Madagaskar – legendarny piracki ląd (część 3)

opublikowano: 2014-05-12, 15:34
wolna licencja
Piraci madagaskarscy, choć nie tak znani, jak ich karaibscy bracia, nie ustępowali im pod względem zuchwałości. Jak wyglądało życie pirata na Oceanie Indyjskim w trudnym, schyłkowym okresie ery tego procederu?
reklama

Zobacz też pierwszą oraz drugą część cyklu

Początek kłopotów

Bukanier (mal. Howard Pyle, domena publiczna)

Zawarcie w 1713 roku pokoju w Utrechcie, kończącego kilkunastoletnią wojnę między mocarstwami kolonialnymi, położyło definitywny kres epoce bukanierów z Antyli i Karaibów. Stało się tak na mocy jednej z klauzul traktatu, mówiącej o zaprzestaniu wykorzystywania prywatnych jednostek morskich do prowadzenia działań zbrojnych przez walczące kraje. Oznaczało to, że setki marynarzy i bukanierów, dotychczas wynajmowanych przez walczące strony, znalazło się bez pracy. W zaistniałej sytuacji wielu z nich zajęło się piractwem, tym razem już nieograniczonym żadnymi zasadami. Przestali przywiązywać wagę do bandery, pod jaką płynęła ich ofiara, i rabowali kogo popadło, stając się wrogami całej ludzkości. Przez kilka lat część załóg miała swoją kryjówkę na New Providence, pośród wysp archipelagu Bahama. Lecz kiedy w 1718 roku dosięgła ich tam królewska sprawiedliwość Anglii w osobie gubernatora Woodesa Rogersa, duża grupa przeniosła się na Ocean Indyjski. Madagaskar zalała nowa fala piratów.

„Słodkiej chwały godziny…”

Wspomniany już w drugiej części tej opowieści Christopher Condent (lub Billy One-Hand Condon, jak go również nazywano), parał się piractwem na Bahamach, nim razem z resztą swoich kamratów musiał uciekać przed Royal Navy. Po drodze na Ocean Indyjski okręt, na którym płynął, zdobył pewien statek handlowy, po czym załoga podzieliła się i udała w dwóch różnych kierunkach. Condent, który sprawował funkcję kwatermistrza, a więc drugiej osoby po kapitanie, obrany został dowódcą przez połowę ludzi i poprowadził ich na łowy w okolice Wysp Zielonego Przylądka, gdzie zdobyli, prócz innych pryzów, również czterdziestodziałowy holenderski okręt wojenny. Ludzie Condona zrezygnowali z posiadanego dotychczas slupa i dalej płynęli na „holendrze”, nazwawszy go uprzednio „Flying Dragon”. W niedługim czasie przebywało na jego pokładzie już trzystu dwudziestu piratów. Na początku Condent grasował po Atlantyku, napadając na statki holenderskie, francuskie i portugalskie, aż wreszcie latem 1719 roku wylądował na Wyspie Świętej Marii. Tam przyłączyło się do niego trochę miejscowych piratów, niegdyś pływających pod nieżyjącym już Johnem Halsey’em. Wraz z nimi Condent wyruszył w morze i rok później u wybrzeży Bombaju zdobył siedemdziesięciodziałowy statek portugalskiego wicekróla Goa, przewożący towary warte sto pięćdziesiąt tysięcy funtów.

reklama

Załoga kapitana Christophera słynęła między innymi z jej antykatolickiego nastawienia. Jego ludzie, nawet jeśli należeli do kościoła rzymskiego, to z pewnością nie poczuwali się do tego. Naigrywali się, dręczyli i stroili sobie kpiny z każdego księdza, jaki wpadł im w ręce podczas zdobywania statków. Jedną z szykan było traktowanie duchownych jak wierzchowców: wskakiwali im na ramiona i rozkazywali obnosić się po pokładzie. Condent był pod tym względem przeciwieństwem Nathaniela Northa, kapitana, który rabował okręty wokół Madagaskaru kilkanaście lat wcześniej. Zarówno on, jak i jego podwładni, powierzali swoje żyjące na wyspie dzieci właśnie katolickim księżom na wychowanie.

Kapitan Jasper Seager (lepiej znany jako Edward England) po odpłynięciu z New Providence „zamienił” swojego slupa na lepszy okręt i udał się ku wybrzeżom Afryki, przechrzciwszy go uprzednio na „Royal James”. Zrazu łupił wybrzeże Gambii, po zdobyciu zaś kilku statków i ponownie „wymienieniu” okrętu na lepszy, tym razem nazwany „Victory”, ruszył na Madagaskar. Była to jego baza wypadowa, skąd wyprawiał się na Ocean Indyjski, zapuszczając się w kierunku samych Indii. Piraci operowali również z wyspy Johanna, leżącej trochę na północ, gdzie przez moment załoga Englanda miała swą bazę. Odnosił duże sukcesy, grabiąc kolejne statki i zdobywając wielkie łupy.

Bój „Cassandry”

Edward England (autor nieznany, domena publiczna)

17 sierpnia 1720 roku (podaje się również datę lipcową) ludzie Englanda stoczyli swój najcięższy bój. Dwa okręty walczące pod banderą tego kapitana dopadły u wybrzeży wyspy Johanna dwa statki handlowe: „Greenwich” i „Cassandra”. Pierwszy ze statków czmychnął czym prędzej, natomiast dowodzona przez kapitana Mackra „Cassandra” zdecydowała się podjąć walkę. Rozpoczęła się zażarta, trzygodzinna bitwa morska. England atakował zarówno pod czarnym, jak i czerwonym sztandarem, co oznaczało, że dla ofiar nie będzie litości. Siedemdziesięciu lufom pirackim, raz za razem plującym ogniem w stronę „Cassandry”, odpowiadało trzydzieści sześć dział owego okrętu. Przynajmniej dwukrotnie udało im się uniknąć zaabordażowania swego statku i wdarcia się piratów na pokład, co przesądziłoby o wyniku starcia. Trwała niekończąca się wymiana ognia, kule ze świstem darły poszycie, żagle i takielunek; klnący i krzyczący marynarze padali na deski pokładów. Nie będąc już w stanie dłużej się bronić, załoga Mackra, na rozkaz swego kapitana, opuściła okręt, uciekając łodzią w stronę lądu. Ranni, którzy pozostali na pokładzie „Cassandry”, zostali dobici przez rozwścieczonych piratów. England krwawo okupił swoje zwycięstwo, stracił blisko stu ludzi i jeden ze statków, który był tak mocno podziurawiony i uszkodzony, że w zasadzie nie nadawał się już do niczego. Kapitan Mackra oddał się z resztą swych marynarzy w ręce zdobywców. Podobno z jego załogi poległo trzynastu ludzi, a dwudziestu czterech było rannych, co oznacza, że albo miał tak doskonałą ekipę, albo (co bardziej prawdopodobne) dane o ilości poległych piratów są zawyżone. Prawo pirackie (wspomniane już w pierwszej części naszej opowieści), w czasie pokoju, uznawało wszystkich członków załogi za równych sobie, więc to od ich decyzji zależało, kto, gdzie i w jaki sposób będzie ich prowadził. Edward England odniósł pyrrusowe zwycięstwo: zdobył po krwawym i upartym boju okręt nieprzyjaciela i łup o wartości siedemdziesięciu pięciu tysięcy funtów, jednak w efekcie swych następnych decyzji stracił własny statek. Z szacunku do męstwa przeciwnika England darował kapitowi „Cassandry” życie i puścił go wolno. Z wściekłości o ten litościwy postępek, załoga odebrała swemu kapitanowi dowództwo.

reklama

W miejsce obalonego Edwarda Englanda piraci obrali kapitanem Johna Taylora. Szybko dagadał się z innym piratem – Olivierem La Buse (można spotkać się również z pisownią La Bouche), wraz z którym zasłynął akcją przeprowadzoną w porcie wyspy Reunion. W 1721 roku zakotwiczył w nim potężny, siedemdziesięciodwudziałowy okręt portugalski „Virgem de Cabo”. Większość jego załogi, korzystając z bezpiecznego schronienia francuskiego portu, zeszła na ląd i spędziła noc na zabawach. Nikt nie spodziewał się, że piraci okażą się tak zuchwali, by o świcie wpłynąć na dwóch okrętach do kanału portowego i otworzyć ogień do obsadzonego tylko jedną piątą załogi okrętu. „Portugalczyk” nie bronił się długo, korzyści z zuchwałej akcji przekroczyły zaś najśmielsze oczekiwania piratów. Ładownia pryzu pełna była złota i srebra w sztabach i monetach, drogocennych arcydzieł sztuki oraz diamentów, rubinów i szafirów – w sumie zdobyli towary warte osiemset siedemdziesiąt pięć tysięcy funtów. Dodatkową korzyścią było wzięcie do niewoli wicekróla Goa – Condé de Ericeira, za którego głowę wyznaczyli okup. Obydwaj kapitanowie współpracowali ze sobą jeszcze przez wiele miesięcy, rozstając się dopiero we wrześniu 1722 roku. Do tego czasu część załogantów zrezygnowała z dalszego prowadzenia pirackiego procederu i założyła domy i rodziny w Zatoce Bombetoke, zwanej też Mahajanga.

reklama

Po zerwaniu z kompanem La Buse przez kilka miesięcy przebywał na Świętej Marii, po czym znów wyruszył w morze. Tym razem jednak natknął się na poważne problemy w postaci polującej na piratów eskadry angielskich okrętów pod dowództwem komandora Matthewsa. Uciekający pirat wpadł na rafy i utknął na dobre, jednak szczęście nie opuściło jego załogi do końca. Pościg nie dojrzał ich na rafach i popłynął w innym kierunku. Ocaleni zbudowali z desek wraku łódź, na której udało im się wrócić na Świętą Marię, gdzie La Buse zamierzał wycofać się ze zbójniczej profesji i w spokoju dożyć swej starości.

Zmierzch epoki

Henry Morgan (autor nieznany, domena publiczna)

Działalność piratów operujących wokół Madagaskaru, zresztą podobnie jak ówczesnych im rabusiów na morzach okołoamerykańskich, charakteryzowała się już o wiele mniejszym rozmachem, niż ich protoplastów z epoki świetności pirackiego procederu. Ich napady rabunkowe wymierzone były głównie w statki pływające po szlakach handlowych. Bardzo rzadko zdarzało im się zaatakować cel lądowy, tak jak w swoich najlepszych czasach robili to piraci z Tortugi czy Jamajki. Nie łączyli się już w silne grupy zbrojne oraz floty liczące po dziesięć i więcej statków, a na nich tysiąc czy dwa tysiące ludzi. Pomimo sprytu i determinacji ich przywódców, nie było wśród nich liderów na miarę kapitana Lorenza de Graffa lub strategów takich jak Henry Morgan.

reklama

Powodów można doszukiwać się między innymi w różnicach zarówno pomiędzy czasem, jak i obszarem działania. Warunki osiemnastowiecznych piratów były zupełnie inne od tych, w jakich działali siedemnastowieczni bukanierzy. Po pierwsze, kolonie i państwa, których linie brzegowe rozciągały się wokół Oceanu Indyjskiego, nie były już tak słabo umocnione, jak ziemie hiszpańskie w Nowym Świecie. Po drugie, ówcześni piraci żyli raczej w ukryciu przed standardowym społeczeństwem, a nie pomiędzy nim. Nie otaczali ich normalni ludzie, jak to miało miejsce na Antylach, gdzie przez wiele lat bukanier mógł mieszkać we własnym domu w mieście takim jak Port Royal czy Petit Goâve, a jego nikczemna profesja uważana była przez jego sąsiadów za normalną a nawet potrzebną. Co za tym idzie, do zaciągu na statki pirackie nie było tylu ochotników, co choćby na Hispanioli kilkadziesiąt lat wcześniej. Poza tym na odludziach Wielkiej Wyspy nie było atrakcji w postaci tawern, domów gry i kobiet, na które można było przeznaczać zawojowane pieniądze. Epoka bukanierów na Antylach trwała przez około sześćdziesiąt lat, przez które na ich okrętach przewinęła się cała masa ludzi. Na wspomnianej Hispanioli, konkretnie jej zachodniej części, w latach osiemdziesiątych jednocześnie przebywało około trzy tysiące piratów. Była to liczba porównywalna do ilości wszystkich załóg, które przez całe trzydzieści lat aktywności pirackiej znalazły się w okolicach Madagaskaru.

reklama

Koniec rozwoju łupiestwa morskiego związanego z Wielką Wyspą przypada na wczesne lata dwudzieste XVIII wieku, po wysiedleniu piratów z Karaibów. Wówczas po Oceanie Indyjskim pływało jedenaście statków, a na nich około tysiąc pięćset ludzi kultywujących resztki tradycji dawnego Bractwa Wybrzeża. Jednakże największym problemem osiemnastowiecznych piratów było to, że ścigał ich cały świat. Mocarstwa kolonialne wysyłały w morze okręty wojenne, których jedynym zadaniem było namierzenie i zniszcznie bandyckich jednostek. Również w pobliżu Madagaskaru trwały na nich łowy, piratów tropił na przykład wysłany przez Marynarkę Królewską komandor Matthews, operujący na tym akwenie w latach dwudziestych. W tej trudnej sytuacji nie mogli już dogadać się z władzami kolonialnymi tak, jak robili to na Antylach, gdyż nie byli tym władzom potrzebni. Nieliczni i w ciągłym zagrożeniu, nie mieli jak zorganizować się w duże oddziały i przeprowadzić wielkich akcji, takich jak ataki bukanierów na Maracaibo, Panamę czy Campeche. Nie oznacza to wszakże, że nie próbowali.

W 1692 roku Robert Culliford brał udział w ataku na indyjskie miasto Mangrol; nie był to jednak najlepszy z jego pomysłów. Wraz z siedemnastoma piratami trafił do więzienia, a reszta jego kompanów albo zginęła, albo uciekła. W 1694 (lub 1695 roku – data jest niepewna) kapitan Every spalił znajdujące się u wybrzeży obecnej Somalii miasto Mayd z tym, że nie zrobił tego dla łupów, lecz z zemsty: miejscowa ludność nie chciała z nim handlować. Natomiast Christopher Condent uderzył na portugalski fort na wybrzeżu Zanguebar, który zniszczył i splądrował doszczętnie. Wypadałoby tu nadmienić, że i w tym przypadku prawdopodobnym motywem był odwet: kapitan ten podskórnie i całkowicie nie tolerował ludzi z tego narodu. Portugalczycy uwięzili jego przyjaciół, za co ten mścił się na wszystkich, których spotkał, obcinając im uszy i nosy. Z kolei załogi kapitanów Taylora i La Buse’a wspólnie napadły na wyspy Laccadives leżące koło Indii, grabiąc i terroryzując lokalną ludność. Ci sami piraci zabawili w 1722 roku dwa miesiące na wybrzeżach południowo-afrykańskich. Tam zaatakowali, zajęli, a w końcu puścili z dymem małą holenderską kolonię – Fort Lagoa.

Ciąg dalszy nastąpi…

Zobacz też pierwszą oraz drugą część cyklu

Bibliografia:

  • Boogaerde Pierre van den, Shipwrecks of Madagascar, Nowy Jork 2009;
  • Cabell Craig, Thomas Graham A., Richards Allan, Captain Kidd. The hunt for the truth, Pan & Sword Maritime, Wielka Brytania 2010;
  • Carey Thomas, The History of the pirates, Haverhill 1825;
  • Ellms Charles, The pirates own book, Applewood books, Bedford 1924;
  • Gosse Philip, The International Directory of Pirates, Buccaneers, and Other Rogues, Fireship Press, 2008;
  • Gosse Philip, The pirates’ who’s who, The Floating Press, 2012;
  • Johnson Charles, A General History of the Robberies and Murders of the Most Notorious Pirates, Georgre Routledge & Sons Ltd., Londyn 2002;
  • Kuhn Gabriel, Life under the Jolly Roger. Reflections on golden age piracy, PM Press, Oakland 2010;
  • Lewis Jon E., The Mammoth Book of Pirates, Constable & Robinson Ltd, Londyn 2006;
  • Pennel C. R., Bandits at sea, New York University Press, Nowy Jork 2001;
  • Perzyński Marek, Zawód pirat, Finna, Gdańsk 2012;
  • Pirate Island – film dokumentalny programu telewizyjnego History z 2011 roku;
  • Seitz Don C., Under the black flag, Dover 2002;
  • Woodard Colin, The republic of pirates, Harcourt Books, USA 2007.

Redakcja: Przemysław Mrówka

Korekta: Maria Buczkowska

reklama
Komentarze
o autorze
Kacper Nowak
Z zamiłowania historyk, z zawodu handlowiec. Uważa, że przeszłość powinno się przekazywać jako zestawienie niegdyś żywych obrazów i jak najmocniej wpływać przy tym na wyobraźnię odbiorcy, aby poprzez wizualizację historii wyryć ją w jego myślach i sercu. Autor książki pt. „Tortuga – dzieje wyspy piratów”.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone