Marta Panas-Goworska, Andrzej Goworski – „Naukowcy spod czerwonej gwiazdy” – recenzja i ocena
Nakładem Wydawnictwa PWN ukazała się książka nietypowego autorstwa - duetu małżeńsko-literackiego Marty Panas-Goworskiej i Andrzeja Goworskiego. Para ma już za sobą serię tekstów w różnych gazetach i periodykach społecznych oraz kulturalnych. Ich dotychczasowe zainteresowania oscylowały wokół tematyki rosyjskiej oraz problemów Europy Wschodniej, stąd też opisywana książka mieści się w profilu dotychczasowych tematów Goworskich.
Związek Radziecki jest nadal intrygującym tworem historycznym, przyciągającym licznych czytelników i badaczy. Upiorność, ale i zagadkowość realiów życia w tym państwie, przez większość swojego istnienia zamkniętym na wpływy zewnętrzne, powodowała że wokół sowieckiego mocarstwa powstało wiele legend i mitów. Większość książek i prac traktuje jednak o historii politycznej ZSRR, dziejach systemu totalitarnego, który przecież z pewnymi różnicami rozwojowymi, przetrwał od rewolucji październikowej do swojego rozpadu w czasach Gorbaczowa ponad siedemdziesiąt lat. A zatem okres obejmujący przynajmniej trzy pokolenia.
Tak długi okres trwania i dominacji ideologii komunistycznej w ZSRR powodował głębokie zmiany kulturowe. Jeśli przyjmiemy niektóre założenia wolnościowej filozofii nauki Karla Poppera, to nauka jako całość może skutecznie rozwijać się jedynie w warunkach swobodnego i pluralistycznego dyskursu intelektualnego, a w naukach ścisłych może uzyskać realny postęp techniczny, jeśli każdy naukowiec może poprzez eksperyment sfalsyfikować hipotezę zaproponowaną przez innego naukowca. Zatem niezbędnym czynnikiem rozwoju jest krytycyzm i wolność od nacisków ideologicznych. Te warunki - z oczywistych przyczyn - były trudne, czy wręcz niemożliwe do spełnienia w Związku Radzieckim. Zatem swoistym fenomenem jest, że pomimo niesprzyjającego otoczenia totalitarnego i całkowitej kontroli partii nad życiem społecznym w ZSRR, przez cały okres trwania tego tworu politycznego, pojawiło się wielu wybitnych uczonych, którzy zdobyli uznanie i szacunek także za granicą.
W książce przedstawione są sylwetki 14 naukowców, którzy całe życie lub większą jego część związani byli z ZSRR. Prawie wszyscy z nich, poza Kałasznikowem (1919) i Sacharowem (1921) urodzili się przed rewolucją. W roku 1888 urodził się zarówno inżynier Tupolew, jak i literaturoznawca Bachtin, a w ostatnich dekadach istnienia carskiej Rosji pozostała część bohaterów książki.
Do wyjątków należy najstarszy z opisywanych naukowców Iwan Pawłow, który w momencie gdy bolszewicy zajęli Pałac Zimowy, miał już 68 lat. Jego uznany już na świecie dorobek i sława wybitnego fizjologa, była tak duża, że pomimo, iż oficjalnie nie zgadzał się z ideologią bolszewicką, był wręcz pupilem władz, która zbudowała dla niego pod koniec lat dwudziestych jeden z pierwszych na świecie miast-instytutów w Kołtuszach koło Leningradu. Pomimo ewidentnych zabiegów bolszewików o zdobycie uznania Iwana Pawłowa (jego dobrowolne pozostanie w ZSRR było samo w sobie sukcesem propagandowym władz), ten był do tego stopnia nieprzejednany, że miał w 1933 roku nasłanego kontrolera „do walki z antysowieckim elementem” zrzucić ze schodów Instytutu ze słowami „won swołocz”. Podobno sam Siergiej Kirow odmówił interwencji, traktując Pawłowa jako osobę nietykalną z racji jego ogromnego prestiżu.
Znacznie mniej szczęścia mieli jednak inni, młodsi badacze. Wielu z nich przeszło gehennę aresztu i prześladowań na tle ideologicznym. Najgorzej zniósł to fizyk Siergiej Wawiłow, który zmarł w więzieniu w Saratowie w 1943 roku. Podobnie przed enkawudzistami musieli się tłumaczyć wybitny fizyk Lew Landau czy stosunkowo posłuszny wobec władz ZSRR Andriej Tupolew, który część swoich badań wykonał w moskiewskim więzieniu, w specjalnym oddziale, w którym przetrzymywano konstruktorów. Z twórcą radzieckiego samolotu wiąże się zresztą niezwykła anegdota, obrazująca wpływy Józefa Stalina i wewnętrzną konkurencję między naukowcami sowieckimi:
Ostatecznie nadszedł dzień próby - na podmoskiewskim lotnisku stanęły obok siebie dwa samoloty. Tupolewski ANT-58, zwany później Tu-2 oraz bombowiec skonstruowany przez Iljuszyna [konkurenta Tupolewa - J.I.]. To, czyja maszyna jest lepsza, miał rozstrzygnąć sam Stalin. Zanim jednak doszło do konfrontacji, przyprowadzony pod eskortą i postawiony ramię w ramię z twórcą samolotów Ił Andriej Nikołajewicz nie wytrzymał i wybuchł. Obecność konkurenta, który cieszył się pełnią swobód, działała na niego jak płachta na byka. Wykrzyknął: „Drewniane gówno!”. Wówczas podszedł do niego Stalin i spytał: „A dlaczego gówno?”. Konstruktor opanował nerwy i wyłożył, dlaczego bombowce powinny być wyłącznie z metalu. Po tej niecodziennej pogawędce obie maszyny wzbiły się w powietrze. Samolot Tupolewa okazał się konstrukcją niedoścignioną. (s. 109)
Nie podlega większej dyskusji wybitność wielu wynalazków radzieckich uczonych, wzmiankowanych w książce. Sacharow miał swój udział w budowie sowieckiej bomby wodorowej, choć później stał się sławnym dysydentem, a przyznany mu w 1975 roku Nobel, był w kategorii zasług dla pokoju, a nie nauk fizycznych. Zapomniane są niesamowite prototypy telewizora oraz instrumentów elektronicznych Lwa Termena (niektórzy uważają, że właściwego prekursora współczesnej muzyki elektronicznej). Z kolei Lew Landau był bardzo ceniony przez duńskiego fizyka kwantowego Nielsa Bohra, który go osobiście odwiedził w ZSRR.
Sowiecką naukę skrywa jednak mroczny cień manipulacji i wpływów ideologicznych. W zasadzie trudno nazwać naukowcami Olgę Lepieszynską oraz Trofima Łysenko, którzy nie przestrzegali podstawowych zasad metodologii w nauce, i bardzo swobodnie operowali zebranymi danymi. Ich pomysły „żywej substancji”, która miałaby się rodzić w sposób samorodny, czy próby podważania podstaw genetyki, były z pewnością wsparciem dla obowiązującego materializmu dialektycznego, ale nic nie wnosiły w nauki biologiczne. Ba, na wiele lat ogromnie zaszkodziły tej gałęzi nauki w ZSRR. Od werdyktów Lepieszynskiej i Łysenki zależał także los wielu innych naukowców, którzy odważyli się skrytykować ich mitomańskie i pseudonaukowe pomysły.
Mroczną parą naukowców radzieckich byli także Grigorij Majranowski oraz Wladimir Demichow. Ten pierwszy zasłynął bezpośrednią współpracą z NKWD i asystowaniem przy egzekucjach wielu więźniów, na których testował swoje trucizny. Był właściwie kimś w rodzaju sowieckiego odpowiednika dr. Josefa Mengele z czasów III Rzeszy. Z kolei Demichow, choć nie szkodził ludziom, miał obsesję transplantacji, którą testował na parach wielu dziesiątek psów. Żadne z nich nie przeżyło długo eksperymentów badacza. Sławna jest jego częściowo udana próba zszycia ze sobą dwóch psów - hybryda ta żyła niecały miesiąc. Badania Demichowa były prekursorskie dla medycyny transplantacyjnej, jednak ich etyczny wymiar był co najmniej kontrowersyjny (choć w tamtych czasach prawa zwierząt były jeszcze bardziej abstrakcyjną kategorią, niż nominalnie uznawane w konstytucji ZSRR prawa człowieka).
W omawianej książce zwraca uwagę brak naukowców z obszaru nauk humanistycznych. Poza jednym wyjątkiem Michaiła Bachtina, czytanego do dzisiaj literaturoznawcy i kulturoznawcy, twórcy pojęcia „karnawalizacji”, w pozycji nie odnajdziemy innych uczonych z tego obszaru. Czy oznaczało to, że ich w ogóle nie było? Potwierdzałaby to częściowo inna relacja Leszka Kołakowskiego, który w 1950 roku odwiedził ZSRR wraz z innymi polskimi marksistami. Wspominał:
(…) w Moskwie zorganizowano nam codzienne wykłady prowadzone specjalnie dla naszej grupy przez prominentów sowieckiej filozofii i nauk społecznych. To było dość porażające doświadczenie, bo od razu rzucało się w oczy, że to jest gromada nieuków. Oni nie znali żadnego języka obcego, nie wiedzieli nic o tak zwanej filozofii burżuazyjnej, nie wiedzieli w ogóle nic o filozofii poza tym, co wyczytali u Lenina i Stalina, a czasami także Marksa, czy raczej Engelsa. Chociaż wcale nie byliśmy specjalnie wykształceni, ich ciemnota nas uderzała. ([Czas ciekawy, czas niespokojny. Z Leszkiem Kołakowskim rozmawia Zbigniew Mentzel], Kraków 2007, s. 106-107).
Autorzy „Naukowców spod czerwonej gwiazdy” zaproponowali polskiemu czytelnikowi ciekawą pozycję z obszaru popularnonaukowego. Jest to książka skierowana raczej do pasjonatów okresu, niż profesjonalistów-historyków, choć wielojęzyczne źródła przedstawione na końcu każdego rozdziału, mogą zainteresować także osób szukających materiałów do badań. Nie ustrzeżono się jednak drobnych usterek językowych i merytorycznych (np. pod koniec XIX wieku nie istniał jeszcze Kraj Rad, jak twierdzą Autorzy na s. 265). Wpadki te są jednak drugorzędnej natury i nie obniżają ogólnej oceny walorów publikacji.
Zebrane przez małżeństwo Gaworskich biografie radzieckich naukowców pokazują, że w niektórych przypadkach, można tworzyć wielkie wynalazki i pisać wybitne dzieła, pomimo braku wolności w swoim państwie. Zapraszam do lektury!