Mikołaj Trzaska, Janusz Jabłoński, Tomasz Gregorczyk – „Wrzeszcz! Mikołaj Trzaska. Autobiografia” – recenzja i ocena
Mikołaj Trzaska, Janusz Jabłoński, Tomasz Gregorczyk – „Wrzeszcz! Mikołaj Trzaska. Autobiografia” – recenzja i ocena
Podstawowym powodem jest zapewne to, że „Wrzeszcz!” to więcej niż tylko opowieść o muzyce. Owszem, jest to uporządkowana, pełna faktów i osobistych refleksji historia z górą trzech dekad polskiej sceny muzycznej – zwłaszcza tej jej części, która hołdowała awangardzie. Ale w jeszcze większym stopniu to pełna nieprawdopodobnej energii książka o tworzeniu. O pasji, o jej kosztach i o wytrwałości.
Czytelnik będzie mógł poznać z pierwszej ręki dzieje alternatywnej sceny trójmiejskiej z lat osiemdziesiątych, wraz z barwnymi losami tego, co z ówczesnej alternatywy powstało już w kolejnej dekadzie. Siłą rzeczy jednym z głównych bohaterów książki jest legendarny już dziś zespół Miłość, zbudowany przez Ryszarda „Tymona” Tymańskiego, Leszka Możdżera, Jacka Oltera, Macieja Sikałę i samego Mikołaja Trzaskę. Sam bohater, do dziś uważa Miłość za wehikuł, który rozpoczął jego drogę do samopoznania i do odnalezienia własnej muzycznej drogi. Z pewnością niebezzasadnie.
To dzięki Miłości otworzyły się bowiem przed Trzaską drzwi do samodzielnej twórczości. Tak rozpoczęła się trwająca do dziś część jego niezwykle intensywnej kariery, w której stał się on współtwórcą wielu ważnych – choć często nie dość docenionych – projektów i zespołów. Warto tu wymienić Łoskot, trio Oleś/Trzaska/Oleś czy obficie czerpiące z muzyki żydowskiej – i współtworzące ją – trio Shofar oraz kwartet Ircha. Współcześnie Trzaska jest chyba najbardziej znany jako twórca muzyki do filmów Wojciecha Smarzowskiego, z którym współpracuje nieprzerwanie od Domu złego aż po Kler, bijący w zeszłym roku rekordy oglądalności.
Rzecz jasna czysta twórczość muzyczna to nie wszystko, jest zatem w książce także miejsce na opisy życia w trasie czy działalności wydawniczej, prowadzonej wraz z żoną Olą w ramach Kilogram Records. Poznamy fascynacje i inspiracje głównego bohatera, miejsca, w które szczególnie lubi podróżować i które z różnych powodów są dla niego ważne. Szczególnie przejmujące są, rozpoczynające książkę, fragmenty poświęcone jego historii rodzinnej, niosące przekaz bardzo uniwersalny, znacznie wykraczający poza jednostkowe losy muzyka.
„Wrzeszcz!” można potraktować jako przewodnik po świetnej muzyce, która nie mieści się w formule ogłupiającej komercyjnej papki serwowanej słuchaczom przez stacje radiowe w naszym kraju. Trójmiejskiej sceny alternatywnej, czy wyrastającej z Totartowego chaosu Miłości nikomu w Polsce nie trzeba reklamować. Ci zaś, co słabiej znają – lub w ogóle nie mieli okazji poznać – improwizatorską działalność Trzaski, znajdą w książce masę niezwykle zróżnicowanych, a wartościowych tropów. Awangardowe jazzowe improwizacyjne kolaboracje z Peterem Brötzmannem czy Joe’em McPhee to zapewne propozycje dla bardziej zaawansowanych. Ale wcześniejsze bardziej wyciszone nagrania, jak choćby te pomieszczone na Danziger Strassemnusik, można z czystym polecić tym, którzy dopiero poznają możliwości saksofonu altowego w rękach Mikołaja Trzaski.
Jednocześnie Tomasz Gregorczyk i Janusz Jabłoński dbając, by rozmowa klejąc się, nie była jedynie wzajemnym poklepywaniem się po plecach. Mają swój pazur, potrafią sprowokować do refleksji czy bardziej ciętego komentarza. Sam Trzaska zresztą nie ucieka od dyskusji. Rezultat jest naprawdę satysfakcjonujący. Nawiasem mówiąc, daleko bardziej niż – skądinąd świetna faktograficznie – zaskakująco zdystansowana, pozbawiona wewnętrznej energii kronika polskiej muzyki z przełomu lat 80. i 90., którą opublikował niedawno Rafał Księżyk (Dzika rzecz. Polska muzyka i transformacja 1989-1993, Wołowiec 2020).
Gregorczyk i Jabłoński sprawdzają się znakomicie w roli prowadzących rozmowę. Wyśmienicie przygotowani, łączą potężną wiedzę i wyczucie tego, o co warto naprawdę warto zapytać. Dzięki temu czytelnik otrzymuje wciągającą opowieść na temat kolejnych projektów Trzaski, a także na temat jego inspiracji i – wcale niełatwych – kontaktów z koleżankami i kolegami z muzycznej sceny. Narracja skrzy się przy tym od anegdot, nierzadko pieprznych i z ducha mocno rockandrollowych. Jako recenzentowi trudno mi o tym wszystkim pisać, by nie pominąć tego co najistotniejsze. Wypada mi zatem jedynie odesłać do książki.
Nie mam zresztą wątpliwości, że pasjonaci muzyki po „Wrzeszcz!” sięgną tak czy inaczej. Kluczowe jest jednak to, że ta dość przecież obszerna książka, niesie w sobie uniwersalne przesłanie. Są w niej fragmenty o poszukiwaniu własnej tożsamości, o zderzaniu się ze ścianą zewnętrznych oczekiwań, o niezwykle bolesnych porażkach. Szczerość głównego bohatera nie jest wystudiowana, na ściemę po prostu nie ma tutaj miejsca. Trzaska otwarcie mówi o trudach przełamywania barier, o przezwyciężaniu niewiary we własne siły i o tym, że nieustanny rozwój i poszukiwanie własnego wyrazu mają swoją cenę. Jakże daleka jest ta opowieść od tabloidowej estetyki oferowanej przez niejeden wywiad rzekę obecny na półkach księgarskich!
Na kartach autobiografii Mikołaja Trzaski przewijają się całe zastępy barwnych postaci, a każdy z nich jest sam w sobie powodem, by po tę książkę sięgnąć. Począwszy od jego ojca Andrzeja Trzaski, przez Tymona Tymańskiego, Tomasza Stańkę, Marcina Świetlickiego po Andrzeja Stasiuka, Jurija Andruchowycza… Wymieniać można by bardzo długo. Prościej będzie chyba podkreślić raz jeszcze, że „Wrzeszcz!” to naprawdę znakomita pozycja: tak dla fanów muzyki, dla tych których pociągają dzieje kulturowej awangardy, ale i dla tych, którzy poszukują prawdziwie wartościowego czytelniczego doświadczenia. Rozczarowani autobiografią Mikołaja Trzaski będą tylko ci, którzy cenią sobie sztuczną manierę, pozerstwo i epatowanie tym co gruncie rzeczy marginalne. Pozostałych gorąco zachęcam do lektury.