku pisarzy, ale i doświadczeń z czasów oblężenia jego rodzinnego miasta.
Warto w tym miejscu zatrzymać się na chwilę nad przekładem. Otóż jego autorkami są Magdalena Petryńska i Agnieszka Łasek. Co ciekawe, poszczególne rozdziały tłumaczyły one naprzemiennie. Uważny czytelnik wychwyci różnice translatorskie są zapewne świadome, podkreślając różne rodzaje wrażliwości w przekładzie, ale przecież sam Babukić jest rozdarty i niejednolity. Fantastyczny pomysł!
Czytajmy więc, starajmy się zrozumieć. Bo Sowizdrzał jest karykaturą nas samych. Na tyle przewrotną, że nieoczywistą. Jeśli sobie to uświadomimy – komedia stanie się dramatem.