„Mafia: Edycja Ostateczna” – recenzja i ocena
Jako wielkiego miłośnika noir, gra zawojowała mnie od pierwszych sekund, chociaż by w nią grać, musiałem się wymykać do kolegi, bowiem w domu nie miałem dość mocnego komputera. Kolejnym dwóm odsłonom się już ta sztuka nie udała, choć dwójka była blisko. Teraz zaś Hangar 13 zrobił mi nieoczekiwany prezent, wypuszczając „Mafia: Edycja Ostateczna.”
„Mafia”: Aniołowie o brudnych twarzach
Nowa wersja „Mafii” to ta sama produkcja, co jej pierwowzór. „Ta sama” jednak nie znaczy „taka sama”, Hangar 13 wziął bowiem scenariusz oryginału i na jego kanwie zbudował grę od nowa. Tym niemniej znowu wcielamy się w postać Tommy’ego Angelo - młodego taksówkarza, który w wyniku pechowego zbiegu okoliczności zostaje gangsterem i szybko zachłystuje się pozycją, władzą i pieniędzmi jakie znajdują się w jego zasięgu, a o których nigdy nie mógłby pomarzyć, dalej przewożąc ludzi. Zaczyna więc piąć się po szczeblach nowej kariery, poznając świat mafii i stopniowo sobie uświadamiając, że może nie zawsze będzie do niego pasował.
Że nie jest to taka sama historia widzimy właściwie od razu. Filmik wprowadzający, na którym kamera lotem ptaka pokazuje nam najpierw latarnię morską na klifach obok portu, później zaś przenosi nas do miasta i nurkuje między uliczkami, składa się jednak z innych ujęć. Pierwsza scena retrospekcji, kiedy to Tommy zaczyna opowiadać swoje życie, dzieje się znowu w kawiarni. Jednak to nasz protagonista przybywa do detektywa, nie zaś na odwrót. Funkcjonariusz natomiast tym razem wcale nie pali się do rozmowy z nami. Wraz z rozwojem opowieści, będziemy obserwować kolejne odstępstwa od pierwowzoru. Co jednak zobaczy ktoś, kto nie grał w pierwszą „Mafię”? Zasadniczo bardzo dobrą, ale jednak niedoskonałą opowieść gangsterską.
Rzeczy, którego w 2002 roku przechodziły niezauważalnie, po przestawieniu dwóch cyfr w dacie rocznej już jednak kłują. Po pierwsze, niedobór postaci pobocznych. Mamy poczucie, że przez kilka lat swego życia Tommy poznał tylko Sama, Pauliego oraz dona Salieri, czyli odpowiednio dwójkę kompanów w misjach oraz zleceniodawcę. Na pół gwizdka dołącza do nich Sarah, czyli małżonka bohatera. W pierwowzorze po jednej misji znikała, tu zaś pojawia się całkiem często. Wciąż jednak jej głównym zadaniem jest wspierać swego męża, gdy ten wraca pokrwawiony do domu. Oraz, w jednym wypadku, wygłosić komentarz o prawach kobiet i równouprawnieniu, co w sumie daje dość dziwny wydźwięk.
Jednak nie tylko bohaterów jest za mało. Dotyczy to także aktywności. Tutaj jednak trudno mi powiedzieć, na ile jest to błąd. Mając do dyspozycji całe, pięknie odwzorowane miasto, niejako intuicyjnie oczekujemy czegoś w stylu „GTA” lub dowolnego sandboxowego RPG, czyli różnych aktywności pobocznych, czy to w formie misji, czy zwykłych zapchajdziur w stylu bilardu. Tutaj jednak nie ma nic, ba, długo nie byłem świadomy, że na wzór poprzedniczki, dalej mogę zatankować samochód (czego zresztą ani razu nie zrobiłem). Wynika to z koncepcji, w końcu zarówno Illusion Softworks jak i Hangar 13 chcieli zrobić liniową grę o zamkniętej fabule. I jakkolwiek rozumiem tę wizję, nie każda przecież gra potrzebuje mini mapy upstrzonej znacznikami aktywności, to jednak budzi to we mnie pewne uczucie niedosytu.
„Mafia”: Człowiek z blizną
Od remake’u „Mafii” moglibyśmy oczekiwać, iż strona mechaniczna będzie bez zarzutu. Niestety tak nie jest. Niezły jest sposób celowania i chowania za osłonami, pochwalić też należy model jazdy: odpowiednio toporny, byśmy czuli, że prowadzimy samochód o zawieszeniu, hamulcach i silniku z lat ’30, jednak zaraz na tyle czuły, byśmy sobie z nim poradzili (kto kiedykolwiek prowadził samochód bez wspomagania kierownicy, zrozumie, o czym mówię). Zdarzają się jednak liczne glitche i błędy, ruchom postaci nierzadko brakuje nieco miękkości (poza mimiką twarzy, bo ta jest zrobiona bez zarzutu), dosyć irytująca jest także mechanika walki wręcz. Ze smutkiem też dodam, że animacja towarzysząca rzucaniu czy to granatów, czy koktajli Mołotowa, jest po prostu absurdalna. Podobnie zresztą, jak ostatnie 1/3 misji Trip to the Country.
Poważnym niedoborem jest także brak oryginalnej ścieżki dźwiękowej, nie udało się bowiem stronom porozumieć w kwestii praw autorskich. W efekcie możemy zapomnieć o tym cudownym swingu z utworami Django Reinhardta na czele, które pieściły nasze uszy w pierwowzorze i jest to, niestety, pustka bardzo wyraźnie odczuwalna.
No i wreszcie jak wygląda aspekt historyczny produkcji? Mówiąc lakonicznie, nijako. Po prostu nie ma go zbyt wiele. Urbanistyka miast oraz wygląd pojazdów nawiązują wprawdzie do historycznych pierwowzorów. Do ubiorów natomiast już mógłbym się w kilku miejscach przyczepić, zostały bowiem nieco uwspółcześnione. I to właściwie tyle. W jednym miejscu wspomniano Wielki Kryzys, jednak jego skutki nie są specjalnie odczuwalne. Podobnie z prohibicją: niby szmuglujemy alkohol i wiemy o zakazie jego konsumpcji, jednak jest to wszystko płytkie.
Żegnaj, laleczko
Wady więc, jak powiedziano, są. Nie jestem pewien niektórych rozwiązań fabularnych, wolałbym też zobaczyć nieco więcej śmiałości w pracy na materiale źródłowym. Choć zarazem cieszy mnie szacunek Hangar 13 do dzieła Czechów. Mimo jednak wszelkich zarzutów, to dalej jest po prostu bardzo dobra gra. Jazda, strzelaniny, fabuła, postacie, wszystko to dobrze do siebie pasuje i gwarantuje kilka godzin naprawdę godziwej rozrywki. Jestem pewien, że każdy kto sięgnie po ten tytuł, będzie zadowolony. A o to przecież w końcu chodzi.
Zobacz też:
Pablo Escobar: historia narkotykowego miliardera
Redakcja: Mateusz Balcerkiewicz