Martin J. Bollinger – „Flota gułagu” – recenzja i ocena
„Flota Gułagu” nie jest pozycją dla każdego. Z jednej strony jest to publikacja niezwykle szczegółowa, przez co skierowana do osób zainteresowanych historią Gułagu raczej w wymiarze badawczym. Z drugiej zaś, sam temat powoduje, że co bardziej delikatni Czytelnicy nie powinni po nią sięgać – autor nie oszczędza bowiem nawet najbardziej brutalnych szczegółów. Martin J. Bollinger nie jest zresztą historykiem z zawodu. Zajmuje się doradztwem strategii biznesowej w dziedzinie lotnictwa, współpracował również z Departamentem Obrony Narodowej USA. Zaś poza „Flotą Gułagu” napisał również, nie wydaną w Polsce, książkę o zdalnie sterowanych niemieckich bombach.
Pretekstem do napisania książki stał się, program telewizyjny na temat radzieckiej jednostki „Czeluskin”, która utkwiła w roku 1933 w lodach Oceanu Arktycznego. Władze radzieckie kategorycznie odrzuciły możliwość przyjęcia pomocy od Amerykanów i same wysłały ekipę ratunkową. Sytuacja wydała się niezwykle dziwna, nawet jak na realia lat 30. Teza, jaką postawili realizatorzy programu, brzmiała następująco: Rosjanie nie chcieli przyjąć pomocy od USA, ponieważ w bezpośrednim sąsiedztwie uwięzionej jednostki była jeszcze jedna – „Dżuma” – w której ładowniach zamarzało w tym samym czasie dwanaście tysięcy więźniów wiezionych do Gułagu.
„Flota Gułagu” nie jest sensu stricte publikacją akademicką, lecz raczej reportażem – wykonanym zresztą na najwyższym poziomie. Z jednej strony, nosi bowiem cechy poważnej publikacji naukowej, o czym świadczy np. rozległa bibliografia oraz liczne odwołania do konkretnych dokumentów. Jednocześnie nie jest to publikacja sucha, napisana została żywym językiem, dzięki czemu czyta się ją z dużą przyjemnością.
Największą zaletą publikacji jest wypełnienie luki, jaka powstała wśród prac o Gułagu. Autor przedstawia Czytelnikowi historię rosyjskich statków, transportujących więźniów do obozów Kołymy i Magadanu oraz stosunku Stanów Zjednoczonych do tego procederu. „A świat się zastanawia,/ A świat zachodzi w głowę –/ Czy obraz to bezprawia,/ Czy się wykuwa nowe” śpiewał Jacek Kaczmarski w piosence „Dzień Gniewu (Czarnobyl)”, której treść była ukazaniem bezradności zachodniego świata wobec wybuchu w Czarnobylu. Cytat ten mógłby spokojnie służyć za komentarz do książki Bollingera. Czytelnik może się bowiem dowiedzieć, że statki, którymi wieziono ludzi w głąb archipelagu Gułag („Feliks Dzierżyński”, „Dalstoj”, „Sowietskaja Łatwija”) zostały nie tylko wyprodukowane w amerykańskich dokach („Almelo”, „Dominia” „Childar”), ale również, w czasie II wojny światowej, były remontowane za pieniądze amerykańskich podatników.
Bollinger z niezwykłą dokładnością relacjonuje Czytelnikowi historię poszczególnych jednostek, przytacza opisy warunków, w jakich byli przewożeni więźniowie, oraz licznych katastrof, jakie dotknęły flotę Stalina. Dla niektórych Czytelników takie szczegółowe opisane każdej pojedynczej jednostki, np. pełnych parametrów, historii służby etc. wyda się być może nużące.
Na szczególną uwagę zasługują dwa rozdziały, w których autor stara się wyjaśnić, ile o procederze przewozu więźniów wiedziały władze amerykańskie i o jak wielu rzeczach wolały nie wiedzieć – przede wszystkim o warunkach, w jakich byli przewożeni łagiernicy, o tym, co się działo pod pokładami statków sprzedanych kilka lat wcześniej Związkowi Radzieckiemu.
„Flota Gułagu” to ważna pozycja na polskim rynku czytelniczym, o dużej wartości merytorycznej. A jednocześnie napisana w bardzo przystępny sposób. Wydaje się, że może ona stanowić swoiste uzupełnienie „Archipelagu Gułagu” (na który zresztą autor się powołuje, jeżeli chodzi o informacje o części statków). Wydawnictwa Axis i Replika dzięki takim książkom zyskują coraz silniejszą pozycję na polskim rynku, dorównując merytorycznym poziomem tym wydawanym np. przez Bellonę.
Redakcja: Michał Przeperski
Korekta: Justyna Piątek