Marcin K. Schirmer – „Wybitne rody, które tworzyły polską kulturę i naukę” – recenzja i ocena
Dobrze się stało, że Marcin K. Schirmer obok historii znanych umieścił te mniej znane, niesłusznie zapomniane, często zaskakujące. Autor snuje opowieść o kilku wybranych rodach inteligenckich, które odegrały trudną do przecenienia rolę w polskiej historii. Warto więc pochylić się nad tą nieco niedocenianą problematyką.
Początek powstawania inteligencji jako warstwy społecznej datuje się na wiek XVIII. Ale to dopiero w kolejnym stuleciu, w wieku rewolucji przemysłowej i gwałtownych przeobrażeń w strukturze społecznej, inteligencja zaczęła odgrywać wiodącą rolę. Ta polska wywodziła się głównie spośród szlachty, „wysadzonych z siodła”, którzy z różnych powodów - nierzadko politycznych - zostali zmuszeni do porzucenia życia na wsi.
Ale to nie tylko opowieść o szlachcie. Coraz częściej bowiem kariery robiły uzdolnione osoby wywodzące się ze stanu mieszczańskiego czy chłopskiego. Należy też pamiętać o cudzoziemcach, którzy nieraz raptem w ciągu jednego pokolenia asymilowali się, dając nierzadko dowody wielkiego patriotyzmu i poświęcenia dla polskiej sprawy w czasie zaborów.
Słynny kompozytor Witold Lutosławski stwierdził kiedyś:
Talent zaś jest raczej przywilejem niż zasługą. Tworzący artysta nie ma prawa uważać go za swoją własność. Jest to dobro powierzone, które przeznaczone jest do przekazania innym ludziom w postaci gotowych, możliwych do wykonania utworów.
Tego rodzaju podejście było właściwe klasycznym, dziewiętnastowiecznym polskim inteligentom. Okazałe budowle, wielkie osiągnięcia naukowe, przejmujące utwory muzyczne i wielka literatura, które były ich dziełem, stanowią najlepsze świadectwo dla przyszłych pokoleń. Portrety tych ludzi malowali wybitni artyści, ich dokonaniami interesowali się wielcy tego świata. A przecież mówiło się nie tylko o ich dokonaniach. Niekiedy plotkowano o ich życiu prywatnym (publikę poruszały zwłaszcza skandale obyczajowe); opowiadano zatem o sukcesach, ale i o słabostkach. Wypada zresztą pamiętać, że nie każdy kolejny potomek rodziny kontynuuje dzieło swoich poprzedników. Czasem działalność jednego przedstawiciela rodu może położyć się cieniem na dokonaniach przodków, obracając w niwecz dorobek wielu pokoleń.
Praca Marcina K. Schirmera jest napisana z dużą pasją. Ewidentnie wzięła się z potrzeby zwrócenia uwagi na wkład pokoleń polskiej inteligencji w rodzimą (ale także i światową) naukę i kulturę. Autor kreśli portret rodzin Curie, Estreicherów, Kossaków, Lilpopów, Lutosławskich, Młynarskich, Rubinsteintów i Żuławskich. Losy przedstawicieli tych rodów nieustannie się ze sobą przeplatały. Łączyły ich relacje zawodowe i przyjacielskie, a nawet rodzinne.
W całym zestawieniu nieco dziwić może obecność rodziny Curie, w gruncie rzeczy jedynie dzięki najsłynniejszej przedstawicielce, która do końca pozostała polską patriotką. I choć Francuzi zwali ją pogardliwie „tą cudzoziemką”, to po jej śmierci uczynili z niej „wielką Francuzkę”. Jednakże zasługi jej potomstwa – pomimo związków z Polską (głównie sentymentalnych), stanowią już część nauki i kultury Francji. Sporym mankamentem pracy okazuje się natomiast brak zakończenia - książce z całą pewnością przydałoby się podsumowanie opowieści zawierające szersze wnioski i spostrzeżenia autora.
Książka ma w gruncie rzeczy formę przystępnej gawędy o życiorysach. Nie brakuje w niej anegdot, oddających indywidualność opisywanych postaci. Dlatego właśnie można ją traktować jako swoisty szkic do portretu całej polskiej inteligencji, a nie tylko wybranych rodów. Szkic – co trzeba zaznaczyć – udany. Można mieć nadzieję, że autor sięgnie po kolejne historie.
Na zakończenie warto postawić jedno pytanie. Co spowodowało, że w przypadku wielu rodzin, wkład wniesiony w życie kulturalne nie jest sprawą jedynie pojedynczych wybitnych jej przedstawicieli, a dzieło kontynuują i rozwijają dzieci i wnukowie? Odebrane staranne wykształcenie, wzorce wyniesione z domu? A może po prostu wrodzona wrażliwość? Na to pytanie czytelnik musi odpowiedzieć sam. Świadomość własnego pochodzenia dojrzewać musi równolegle do świadomości własnej roli w społeczeństwie i wobec społeczeństwa. Wybór drogi życiowej jest jednocześnie wyborem powołania. Być może właśnie to był główny zamysł pracy Marcina K. Schirmera: podkreślenie, że za ciągłością idzie zobowiązanie. Zobowiązanie wobec własnego nazwiska jest przecież zobowiązaniem wobec kolejnych pokoleń.