Maria Radożycka-Paoletti: Władysław Drelicharz był wielkim patriotą i wybitnym dowódcą. Szczególną rolę odegrał w walkach pod Monte Cassino
Magdalena Mikrut-Majeranek: Bohaterem Pani książki „Wciąż szukamy Ojczyzny zgubionej we wrześniowych chmurach…” jest Władysław Drelicharz. Dlaczego zdecydowała się przybliżyć czytelnikom tę postać?
Maria Radożycka-Paoletti: Na postać Władysława Drelicharza natknęłam się w sposób dość przypadkowy w trakcie przygotowywania wystawy fotograficznej w Ankonie, poświęconej 70-leciu wyzwolenia tego miasta przez siły gen. Andersa w lipcu 1944, gdzie jego zdjęcie – prezentowane wśród setki innych – uderzyło mnie w szczególny sposób. Już w czasie wstępnych poszukiwań na jego temat dowiedziałam się smutnej prawdy: poległ w czasie walk 2. Korpusu w Apeninach, dowodząc szwadronem czołgów w bitwie o Faenzę (listopad 1944). W miarę jak pogłębiałam wiedzę na jego temat, zdałam sobie sprawę z tego, że kapitan (pośmiertnie major) Władysław Drelicharz był postacią naprawdę niezwykłą i w szeregach 2. Korpusu zyskał dużą sławę. Pierwotnie zamierzałam napisać o nim artykuł (wówczas pisałam już dość regularnie dla polskich i włoskich czasopism historycznych), lecz materiał na jego temat rozrósł się do rozmiarów pokaźnej książki.
Władysław Drelicharz jest na pewno postacią, którą warto przybliżyć dzisiejszemu Czytelnikowi. Był wielkim patriotą i wybitnym dowódcą: odznaczony licznymi orderami polskimi i brytyjskimi, m.in. srebrnym i złotym Krzyżem Virtuti Militari i kilkakrotnie Krzyżem Walecznych, trzykrotnie ranny, wysoko ceniony przez przełożonych, miłowany przez podwładnych. Przeszedł kampanię wrześniową, obóz internowania na Węgrzech, walczył w Brygadzie Strzelców Karpackich w Egipcie i w Libii, brał udział w obronie Tobruku. Po wycofaniu brygady na Bliski Wschód wstąpił do broni pancernej. Jako dowódca 2. szwadronu czołgów w słynnym Pułku 4. Pancernym „Skorpion” wziął udział w kampanii włoskiej. Szczególną rolę przyszło mu odegrać w walkach o tzw. Gardziel i Albanetę pod Monte Cassino. Na czele szwadronu walczył następnie w kampanii adriatyckiej, a później w Apeninach Północnych, gdzie poległ. Jednym słowem, jego życie było niczym dramatyczny film.
Opisała Pani dzieje kapitana Drelicharza – postaci stosunkowo mało znanej. Jakie trudności napotkała Pani podczas pracy nad publikacją?
Mjr Drelicharz jest rzeczywiście postacią mało znaną szerszej publiczności, choć cieszył się dużą sławą w szeregach 2. Korpusu i dobrze znany jest historykom bitwy pod Monte Cassino oraz historykom broni pancernej. Mimo to na jego temat napisano bardzo niewiele (co zresztą odnosi się do wielu innych mniej znanych bohaterów 2. Korpusu). Pisanie tej książki zajęło mi ponad pięć lat. Pragnęłam w niej pokazać całe życie majora Drelicharza, jego wojenne losy, ale jednocześnie chciałam, by nie była to „sucha” wojskowa biografia. Chciałam dotrzeć do informacji bardziej osobistych, dowiedzieć się, jakim był człowiekiem, jak oceniali go koledzy, podwładni i przełożeni... Jakie przeżycia towarzyszyły mu na poszczególnych etapach tej pogmatwanej, wojennej wędrówki, która z pięknych przedwojennych Brzeżan doprowadziła go do zagubionego w Apeninach wzgórza Monte Fortino, o jakim w Polsce mało kto słyszał, a o jakie w listopadzie 1944 r. toczyły się zacięte walki w ramach tzw. pierwszej bitwy o Faenzę. Pragnęłam też, by książka była czymś więcej niż tylko szczegółową biografią jednego oficera.
Pogmatwane, dramatyczne losy mjr. Drelicharza stały się dla mnie okazją pokazania wojennego szlaku tysięcy Polaków, którzy podzielili podobny los. Dużą trudność przy pisaniu książki stanowiło zatem zdobycie tych wszystkich znacznie rozproszonych materiałów. Poszukiwania archiwalne, muzealne, biblioteczne i inne zajęły mi wiele czasu. Wykorzystałam oczywiście zasoby archiwalne w Londynie, zarówno dokumentację wojskową znajdującą się w Sekcji Polskiej Brytyjskiego Ministerstwa Obrony, jak i materiały Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego, a także Centralnego Archiwum Wojskowego w Warszawie. Dużo cennych materiałów otrzymałam od rodziny majora, za co jej bardzo serdecznie dziękuję. Korzystałam też z wojennej prasy z lat 1943-1944 (reportaże z walk, relacje korespondentów itp.) oraz wspomnień towarzyszy broni Drelicharza oraz innych żołnierzy 2. Korpusu, którzy bądź znali Drelicharza osobiście, bądź przeszli w tym samym czasie podobną tułaczkę. Niektóre materiały, jak np. zdjęcia i mapy, odnalazłam rozsiane w różnych archiwach, bibliotekach i muzeach. Nie wszystkie te materiały były usystematyzowane, a zatem, aby dotrzeć do użytecznych dla mnie dokumentów, często musiałam przeglądać teczki archiwalne czy roczniki czasopism dosłownie „strona po stronie”. Wykorzystałam wreszcie wojenną poezję towarzyszy broni Drelicharza, gdyż stanowi ona – moim zdaniem – cenne źródło historyczne, zdolne odsłonić to, czego nie są w stanie oddać suche, wojskowe dokumenty, a mianowicie „sferę uczuć”.
Imię Władysława Drelicharza nosi jedna z ulic w podkrakowskim Tuchowie. Władysław Anders powiedział o nim: „Wszystkie walki, w których brał udział, zdobyły mu serca żołnierskie całego Korpusu”. Czym wsławił się kapitan?
Tuchów jest rodzinnym miastem Drelicharza, które pielęgnuje do dziś pamięć o swoim bohaterze. W toku kampanii włoskiej mjr Drelicharz wsławił się najpierw pod Monte Cassino. W trudnych górskich warunkach w walce wziąć mogły udział jako wsparcie nacierającej piechoty tylko dwa szwadrony czołgów, i jednym z nich był właśnie szwadron, którym dowodził kpt. Drelicharz. Walki pod Monte Cassino o zdobycie tzw. Gardzieli i Albanety, o które Drelicharz walczył przez osiem dni, dokonując „cudów bohaterstwa i odwagi” (jak napisał o nim jego podkomendny por. Białkiewicz), i w czasie których został ponownie ranny, otoczyły go dużą sławą. Za te walki otrzymał Srebrny Krzyż Virtuti Militari. Również kampania adriatycka 2. Korpusu (czerwiec-wrzesień 1944 r.) przyniosła liczne przykłady zarówno umiejętności dowódczych, jak i osobistej odwagi kapitana. Wyróżnił się zarówno w walkach, które doprowadziły do zdobycia Ankony (lipiec 1944), jak i później w sierpniu 1944, w niezwykle zaciętych walkach nad rzeką Metauro (uznanych za najbardziej krwawe walki 2. Korpusu od czasów Monte Cassino). Dzięki mistrzowskiemu dowodzeniu szwadronem w tych walkach zdobyty został jeden z kardynalnych punktów niemieckiej obrony, za co Drelicharz odznaczony został Złotym Krzyżem Virtuti Militari (jako jedyny w całym pułku pancernym). „Serca żołnierskie 2. Korpusu” zdobyły mu jednak nie tylko wyczyny wojskowe, lecz także i zalety osobiste, takie jak duże poczucie humoru, dosadny język, umiejętność rozładowywania konfliktów, szacunek dla podwładnych i szczera o nich troska.
Zainteresowała Cię historia Władysława Drelicharza? Kup książkę „Wciąż szukamy Ojczyzny zgubionej we wrześniowych chmurach…”!
Wskazuje Pani, że Drelicharz znany był z odwagi. Już w czasie obrony Tobruku w 1941 r. zdobył sławę „zagończyka”. Jakimi działaniami zasłużył sobie na to miano? Czy przypłacił je zdrowiem?
„Zagończykami”, nawiązując do sienkiewiczowskich Dzikich Pól, polscy obrońcy Tobruku nazywali żołnierzy, którzy szczególnie wsławili się uczestnictwem w nocnych wypadach z oblężonej twierdzy. Wypady te, zwane skromnie patrolami, stanowiły rodzaj „zaczepnej obrony”, jaką prowadzili obrońcy twierdzy, w celu lepszego rozeznania wrogich pozycji, niszczenia drobnych oddziałów nieprzyjaciela, a nawet przygotowania większych akcji. Niektórzy bohaterowie Tobruku mieli na swym koncie kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt wypadów (jak np. słynny patrolowiec Adolf Bocheński, ranny w swym „jubileuszowym” pięćdziesiątym patrolu), a nawet „prześcigali się” w swoich niekiedy naprawdę pełnych „ułańskiej fantazji” wyczynach. Jednak trzeba sobie dobrze zdać sprawę, że wypady te były w większości wypadków mało „poetyckimi”, a niezmiernie ryzykownymi nocnymi przedsięwzięciami, w czasie których można było w każdej chwili pobłądzić w pozbawionej punktów orientacyjnych pustyni, wpaść na minę czy na patrol nieprzyjaciela. Władysław Drelicharz, wówczas jeszcze jako porucznik, zaliczał się do doświadczonych patrolowców i stanął na czele wielu wypadów zwłaszcza w listopadzie 1941 r., w związku z przygotowaniami do angielskiej ofensywy, mającej na celu odblokowanie Tobruku. Wyróżnił się w nich odwagą, doskonałą orientacją w terenie, zimną krwią i poczuciem odpowiedzialności za powierzonych sobie ludzi. Dowódca broniącej Tobruku Brygady Strzelców Karpackich, gen. Stanisław Kopański miał o nim bardzo wysoką opinię i uważał go za oficera „pełnego odwagi i zdolnego do wielkiego poświęcenia”. W nocy z 20 na 21 listopada 1941 r. por. Drelicharz wziął udział w jednym z najważniejszych wypadów zorganizowanych przez Polaków. W wypadzie tym został ranny i za „okazaną brawurę” został odznaczony Krzyżem Walecznych.
Jego pierwszym zadaniem bojowym był udział w tzw. Akcji „Łom”, która miała miejsce na przełomie października i w listopadzie 1938 r. Czego dotyczyła i jaki efekt przyniosła?
Akcja „Łom”, dziś właściwie dość mało znana, była węgiersko-polską tajną akcją dywersyjną na Rusi Zakarpackiej, mającą na celu oderwanie jej od Czechosłowacji i przyłączenie jej do Węgier. W ten sposób powstałaby wspólna granica polsko-węgierska, co zapobiegłoby (w warunkach rysującego się już na horyzoncie w 1938 r. rozpadu Czechosłowacji) oskrzydleniu Polski przez wrogie jej siły, a także stawiłoby pewną zaporę ekspansji niemieckiej. Z punktu widzenia Węgier zaś przyłączenie do nich Rusi Zakarpackiej (a nawet i Słowacji, do czego Węgry aspirowały) przerwałoby otaczający ten kraj pierścień wrogich mu państw tzw. Małej Ententy. Polska zgodziła się wspólnie z Węgrami wziąć udział w tej akcji, lecz wyłącznie w formie ograniczonej do akcji dywersyjnej i propagandowej. Ta dywersyjna akcja partyzancka, w której ppor. Drelicharz uczestniczył jako komendant oddziału, oddelegowany przez dowódcę 51. pp, trwała od 22 października do 24 listopada 1938 r. W toku tych walk ppor. Drelicharz został ranny. Akcja „Łom” nie przyniosła spodziewanych rezultatów ani Polsce, ani Węgrom. Z powodu sprzeciwu Niemiec i Włoch nie doszło do przyłączenia całej Rusi Zakarpackiej do Węgier i uzyskania wspólnej granicy polsko-węgierskiej. Dojść do tego miało dopiero w marcu 1939 r. w innych okolicznościach.
Wojskowa kariera Drelicharza błyskawicznie się rozwijała. Przed wybuchem II wojny światowej specjalizował się w dziedzinie zwiadu konnego, jednakże zginął w czasie walk toczących się pod Monte Fortino w Apeninach Północnych jako dowódca szwadronu. Spłonął w czołgu trafionym przez niemiecki pocisk przeciwpancerny. Jak wyglądała jego droga awansu wojskowego ze zwiadowcy do dowódcy wojsk pancernych 2. Korpusu Polskiego?
Karierę mjr. Drelicharza prześledzić można przede wszystkim na podstawie oficjalnej dokumentacji wojskowej, jaka zachowała się w archiwum Sekcji Polskiej brytyjskiego Ministerstwa Obrony w Londynie, a mianowicie wniosków awansowych i corocznych tzw. „List kwalifikacyjnych”, czyli ocen przełożonych. Z dokumentów tych, które wszystkie przytaczam w książce, jawi się sylwetka utalentowanego oficera, świetnie wyszkolonego i silnie miłującego swój zawód, szanowanego i lubianego przez podkomendnych, kolegów i przełożonych i wyróżniającego się takimi cechami jak lojalność i patriotyzm, sumienność, poczucie odpowiedzialności, determinacja, samodzielność i inicjatywa, duża wytrzymałość fizyczna i nerwowa, obok wielokrotnie podkreślanej już wielkiej odwagi osobistej i poświęcenia. Wojna niewątpliwie stała się „katalizatorem” w rozwoju jego wojskowej kariery.
Drelicharz rozpoczął służbę wojskową jako podporucznik piechoty w 51 pp. w Brzeżanach. Następnie w szeregach Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich, nadal w piechocie, przeszedł przeszkolenie na opancerzonych wozach bojowych zw. carrierami (brytyjski wóz bojowy na gąsienicach Universal Carrier) i został dowódcą plutonu carrierów w I Batalionie Brygady. W 1942 r., po wyleczeniu się z ran odniesionych w Tobruku, odbył różne kursy wojskowo-techniczne na pancernych wozach bojowych i w czerwcu 1942 r. przeniesiony został do broni pancernej, a mianowicie do 1. Batalionu Czołgów – polskiej jednostki pancernej, jaka wówczas formowana była w Palestynie. Od tej chwili losy Drelicharza na całe życie zrosły się z tą bronią i z tą jednostką (przemianowaną ostatecznie, w toku kolejnych reorganizacji, na 4. Pułk Pancerny), w której pełnił obowiązki dowódcy 2. kompanii (zwanej następnie szwadronem). W tej roli, od 1 marca 1944 r. w stopniu kapitana, wziął udział w kampanii włoskiej 2. Korpusu Polskiego.
Jaki obraz kapitana wyłania się ze wspomnień jego podkomendnych?
Szczególnie piękny, a nawet wzruszający wizerunek mjr. Drelicharza wyłania się ze wspomnień jego podkomendnych. To z nimi dzielił trudy dnia codziennego i niewygody życia w czołgu, z nimi dzielił ryzyko walki, zamknięty tak jak oni w „stalowym pudle”. Na polu bitwy w obliczu „pepanców” los dowódcy i zwykłych pancernych wcale się tak bardzo nie różnił… Ale to od szybkości i słuszności decyzji pierwszego zależał los tych ostatnich. Drelicharz czuł się zawsze w najwyższym stopniu odpowiedzialny za ten „krąg powierzonych sobie istnień ludzkich” – za swoich żołnierzy. Jego podkomendni i żołnierze czuli to i miłowali go szczerą, niekłamaną miłością, ufali mu i wierzyli w niego bezgranicznie. Drelicharz nie wahał się zasięgać rady swoich podkomendnych, szanował ich i liczył się z ich opinią. Dzięki swemu poczuciu humoru i prostocie w obyciu stwarzał przyjemną atmosferę. Pięknie ujął to jeden z dowódców plutonów w jego szwadronie, por. Białkiewicz, w liście udostępnionym mi przez rodzinę: „Koleżeński, uprzejmy, serdeczny. Miał głęboki szacunek i uwielbienie podwładnych, dla których był nie tylko bohaterskim wodzem, w którego bezkrytycznie wierzyli; był dla nich również sprawiedliwym i troskliwym ojcem albo może raczej starszym bratem, zawsze o ich dobro dbającym”. Bardzo wymowny w tym względzie jest też rysunek zatytułowany „Bohaterowi”, jaki tenże utalentowany artystycznie Białkiewicz poświęcił swemu poległemu dowódcy w swoim wojennym ilustrowanym pamiętniku, a który zamieściłam na tylnej okładce książki...
Jeden z cytowanych przez Panią żołnierzy-poetów – Bolesław Kobrzyński – wskazuje, że „Via Adriatica to Via Polonica”. Żołnierze 2. Korpusu wierzyli, że to najprostsza droga do ojczyzny?
W tytule książki wykorzystałam słowa z wiersza jednego z ulubionych żołnierzy-poetów 2. Korpusu Jana Olechowskiego: „Wciąż szukamy Ojczyzny zgubionej w wrześniowych chmurach...”. Uważam, że doskonale odzwierciedla on cel, jaki przyświecał żołnierzom 2. Korpusu, a zarazem i życie mjr. Drelicharza. Dla nich wszystkich ta cała powikłana wojenna tułaczka, przez fronty Europy i Afryki, przez pustynie Egiptu, Palestyny i Iraku, wreszcie przez pola bitew we Włoszech, była „drogą do Polski”, walką o wyzwolenie Ojczyzny, którą utracili we wrześniu 1939 r. Przez całą kampanię włoską głęboko wierzyli, że powrócą do szczęśliwej i wolnej Polski. By raz jeszcze zacytować słowa Jana Olechowskiego, Włochy to była w ich oczach „najprostsza droga”, po której można było „przerzucić most do Warszawy”; czy – jak się wyraził wspomniany wyżej Bolesław Kobrzyński – Via Adriatica to była Via Polonica – taki był sens ich wojennej tułaczki, walki i ofiar. Wyzwalali Włochy, lecz w swym przekonaniu walczyli przede wszystkim o wyzwolenie Polski.
Kapitan Drelicharz należał do słynnego Pułku 4. Pancernego „Skorpion”, który brał udział m.in. w walce o Monte Fortino. Bitwa dobiegła końca 24 listopada, trzy dni po śmierci kapitana. A jak zakończył się bojowy szlak podkomendnych kapitana Drelicharza?
Wojenny szlak podkomendnych Drelicharza, czyli tzw. „stalowych Skorpionów” dobiegł końca pięć miesięcy później w Bolonii, do której 2. Korpus Polski wkroczył jako pierwszy 21 kwietnia 1945 r., wyprzedzając o dwie godziny Amerykanów. Pułk 4. Pancerny odegrał dużą rolę w tych zaciętych dwutygodniowych walkach, które doprowadziły do zdobycia miasta. W Bolonii 2. Korpus zakończył swój szlak bojowy, a 2 maja 1945 r. Niemcy ostatecznie skapitulowali na froncie włoskim. Jednostki pancerne 2. Korpusu zostały rozlokowane w małych miasteczkach na południe od Ankony. Pułk 4. Pancerny „Skorpion” stacjonował w nadadriatyckim miasteczku Potenza Picena, gdzie do dziś dnia pielęgnowana jest pamięć o tej polskiej jednostce. W lecie 1946 r. żołnierze Pułku, podobnie jak reszta Korpusu, przetransportowani zostali do Wielkiej Brytanii. Ich losy potoczyły się różnie. Nieliczni, ożenieni z Włoszkami, pozostali w Italii. Niektórzy, jak np. zasłużony kapelan Pułku, ojciec Adam Studziński (dziś ma swój plac w Krakowie pod Wawelem), powrócili do kraju. Większość pozostała w Wielkiej Brytanii, część zaś „rozbiegła się po świecie” (niektórzy osiedlili się w Argentynie, a dawny dowódca Pułku, płk Gliński zamieszkał nawet na Tasmanii). W Wielkiej Brytanii założyli Koło b. Żołnierzy Pułku 4. Pancernego „Skorpion” i przez wiele lat wydawali własny biuletyn „Czwartak Pancerny”.
2. Korpus Polski znany jest m.in. z zaciętych walk pod Monte Cassino. O jakich jeszcze walkach stoczonych przez żołnierzy 2 Korpusu powinniśmy pamiętać?
Wojenny szlak 2. Korpusu we Włoszech, rozpoczęty w grudniu 1943 roku nad rzeką Sangro w południowych Włoszech zakończył się 21 kwietnia 1945 roku w Bolonii. To prawie półtora roku nieprzerwanych walk. Bitwa o Monte Cassino, bitwa o Ankonę, bitwa o Bolonię stanowią niewątpliwie najbardziej znane. Ale już mniej znane są np. walki o Piedimonte S. Germano, które stanowiły drugą fazę bitwy o M. Cassino, walki niezwykle zacięte i krwawe, zwłaszcza dla czołgistów 2. Korpusu (w tym wypadku Pułku 6. Pancernego „Dzieci Lwowskich”). Kampania adriatycka to nie tylko bitwa o Ankonę. To także zacięte walki nad rzeką Chienti, nad Cesano, nad Metauro (te ostatnie uznane za najbardziej krwawe stoczone przez 2. Korpus od czasów M. Cassino), o przełamanie Linii Gotów. Następnie kampania w Apeninach, prowadzona w okresie jesienno-zimowym 1944 r. w kierunku Bolonii, w niezwykle uciążliwych warunkach, w górach, w deszczu, błocie i śniegu (pierwsza bitwa o Faenzę, w której poległ m. in. Drelicharz, należy do tych walk, a o samą Faenzę stoczono aż trzy bitwy!). Potem nastąpił trzymiesięczny okres wojny pozycyjnej w obronie nad rzeką Senio, o którym też pisze się bardzo niewiele. I wreszcie bitwa bolońska – dwutygodniowe zacięte zmagania w kwietniu 1945 r., które doprowadziły do wyzwolenia tego miasta i rozbicia sił niemieckich we Włoszech.
W historii kapitana jest też wątek romantyczny. Tuż przed wyruszeniem na front, 2 września 1939 roku, poślubił Aleksandrę Weiss. Czy udało się Pani ustalić, jak potoczyły się jej losy?
Por. Drelicharz poznał swą przyszłą żonę w czasie służby w Brzeżanach w latach 1937-1938. Aleksandra Weiss była córką Kazimierza Weissa, który przez wiele lat był naczelnikiem poczty w pobliskich Potutorach, a po przejściu na emeryturę zakupił majątek w Kotowie. Władysław i Aleksandra pobrali się tuż przed wyruszeniem 51. pułku na front, w obliczu wielkiej niewiadomej, przed jaką postawiła ich wojna. Po rozbiciu pułku i niemożności stawiania dalszego oporu Drelicharz ukrywał się przez pewien czas w majątku teścia, lecz poszukiwany przez NKWD zmuszony był uciec na Węgry. Przez długi czas nic nie wiedział o losach żony i stanowiło to wielką udrękę jego "węgierskich" miesięcy. Przebywając w obozie internowania bardzo tęsknił za żoną i niepokoił się o jej losy. Dręczyły go też wyrzuty sumienia, że, opuszczając Polskę, by przez Węgry przedostać się dalej do Wojska Polskiego we Francji, w pewnym sensie ją "opuścił". Był młodym, zakochanym mężczyzną, który głęboko przeżywał rozstanie z umiłowaną kobietą i przejmująco dochodzi to do głosu w jego wojennych listach, które słał do żony (listy te udostępniła mi córka i wykorzystałam je w książce). Żona i teść Drelicharza znaleźli się pod okupacją sowiecką w dużym niebezpieczeństwie.
Zarówno teść, wieloletni polski funkcjonariusz państwowy, jak i Aleksandra Drelicharz, żona zbiegłego polskiego oficera, zostali aresztowani przez NKWD. Groziła im deportacja, a Aleksandra Drelicharz już wówczas była w ciąży (o czym ppor. Drelicharz jeszcze nie wiedział). Dzięki pomocy pewnego sowieckiego funkcjonariusza, który miał wielki dług wdzięczności w stosunku do Kazimierza Weissa, zdołali uniknąć zesłania. Przy pomocy zaprzyjaźnionych Ukraińców udało się im nielegalnie przekroczyć granicę. Wojnę przeżyli w Krakowie. Te i inne informacje, jak również wojenne listy, otrzymałam od rodziny majora. W czasie wojny kontakty z Drelicharzem były tylko sporadyczne, a potem w ogóle się urwały. Pani Aleksandra, samotnie wychowując w okupacyjnych warunkach swą córeczkę urodzoną w 1940 r., przez całą wojnę wierzyła w szczęśliwy powrót męża do domu. Po wojnie przez długi czas szukała go przez Polski Czerwony Krzyż. O śmierci męża dowiedziała się dopiero w sierpniu 1946 r.
Czy Włosi pielęgnują pamięć o udziale Polaków w walkach o Ankonę?
Zbiegiem okoliczności mieszkam koło Ankony, w regionie Włoch (Region Marche), który został całkowicie i niemal samodzielnie wyzwolony przez 2. Korpus Polski. Trzeba przyznać, że w naszym Regionie pamięć o 2. Korpusie jest bardzo mocno kultywowana. W Loreto, w Ankonie i w innych większych i mniejszych miasteczkach Regionu corocznie uroczyście obchodzi się rocznice wyzwolenia, w których biorą udział miejscowe władze oraz ludność, polska i włoska. Wydane zostały i są wydawane różne publikacje na ten temat (także i włoskie), organizowane są konferencje historyczne, wystawy, rekonstrukcje bitew, często z inicjatywy naszych włoskich przyjaciół. Jednym słowem, jest to temat, który tutaj nie tylko „nie poszedł w zapomnienie”, lecz którym nawet wielu ludzi się pasjonuje. Podobnie przedstawia się sytuacja w innych regionach, wyzwolonych przez 2. Korpus (Emilia Romagna, rejon Monte Cassino, Casamassima).
Na koniec muszę zapytać o poetycki tytuł książki. To cytat z wiersza „Droga do Polski” Jana Olechowskiego, poety i komentatora politycznego Radio Wolna Europa. On także uczestniczył w kampanii włoskiej 2. Korpusu, w tym w bitwie o Monte Cassino. Współpracował też z wieloma redakcjami. Czy pisał też o kapitanie Drelicharzu?
Wspomniałam już o moim zainteresowaniu poezją wojenną, która stanowi naprawdę niezwykłą „spuściznę” 2. Korpusu (liczył on w swoich szeregach wielu pisarzy, poetów i artystów) i o uznaniu tej wojennej twórczości poetyckiej za pełnowartościowe źródło historyczne. Niektóre z tych wierszy są niezwykle przejmujące, a niestety mało znane. Dlatego pod tytułami rozdziałów książki zamieściłam jako motto krótkie fragmenty tych wierszy, aby przybliżyć je Czytelnikowi. Wiersz Olechowskiego „Droga do Polski” jest jednym z nich. Jak powiedziałam wyżej, jeden wers z tego wiersza wybrałam na tytuł. Olechowski jest autorem wielu innych wierszy wojennych i był jednym z ulubionych żołnierzy-poetów 2. Korpusu. Nie wydaje mi się jednak, by napisał coś o Drelicharzu, a przynajmniej ja na nic takiego się nie natknęłam. O Drelicharzu pisali natomiast „na gorąco” na łamach wojennej prasy liczni korespondenci wojenni: Janusz Wedow, Witold Domański, Melchior Wańkowicz, Ryszard Mossin, Władysław Choma i in. Ciekawe wspomnienie o Drelicharzu znajdujemy w książce Wańkowicza Monte Cassino, szczególnie w rozdziale zatytułowanym „Gawęda czołgów” oraz we wspomnieniach lekarza wojskowego 3. Batalionu Strzelców Karpackich, por. Adama Majewskiego, zatytułowanych Wojna, ludzie i medycyna, którego wojenne losy w zadziwiający sposób skrzyżowały się z losami Drelicharza w wojennym szpitalu pod Monte Cassino.
Dziękuję serdecznie za rozmowę!