Max Hastings – „Wietnam. Epicka tragedia” – recenzja i ocena
Max Hastings – „Wietnam. Epicka tragedia” – recenzja i ocena
Jako były korespondent wojenny oraz autor licznych opracowań (dotyczących w większości II wojny światowej) Hastings zabrał się sumiennie do pracy. Swoją pracę oparł co prawda głównie na opracowaniach, rzadziej na dokumentach źródłowych, jednak nie powinno to zniechęcać. Ilość pozycji na temat wojny wietnamskiej jest wprost porażająca, a autor zadał sobie wiele trudu, aby dokonać selekcji – co nie zmienia faktu, że bibliografia jest imponująca.
We wstępie Hastings wyjaśnia sposób w jaki podszedł do tematyki. Na wstępie podkreśla, że choć był korespondentem wojennym w Wietnamie (w tym w pamiętnym „Okrutnym Kwietniu” 1975 roku), to z góry informuje, że te doświadczenia nie będą pomocne w pisaniu pracy. Stara się zatem podejść do tematyki zgodnie ze starą zasadą sine ira et studio – i w moim odczuciu dokonuje tego.
Zgodnie z tytułem książka idzie zgodnie z układem chronologicznym – tym samym dowiadujemy się również nieco o I wojnie indochińskiej czyli francuskim etapie tego konfliktu. Jest to potrzebny zabieg, albowiem bez tego prologu czy można powiedzieć rozdziału pierwszego wojny, nie sposób ogarnąć jej „sens”. Specjalnie użyłem tu cudzysłowu, albowiem to mocarstwowe ambicje Francji stały u zarania tego konfliktu.
Hastings pokrótce przedstawia historię Wietnamu sprzed wojny, ze szczególnym uwzględnieniem okresu francuskiego. Nie wypada on dobrze dla ojczyzny hasła „Wolność, Równość, Braterstwo”. Ambicje kolonialne mocarstw w II połowie XIX wieku sprowadzały nieszczęścia i wyzysk dla nowych „poddanych” Nie inaczej było w Indochinach, gdzie przy pomocy brutalnej siły Francuzi wygodnie się urządzili, przynosząc destrukcje nie tylko dla zwykłych mieszkańców, lecz także dla wielopokoleniowych więzi i starożytnego systemu rządów.
Autor jasno wskazuje, że chcąc odzyskać mocarstwowe poczucie Francuzi postanowili przywrócić stan w Wietnamie sprzed II wojny światowej. Nie zwracali uwagi, że czasy się zmieniły – w przeciwieństwie do Brytyjczyków, którzy po II wojnie światowej byli gotowi wycofać się ze swojej perły w koronie czyli Indii.
Na nieszczęście dla Francuzów jeszcze jedna osoba zauważyła nowy powiew czasów – był to niejaki Nguyễn Sinh Cung znany też jako Nguyễn Tất Thành czy Nguyễn Ái Quốc albo po prostu Bác Hồ - „Wujaszek Ho”. Chodzi oczywiście o osławionego Ho Chi Minha (czyli „Tego, Co Oświeca”). Przed 1945 rokiem zafascynował się ideałami komunizmu, szukając w nich inspiracji do obalenia francuskiej okupacji. Nie można mu tez odmówić pewnej dozy rozsądku i zimnej krwi. Kiedy pojawiła się szansa, że zamiast wojsk francuskich kapitulację Japonii mogliby odebrać Chińczycy (a konkretnie nacjonaliści Czang Kaj-szeka, on jako jedyny zaprotestował – jak się okazało słusznie).
Przedstawiając samobójczo chaotyczną politykę Francji Hastings słusznie dowodzi, że zmiany polityczne w Azji na początku lat 50. XX wieku – przejęcie Chin przez komunistów oraz wojna w Korei – niespodziewanie uruchomiła zainteresowanie USA tym regionem. Wychodząc z – jak się okazało – błędnej przesłanki tzw. teorii dominia (przejęcie władzy w jednym kraju przez komunistów stanie się katalizatorem do przejęcia kolejnych). Amerykanie zaczęli z własnej woli wpierw opłacać francuski korpus ekspedycyjny, a później naciskać na Paryż aby zakończył wojnę.
I tu tkwiło zdaniem Hastingsa źródło tytułowej epickiej tragedii – Francuzi nie chcieli tracić wpływów, zaś Amerykanie nie mogli znaleźć na miejscu nikogo innego. Po ostatecznej porażce francuskiej w 1954 roku z „braku laku” Waszyngton postawił na Ngo Dinh Diema. Autor nie daje jasnej odpowiedzi czy był to zły wybór. Diem był w gruncie rzeczy wyobcowanym ze społeczeństwa Wietnamczykiem, katolikiem (wyznawanie w generalnie buddyjskim kraju katolickiej wiary dawnych kolonialistów nie było w sumie dobrym pomysłem…), przekonanym o swej nieomylności i – jak na Wietnamczyka przystało – otaczający się głównie swoją rodziną. Hastings zaznacza, że postawienie na „takiego konia” to prosty przepis na katastrofę – która nastąpiła wraz z obaleniem i zamordowaniem Diema.
Częściowo inspirowany przez USA przewrót stał się katalizatorem do wybuchu wojny. Przekonani, że reżim sajgoński upadnie nowi przywódczy Wietnamu Północnego z Le Duanem na czele postanowili eskalować konflikt. Amerykanie z kolei próbowali utrzymać Wietnam Południowy ale nie wiedzieli jak. W gruncie rzeczy dla Stanów Zjednoczonych Wietnam stał się problemem dlatego, że Waszyngton sam sobie ten problem stworzył. Hastings jasno argumentuje, że Wietnam był w gruncie rzeczy tematem wyolbrzymionym przez dumne, pewne siebie mocarstwo. Pech chciał, że ten problem Amerykanie naprawdę sobie stworzyli – w końcu to amerykański major Archimedes Patti asystował Ho Chi Minhowi przy proklamowaniu niepodległego Wietnamu w 1945 roku…
Amerykanie lubią wygrywać, to jest ich motto życiowe, motto istnienia. Ale jak sprawy nie idą po ich myśli starają się z nich wyplątać z przysłowiową „twarzą”. I tak było w Wietnamie. Waszyngton wkroczył, namieszał aż przemieszał, a później nie widząc możliwości wygranej – wycofał się po swojemu. Hastings ukazuje to podejście nie tylko na podstawie słów i działalności polityków (w tym Richarda Nixona i Henry’ego Kissingera), lecz także cytując relację walczących żołnierzy od najniższych szarż. Początkowy zapał, pewność siebie i poczucie misji zastępuje zniechęcenie zmęczenie i pełzająca chęć zakończenia tego koszmaru.
Wszystko to przedstawione jest również w bardzo dobrym tłumaczeniu Wojciecha Tyszki aczkolwiek nie uniknął kilku drobnych w sumie usterek. Nazwę Laotańczyków sprzymierzonych z Wietnamem Północnym – Pathet Lao (dosł. Kraj Laotańczyków) – w przynajmniej jednym miejscu przedstawia jako imię i nazwisko (tak wnioskuję z zastosowanej deklinacji – zupełnie niepotrzebnie). 7. Siły Powietrzne to tak naprawdę 7. Armia Lotnicza, można też znaleźć drobne usterki w tłumaczeniach stopni wojskowych (zwłaszcza tych z Marynarki wojennej). Ale w sumie się już czepiam…
Książka Hastingsa to przede wszystkim znakomite studium interwencji w nieznanym świecie, którego pewne siebie i przekonane o swojej misji mocarstwo nie rozumie. Ukazuje także cynizm w postępowaniu tego dobrego, bogatego wujka. Ale to nie tylko USA są po złej stronie – obok nich można ustawić Wietnam Północny. Hastings nie uległ – modnej zwłaszcza na przełomie lat 60. i 70. XX wieku – fascynacji ideałami komunistycznymi, co było wśród zachodnich intelektualistów dość popularne. Jasno pokazuje zbrodnicze i bezduszne podejście rządu Hanoi do walki.
Nie patrzyli na cenę, na ofiary na cierpienia, na koszty ekonomiczne. Takim szwarccharakterem stał się w książce Le Duan, można powiedzieć, że taki wietnamski Stalin. Jego Lenin w postaci Ho Chi Minha nie umarł wcześniej, nie można było go rozstrzelać, ale odsuwano go stopniowo od procesu decyzyjnego, jak i związanych z nim ludzi – z osławionym generałem Vo Nguyen Giappem na czele. Ale to na końcu – wbrew obiegowej opinii – to Giapp zaplanował i przeprowadził ostateczną ofensywę (co Hanoi do dziś przemilcza wymieniając gen. Van Tien Dunga jako autora zwycięstwa w 1975 roku).
Max Hastings na przykładzie tego długie i w gruncie rzeczy dziwnego konfliktu jasno ukazuje, kto był prawdziwą ofiarą – byli to Wietnamczycy. Niczym pionki w grze wielkich mocarstwowych interesów. Tę książkę po prostu należy przeczytać, a nie bać się jej objętości.