Mamert Stankiewicz – „Z floty carskiej do polskiej” – recenzja i ocena
Pisząc o tej książce, nie sposób nie wspomnieć o jej szacie graficznej, gdyż zdecydowanie się wyróżnia. Wydawnictwo „Iskry” zasługuje na pochwałę, gdyż wspomnienia kapitana Stankiewicza należą do najlepiej czy też najładniej wydanych książek o tej tematyce. „Z floty carskiej do polskiej” to 392 strony obłożone twardą oprawą z wizerunkiem żaglowca „Lwów” na pełnym morzu. Statek ten zdobi także front obwoluty, lecz jest to inne ujęcie, bowiem jednostka widziana jest z perspektywy portowego nabrzeża. Po drugiej stronie umieszczono zdjęcie autora w mundurze kapitana żeglugi wielkiej. Wydawca nie zapomniał także o interesującej wkładce ze zdjęciami, na której możemy ujrzeć Mamerta Stankiewicza w trakcie pracy oraz spędzania czasu z najbliższymi.
Za redakcję książki odpowiada znany historyk marynarki handlowej, Jan Kazimierz Sawicki. W przedmowie badacz wyjaśnia, iż autor pragnął nadać swym wspomnieniom inny tytuł, który jednak redaktor postanowił zmienić. Jan Kazimierz Sawicki odpowiada także za podział na części, wprowadzenie tytułów rozdziałów czy też uwspółcześnienie pisowni, czyli jednym słowem za uczynienie tekstu bardziej strawnym dla czytelnika. Ponadto na końcu książki znajdziemy pomocny przy jej czytaniu indeks nazwisk. Wspomnienia kapitana Stankiewicza zostały oparte na maszynopisie ofiarowanym gdyńskiej Wyższej Szkole Morskiej (ob. Akademia Morska) przez jego córki. Tekst ten został już raz wydany, jednak w o wiele mniej spektakularnej formie. W pracy brakuje nam jedynie biogramu i bibliografii Mamerta Stankiewicza.
We wstępie Mamert Stankiewicz pisze, iż poprzez swoje wspomnienia pragnie przybliżyć ludziom, zwłaszcza młodym, realia pracy na morzu. Zżyma się jednakże na niesprawiedliwe traktowanie marynarzy, których praca widziana jest najczęściej jako „szereg niezdrowych przygód romantycznych”. Praca marynarza to ciężki, lecz niezwykle satysfakcjonujący kawałek chleba. Wykonywać powinny ją osoby odpowiedzialne, bowiem morze „niedbalstwu i niedołęstwu nie daruje”.
Główny tekst książki został podzielony na 5 części ustawionych w porządku chronologicznym. Tak więc opowieść kapitana zaczyna się w czasach jego dzieciństwa na terenach obecnej Łotwy, kończy się zaś w 1937 r. Bezsensem byłoby przepisywanie na potrzeby tej recenzji losów lub przygód Mamerta Stankiewicza. Przede wszystkim dlatego, iż styl autora jest trudny czy też nawet niemożliwy do podrobienia. Kapitan pisze językiem nieskomplikowanym, ale w taki sposób, że czytelnik nie nudzi się w trakcie czytania książki, która wymaga jednak skupienia ze względu na wiele szczegółów z jego barwnego życia. Dlatego też równie ciekawe są opisy pobytu we włoskim mieście Monfalcone, w którym Mamert Stankiewicz nadzorował budowę transatlantyka „Piłsudski”, jak i lat spędzonych w carskim Korpusie Kadetów. Ci, którzy czytali słynną powieść K.O Borchardta, mogą poczuć się nieco zdziwieni w trakcie czytania wspomnień „Znaczy Kapitana”. Jego podwładny na kartach swej powieści przedstawił go jako pewnego siebie i swoich umiejętności marynarza z krwi i kości. Jako dowódcę, który nie toleruje lenistwa i źle wykonanej pracy. Lektura wspomnień kapitana Stankiewicza uświadamia nam, iż faktycznie był on doskonałym fachowcem, jednak targały nim różnego rodzaju emocje, których starał się nie okazywać przy swych oficerach. Mamert Stankiewicz był człowiekiem świadomym swej wartości, lecz niezwykle skromnym. Świadczą o tym jego słowa z zakończenia: „Takich jak ja jest tysiące i będą tysiące”.
Lekturę tej książki trzeba polecić przede wszystkim osobom pasjonującym się historią marynarki handlowej oraz losami Polaków podczas i po zakończeniu I wojny światowej. Wiele informacji znajdą tu także badacze dyplomacji czy terroru bolszewickiego. Wspomnienia Mamerta Stankiewicza to jedna z tych książek, które po prostu warto przeczytać. Warto także zapamiętać, iż „żaden kraj bez morza nie ma wolnego oddechu”.
Redakcja: Michał Przeperski
Korekta: Agnieszka Kowalska