Mark Owen, Kevin Maurer - „Zwykły bohater” - recenzja i ocena
Jak zostać komandosem SEAL?
Zwykły bohater, książka opowiadająca o służbie w obrosłej legendą Navy Seals, jest jedną z takich pozycji. Po przyjętym z wielkim entuzjazmem Niełatwym dniu, duet Mark Owen i Kevin Maurer, po raz kolejny umożliwił czytelnikom na całym świecie, spojrzenie na świat oczami, które przez trzynaście lat oglądały piach, błoto i krew trzynastu zmian bojowych.
W odróżnieniu od poprzedniej książki, w tej autorzy nie skupili się na opowiedzeniu o żadnej konkretnej operacji. Co więcej, w większości przypadków, starali się uniemożliwić identyfikację miejsc o których piszą. Skupili się na tym, by opowiedzieć o ludziach, którzy na co dzień poświęcają czas i zdrowie, szkoląc się i walcząc na całym świecie. Mogło by się wydawać, że historii z cyklu „jak zostałem komandosem” napisano już tyle, że trudno doszukać się w nich czegoś oryginalnego. Mnie jednak niezmiennie fascynuje i zdumiewa, że można z taką determinacją, często okrężną drogą i wbrew wszystkiemu, dążyć uparcie po swoje.
Po lekturze drugiej książki Owena i Maurera, śmiało mogę powiedzieć, że cechą ich narracji jest niezwykła dynamika. Nie twierdzę, że przeczytałem wszystkie wspomnienia weteranów jednostek specjalnych, ale staram się być na bieżąco i muszę przyznać, że jest to bez wątpienia jedna z najlepszych książek tego typu. Zaraz po krótkim wstępie o dzieciństwie i marzeniach o zostaniu Seals’em, czytelnik zostaje rzucony w wir szkolenia BUD/S, szkoleń spadochronowych, wysokościowych i tego co stanowi główna treść książki: wojen w Iraku i Afganistanie. Z chwilą, gdy ten pociąg nabierze prędkości, nie zwalnia aż do epilogu. Gdy obok ucha świśnie pierwsza kula, pod stopami wyląduje granat i wszystko zdecydowanie pójdzie niezgodnie z planem, nie ma czasu na refleksje. Nie będzie miał na to czasu również czytelnik, bo sam poczuje się jakby był w środku strzelaniny, a zapach prochu jeszcze długo nie da się wywietrzyć z pokoju. Jednak, paradoksalnie jest to niewątpliwy plus tej książki. Jest taka, jak można sobie wyobrażać życie na krawędzi: szybka i pełna adrenaliny. Nie ma w niej, poza jednym wyjątkiem, mowy o powrotach do domu, czasie spędzanym z rodziną na przepustkach czy piwie z kolegami. Całe trzysta stron wypełnia służba.
Od zaprezentowanej charakterystyki różnią są natomiast prolog i epilog. Na pierwszych stronach, czytamy co dzieje się w głowie człowieka, do którego, jedna za drugą, spływają informacje o śmierci przyjaciół, czy jak pisze sam autor, braci. To chyba jedna z najbardziej emocjonalnych historii w książce i napisana jest naprawdę po mistrzowsku. Co ważniejsze, pokazuje, że nawet przebywając w jednym pomieszczeniu z kimś takim jak Mark Owen, cały czas pozostaje się w innym świecie niż on. Epilog, stanowi za to najbardziej refleksyjną i najbardziej drastyczną część Zwykłego bohatera. To jedyne miejsce, gdzie mowa jest o powrotach do domu, po półrocznej zmianie bojowej, o problemach jakie sprawia ciało i umysł po ciężkiej eksploatacji przez wiele lat i jest to jedyny fragment, w którym przytoczony przez autorów został obraz rzeczywistego okrucieństwa wojny. Obie te refleksyjne części stanowią niewielki objętościowo fragment książki. Najciekawsze jednak pozostaje, że nie ma w nich nic buntowniczego, nie ma żalu i na dobrą sprawę nie ma czasu, żeby o tym rozmyślać, bo zbytnie pofolgowanie swoim emocjom może prowadzić do katastrofy.
Nie jest to książka w żaden sposób rewolucyjna. Zresztą, trudno to sobie wyobrazić, skoro ma już pewnie trzycyfrowy numer w kolejce sobie podobnych. Jak w każdej podobnej znajdziemy tu kilka wojennych anegdot, które pewnie bawiły by do łez, gdyby nie fakt, że ktoś mógłby je przypłacić życiem. Jest miejsce na złośliwe docinki kolegów z zespołu i niewybredne słowa pod adresem jakiś ważniaków z oficerskimi gwiazdkami i urzędników, którzy zza biurka dyrygują jak prowadzić wojnę. Można powiedzieć: kanon wojennych dzienników. Nie jest zaskakująca, nie jest odkrywcza. Jest to natomiast kawał solidnej literatury wojennej najwyższej próby.
Trudno dopatrzyć się w książce jakiegoś ciągu przyczynowo-skutkowego. Rozdział zaczyna się zazwyczaj na pokładzie śmigłowca, płynnie przechodzi w wymianę ognia, bezimiennych „bad guys” i powrót do bazy. Trudno się temu dziwić, zważywszy, że wszystko o czym mowa w książce jest objęte tajemnicą, akcja toczy się przez to w swego rodzaju „bezczasie”. Ciekawe, że po raz pierwszy od czasu książki Kryptonim: Jawbreaker spotkałem się z zaznaczaniem, w którym miejscu ingerowała cenzura wojskowa. Trzeba bowiem wiedzieć, że amerykańscy autorzy, w większości wypadków wykazują się w tej materii dużą dozą rozsądku i potrafią zachować tajemnicę, nie szastając swoją wiedzą na prawo i lewo. Obecność cenzury unaocznia pewien charakterystyczny problem, powstały w niedawnym czasie: jakie konsekwencje przyniosło upublicznienie struktur, które z założenia miały pozostawać tajne? Jak nieprzewidywalne może mieć to skutki? Najlepszym przykładem niech będzie sam Mark Owen, który po opublikowaniu poprzedniej książki – w ramach wdzięczności – doczekał się upublicznienia mediach prawdziwych personaliów i mnóstwa innych informacji o sobie, narażając tym samym siebie i rodzinę.
Komu przypadnie do gustu ta książka? Na pewno wszystkim tym, którzy podobnie jak w dzieciństwie Mark Owen, chłoną wszystko co choćby ociera się o tematykę jednostek specjalnych. Ich jednak namawiać nie muszę. Dla tych, którzy niczego podobnego jeszcze nie czytali, a chcieli by dowiedzieć się co nieco o życiu i służbie owianych legendą Navy Seals, myślę, że to naprawdę dobra propozycja. Wśród wszystkich pozycji, które przeczytałem na ten temat ta jest jedną z najlepszych. Wbrew temu, co można by pomyśleć o kimś, kto całe życie balansuje na linie, napisał ją bardzo dojrzały i rozsądny człowiek. Nie ma tu przechwalania się i opowieści o wyciskaniu trzystu kilo i otwieraniu spadochronu pół metra nad ziemią. W odróżnieniu od niektórych tego typu książek zza oceanu, nie ma dorabiania filozofii do zabijania ludzi. Jest za to o odpowiedzialność, poświęcenie dla zespołu i ciężka służba. Gdybym miał się pokusić o jakiś ranking książek o amerykańskich komandosach, to Zwykły bohater znalazł by swoje miejsce w pierwszej piątce.