Michalina Wisłocka – „Autobiografia” – recenzja i ocena
Kto miał okazję obejrzeć film Sztuka kochania ten wie, że jego główna bohaterka to postać wyjątkowa. I nie tyle nawet chodzi tu o trudne realia, w których przyszło jej żyć, ale raczej o ideę, której postanowiła poświęcić całe swoje życie. Film pokazuje jednak bohaterkę dorosłą, ukształtowaną, pewną siebie. Mało kto wie, jak wyglądało jej dzieciństwo, jakie wydarzenia i historie miały wpływ na jej rozwój, co determinowało jej późniejsze wybory.
Wspomnienia rewolucjonistki – jak wiele osób zwykło ją nazywać – są nadzwyczaj otwarte. Wisłocka opisuje siebie i swoje najbliższe otoczenie – ludzi, których spotkała na swojej drodze, miejsca, które odwiedziła, wydarzenia, których była świadkiem. To wspomnienia pełne ciepła – sytuacji mniej przyjemnych autorka stara się unikać, a jeśli już o nich pisze, zawsze próbuje robić to w sposób pozytywny, pokazując, że w każdej sytuacji trzeba znaleźć pozytywne elementy. Jednocześnie jednak, dla Wisłockiej zdaje się nie być tematów tabu, nie wstydzi się pisać o uczuciach, nawet tych zranionych.
Książkę przeplatają fragmenty dzienników ujawniających dziecięce jeszcze spojrzenie na świat:
Gdy wracałam z wakacji, przyszedł mi do głowy taki pomysł. Napiszę powieść albo pamiętnik, ale łatwo powiedzieć, a trudniej wykonać. Na początek muszę opowiedzieć o sobie i o mojej kochanej rodzince. Jestem jedynaczką, ale nie taką zupełną, bo mam jeszcze dwóch braci. Mam 13 lat. Starszy ma 11 lat, jest niski, podobny do mamusi, bardzo ładny i cały w kędziorach, okropny łobuz. Młodszy ma 8 lat, a jest prawie taki wysoki, jak starszy. Pierwszy nazywa się Andrzej, a drugi Jaś.
W zapiskach z dzienników nie brakuje też trafnych obserwacji otoczenia, zwłaszcza ludzi. Już jako dziewczynka, Wisłocka potrafiła dokładnie analizować sytuacje i przelewać je na papier w sposób niemal literacki.
Trudno w książce szukać bezpośredniej przyczyny, która pchnęła Wisłocką na drogę zawodową, obraną w życiu dorosłym. Publikacja opisuje bowiem okres dzieciństwa i panieństwa bohaterki. Każde jednak wspomnienie dotyczące chorób i leczenia czyta się niemal z zapartym tchem, czekając na pointę „i tak zaczęła się moja lekarska przygoda”. Na próżno jej jednak szukać. A przecież nie brakuje barwnych historii:
Wszystkim swoim lalkom i misiom – a było ich trzynaście – urządzałam szpital, bo bez przerwy chorowały, każde na inną chorobę. Do leczenia tej całej hałastry miałam walizeczkę, a w niej narzędzia: nożyczki, strzykawki z igłami oraz słuchawki, nici do szycia, a nawet wyszachrowane gdzieś u szewca krzywe igły, którymi zszywało się rany.
Nie tylko lalki i misie potrzebowały stałej opieki medycznej. Sama Wisłocka opisuje się jako dziecko chorowite, które (jak zdążyła policzyć) osiem i pół roku przeleżało w szpitalu – łącznie z porodem, tyfusem i dwoma operacjami.
Autorka bardzo często opisuje scenki z udziałem najbliższej rodziny – rodziców, braci, kuzynostwa. Z tych zapisków wyłania się obraz rodziny zżytej ze sobą, a przede wszystkim obraz rodziców, którzy pragnęli zaszczepić w swoich dzieciach zamiłowanie do kultury i przyrody ojczystego kraju. Oto na przykład miłość do literatury pojawia się u Wisłockiej już od najmłodszych lat. Widać to choćby przy okazji zrobienia zdjęcia Gustawowi Morcinkiowi – autorka przesłała pisarzowi kopię swojej fotografii, a ten powiesił ją w mieszkaniu na ścianie. W zamian Wisłocka dostała od Morcinka książkę z autografem. Najdobitniej jednak o zamiłowaniu autorki do literatury w latach dziecięcych świadczy fakt, że już jako dziewięciolatka zaczęła opisywać wydarzenia ze swojego życia – początkowo jako zadanie szkolne. Jak wspomina:
skończyło się to pisanie w wieku lat czterdziestu, gdy zaczęłam pracować nad „Sztuką kochania”, a właściwie nad kilkunastoma kolejnymi wersjami książki, zanim uznałam, że w pełni dojarzała do druku.
Aufobiografia została napisana językiem bardzo przystępnym i prostym – przez co tak bardzo wyjątkowym. Autorka nie sięga po wyszukane formy stylistyczne. Jej mocną stroną stanowią raczej dziecięca ciekawość świata, humor i ciepło, którego ze świecą szukać w innych książkach autobiograficznych.
Lektura Aufobiografii Wisłockiej pozostawia po sobie jeden niedosyt – chciałoby się usłyszeć jak wyglądało życie dorosłej już Michaliny, jej początki w pracy jako lekarz. Jest oczywiście rząd innych książek o słynnej „rewolucjonistce” – ze Sztuką kochania na czele – zabrakło jednak w recenzowanej publikacji szerszego spojrzenia na życie pani seksuolog.
Pomimo to, książkę na pewno warto przeczytać, a później obejrzeć film. Dokładnie w takiej kolejności. Siłą autobiografii jest ich autentyczność. Nie kłamią. Dobrze jest przeczytać czyjąś autobiografię i pomyśleć o jej autorze: „ten to miał wartościowe życie”. I tak właśni pomyślałam sama po lekturze tej książki.