Madagaskar – legendarny piracki ląd (część 1)
Świat się zmienił. Ostatnie dekady XVII stulecia przyniosły upadek potężnego Bractwa Wybrzeża. Beztroskie, swawolne i zuchwałe życie piratów z wysp antylskich powoli dobiegało końca. Dawne sojusze upadły, a byli przyjaciele z roku na rok stawali się wrogami. Najpierw Anglia, a później Francja – kraje, które niegdyś opiekowały się bukanierami – po wielu latach wzajemnej współpracy obróciły się przeciw ludziom, którzy zapewniali istnienie ich kolonii na Karaibach. Pozostawieni swojemu losowi, gnębieni i ścigani przez królewskie floty, piraci musieli porzucić swe dawne sanktuaria, opuścić Jamajkę, Tortugę, Hispaniolę i poszukać nowych przystani. Niejeden z nich wylądował na odległych wodach wschodniej Afryki. „Świętym miejscem występku” stał się Madagaskar…
W XVII wieku Madagaskar był nadal częścią nowego, słabo poznanego świata. Pierwsi Europejczycy pojawili się tam w 1528 roku. Była to mała grupka portugalskich kolonizatorów, która, niezbyt dobrze przyjęta przez miejscową ludność (Malgaszy), szybko straciła życie w walkach z tubylcami. W 1643 roku Francuzi zbudowali na południu wyspy fort zwany Dauphin, zaś Anglicy swoje pierwsze osiedle założyli rok później nad Zatoką Świętego Augustyna. Te pojedyncze osady były głównymi centrami kolonizacji Madagaskaru, zanim w latach dziewięćdziesiątych siedemnastego wieku do jego wybrzeży dotarli pierwsi piraci.
„Przedsiębiorcy” czy bandyci?
Z pochodzenia byli najczęściej Anglikami, Francuzami, Holendrami oraz Duńczykami. Płynąc z Karaibów i wybrzeży Ameryki przez Atlantyk (od strony Zachodniej Afryki) po wody Oceanu Indyjskiego, przemierzali tak zwany Piracki Krąg, trafiając po drodze na Madagaskar. W tamtym okresie Ocean Indyjski i Morze Czerwone wydawały się zresztą być sprzyjającym miejscem na prowadzenie zbójniczej działalności. Akweny te były wówczas (tak jak i zresztą obecnie) kluczowymi i strategicznymi miejscami na mapie handlowej świata. Tamtędy wiódł szlak towarów pomiędzy Indiami a Turcją Osmańską oraz podróży islamskich pielgrzymów, których wiara prowadziła na Półwysep Arabski, aby dalej lądem udać się do Mekki – świętego miasta islamu. Do tego dochodził handel pomiędzy krajami europejskimi a ich koloniami. Wraz ze wzrostem natężenia żeglugi, cały obszar z dnia na dzień stawał się coraz lepszym miejscem do prowadzenia specyficznej odmiany privateeringu. To, pochodzące z języka angielskiego, słowo oznacza prywatną morską działalność zbrojną na rzecz któregoś z państw. W Polsce lepiej znane jest jako kaperstwo czy korsarstwo, a na całym świecie jako najemnictwo.
Na przełomie XVII i XVIII stulecia było to standardowym i legalnym sposobem prowadzenia wojen na morzu. Oczywiście tacy „prywatni przedsiębiorcy” – żeglarze z własnymi statkami i załogami – pojawiali się na morzach już dużo wcześniej. Wykorzystywano ich do walki w imię królów wszystkich mocarstw, zwłaszcza kolonialnych. Jednak samo określenie privateer zaczęło się pojawiać dopiero od 1664 roku. Problem polegał na tym, że, niejednokrotnie, korsarze w mocno nieortodoksyjny sposób trzymali się licencji i dość szybko zaczynali szaleć po morzach na własną rękę. W ten sposób z privateerów stawali się regularnymi piratami. Dokładnie tak postąpił kapitan Kidd (o którym więcej w części drugiej) oraz drugi arcyłotr, Thomas Tew. Ten ostatni zwerbował dawnych antylskich bukanierów i, urywając się ze smyczy krępującej go koncesji, zamiast walczyć z Francuzami, popłynął rabować akweny wokół Afryki.
Piracka brać
Morscy łotrzykowie pochodzili najczęściej z krajów zachodniej Europy i z ich kolonii w Ameryce. Często byli to buntownicy i uciekinierzy, ukrywający się przed karzącą ręką sprawiedliwości. W tamtych czasach służba na jakimkolwiek okręcie (nieważne, czy wojskowym, czy handlowym), każdej z europejskich flot, nie była spacerem po plaży. Standardowej ciężkiej pracy w uciążliwych warunkach atmosferycznych, polegającej na utrzymaniu statku w ruchu, towarzyszyło często okrucieństwo przełożonych. Oficerowie słynęli z pastwienia się nad swymi podwładnymi i stosowania kar cielesnych (jak na przykład biczowanie) za każdy najmniejszy występek czy przewinienie. Dlatego też bunty marynarzy doprowadzonych do ostateczności nie były rzadkością.
Daje to do myślenia, bo przecież nie rekrutowali się oni ze studentów szkółek niedzielnych, lecz byli twardymi mężczyznami, doświadczonymi przez życie. Byli ludźmi prostymi, najczęściej niepiśmiennymi, ale za to upartymi i hardymi. Tak było w przypadku kapitana Henry’ego Every’ego (alias Avery’ego vel Długi Ben), który, będąc oficerem statku pływającego w służbie Hiszpanii (mającego za zadanie… polować na bukanierów), stanął na czele buntu i po opanowaniu jednostki sam został piratem. Jego załoga wyłamała się spod regulaminu z powodu trudnych warunków na pokładzie statku, na którym spędzili osiem miesięcy, nie otrzymując za to należnej im zapłaty.
Po przejściu na stronę rozboju morskiego, Every skierował swój czterdziestosześciodziałowy okręt „Fancy” w stronę Afryki, zajmując po drodze kilka statków pochodzących z różnych krajów. Obawiał się jednak złości mocarstw i nie chciał mieć na karku wszystkich ich flot. W swych zamiarach chciał napadać na jednostki indyjskie i arabskie, dlatego w liście do administracji Anglii napisał, że deklaruje się jako pirat, ale nie będzie atakował okrętów Korony oraz Holandii. Niestety dla niego, mleko już się rozlało. Dotychczas Every zdążył już bowiem zaliczyć trzy angielskie żaglowce na swoje zbójeckie konto.
Wyjęci spod prawa
W tym miejscu dobrze widać różnicę pomiędzy piratami z przełomu XVII i XVIII wieku, a ich poprzednikami. Rozbójnicy z Madagaskaru nie działali wzorem bractwa bukanierów, walcząc pod protekcją którejś z morskich potęg. Te czasy były już przeszłością, a piraci stali się wrogami publicznymi dla całego świata. Grupy rozbójników, morskich anarchistów, nie mogły być już tolerowane przez pędzący do przodu i coraz bardziej cywilizowany świat imperiów kolonialnych.
Proces ten przybierał na sile stopniowo. Lata siedemdziesiąte XVII wieku to próba powstrzymania przez Anglię samowolnych eskapad bukanierów z Jamajki. W latach osiemdziesiątych Francja Ludwika XIV chciała okiełznać ich kolegów na San Domingo (Tortuga i Zachodnia Hispaniola). Akt monarchii angielskiej z 1700 roku „o bardziej efektywnym ściganiu piratów” pokazuje zwiększającą się determinację panujących do wyplenienia zjawiska prywatnego bandytyzmu na morzach. Dlatego też ludzie spod czarnej bandery z trupią czaszką rzadko zwracali uwagę na to, pod symbolami jakiego państwa płynął statek, na który zamierzali napaść.
Every na Madagaskarze
Kapitan Every, dotarłszy na Madagaskar, założył bazę wypadową u wybrzeża Zatoki Antongil, z której wyruszał na Morze Czerwone. Właśnie tamtędy w 1695 roku płynęła flota skarbów, kierująca się z jemeńskiego portu Mocha (położonego nieopodal cieśniny Bab-el-Mandeb) do Indii. Every wiedział o niej i porozumiał się z czterema (lub według innych danych pięcioma) kapitanami, aby razem uderzyć i zająć pełne bogactw statki. Wśród współpracujących z nim lokalnych liderów pirackiej gromady byli kapitanowie Wake, Farrell, May i Tew – wszyscy przypłynęli w te regiony z Nowego Jorku.
„Fancy”, pływająca pod rozkazami Every’ego, była największym spośród sojuszniczych jednostek; pozostałe należały do najpopularniejszych okrętów, jakimi bukanierzy posługiwali się przez cały XVII wiek na Karaibach. Małe slupy i brygantyny miały nie więcej niż po sześć dział na pokładzie. Tyle luf armatnich wystawało również z burt „Fath Mahmamadi” – pierwszej ofiary piratów, statku znajdującego się na tyłach wielkiej dwudziestopięciookrętowej armady, którą przez trzy dni ścigali. Aby dogonić swój cel, musieli porzucić najwolniejsze spośród swoich okrętów. Poskutkowało. Pierwsza ofiara została dopadnięta w pobliżu wybrzeża Indii.
„Fancy” miała absolutną przewagę ogniową i już pierwsza wymiana salw wystarczyła, aby napadnięty okręt się poddał. Bynajmniej nie był to jednak koniec całej akcji. Piraci nie zadowolili się swoją zdobyczą, więc pościg za flotą trwał dalej. Po dwóch dniach Every namierzył i zaatakował potężny statek „Ganj-i-sawai”, należący do samego Wielkiego Mogoła Aurangzeba. Czyn ten należałoby uznać za równie odważny, co szaleńczy. Indyjski okręt posiadał bowiem osiemdziesiąt dział i ośmiuset ludzi uzbrojonych w czterysta muszkietów, co przy dobrym dowodzeniu mogło spokojnie wystarczyć, aby zmieść z tafli wody o wiele mniejsze siły piratów. Ale właśnie dobrego dowództwa mu zabrakło, a szczęście sprzyjało odważnym. Na pokładzie „Ganj-i-sawai” wybuchło działo, którego odłamki poraniły wielu członków załogi. Jakby tego było mało, jedna z pierwszych kul armatnich, jaka dosięgła indyjski okręt, zniszczyła mu maszt, tym samy mocno spowolniając statek. Klęski dopełnił natomiast kapitan, który, w obliczu abordażu zdeterminowanych piratów, w zasadzie zaniechał podjęcia boju. Decyzja ta miała w niedługim czasie kosztować wielu z jego ludzi życie.
Piraci za wszelką cenę chcieli wymusić od załogi miejsca, w których ukryto kosztowności. Dlatego też wielu z jej członków zabili, aby wzbudzić strach u pozostałych. Towarzyszące indyjskim marynarzom kobiety miały się jeszcze gorzej. Bandyci przez kilka nocy i dni wielokrotnie brutalnie je gwałcili. Wśród pasażerek nieszczęsnego okrętu miała nawet być bliska krewna samego Wielkiego Mogoła. Niektóre panie wolały jednak skoczyć w toń morską i wybrać śmierć w jej odmętach, niż dać się brutalnie pohańbić. Tak brutalne zachowanie nie było wyjątkiem w bandyckiej społeczności. Załoga innego pirata z Madagaskaru, kapitana Englanda, również zmuszała kobiety do seksu. Podobnie Culliford i Chivers krwawo oraz brutalnie obeszli się z pasażerami zdobytego „Great Mohhamed”…
Oprócz haniebnej rozrywki, jaką piraci zafundowali sobie kosztem pojmanych kobiet, zwycięstwo przyniosło piratom Every’ego, niemałe pieniądze. Źródła są tu rozbieżne: sto pięćdziesiąt, dwieście, a może nawet trzysta tysięcy funtów miał wynieść majątek zdobyty na obydwu okrętach. Nie przypadł on jednak w udziale wszystkim uczestnikom eskapady. Every oszukał załogi współpracujących z nim kapitanów. Nie podzielił się łupem, nie powrócił na Madagaskar i wraz z pieniędzmi uciekł na Karaiby. Pomijając kwestię braku lojalności wobec współpracowników, jego akcja nabrała w niedługim czasie takiego rozgłosu, że po dopisaniu do niej wielu nieistniejących szczegółów przerodziła się w mit. Tak powstała legenda Króla Madagaskaru, którą powtarzały następne pokolenia piratów.
Wolność w czasach absolutyzmu
Wśród kapitanów biorących udział w ataku na okręt „Fath Mahmamadi” był Thomas Tew. Ten priveteer, po przekonaniu swojej załogi do przejścia na stronę występku i rozboju (co podobno nie było zbyt trudne), wpłynął na Morze Czerwone. Zamierzał zaatakować tam napotkany konwój sześciu statków, płynących z Indii na Półwysep Arabski. Zdobycie pierwszej jednostki dało już tak duży łup, że załoga, nie chcąc ryzykować starcia z resztą okrętów (które najpewniej nie dałyby się już zaskoczyć), zdecydowała się zrezygnować z dalszej walki i udać się na Madagaskar.
Nie było nic nadzwyczajnego w tym, że to nie kapitan decydował o dalszym kursie okrętu. Wśród piratów pełna władza oddawana była w ręce jednego człowieka tylko na czas walki. W pozostałych przypadkach to, jak działać i gdzie się kierować, leżało w gestii zgromadzenia całej bandyckiej załogi. Demokracja była naturalną wypadkową ich obsesyjnego podejścia do wolności osobistej. Dla ówczesnych europejskich państw, których kultura i administracja coraz bardziej przesiąkały teorią absolutyzmu, było to bardzo egzotyczne. Dla krajów i narodów rządzonych przez oświeconych monarchów absolutnych, społeczeństwo łajdaków, gdzie każdy był równy sobie, było niezwykłe. Dla pospolitych ludzi było to często pociągające, ale dla szlachty i arystokracji – wręcz niebezpieczne.
Niebezpieczne były zresztą nie tyle czyny piratów, co ich idee same w sobie. Społeczność, która w świetle prawa mogła w każdej chwili usunąć ze stanowiska swego przywódcę, to groźna alternatywa dla porządku absolutnego. Mieszkańcom Europy klarowano przecież, że władca ma naturalne, pochodzące od Boga prawo do kierowania swymi poddanymi, a wystąpienie przeciw niemu jest wbrew porządkowi świata. Dlatego też kultura piracka stanowiła zagrożenie dla fundamentów istniejącego ładu. Było to jednym z powodów, dla którego została ona wypleniona z Antyli i przeniosła się między innymi na Madagaskar. Idee mają bowiem do siebie to, że są zaraźliwe.
Piracka republika?
Osada załogi kapitana Every’ego nie była jedyną, jaką w tamtym okresie założyli na Madagaskarze ludzie spod czarnej bandery. Pirackie bazy powstawały wśród nadbrzeżnych lasów, w pobliżu trudno dostępnych, bezpiecznych zatok, gdzie ich okręty mogły bez obaw zakotwiczyć, nie obawiając się o swą przyszłość. Szczytem rozwoju przestępczej cywilizacji w tamtym regionie świata miało być mityczne państwo o dumnej nazwie Libertatti, którego istnienia nigdy nie dowiedziono. Warto jednak pamiętać, że każda legenda powstaje najczęściej na kanwie faktycznych wydarzeń. Kto wie, ile jest prawdy w opowieści o utopijnej pirackiej republice?
Twórcą Libertatti miał być niejaki kapitan Misson, który swą karierę zaczynał jako oficer na francuskim okręcie „Victoire”. W ciężkich walkach na morzu miał wsławić się do tego stopnia, że po śmierci swego kapitana, stukilkudziesięcioosobowa załoga uznała Missona za nowego przywódcę, który stawiał na pierwszym miejscu wielkie ideały walki z uciskiem i tyranią władzy. Nie przeszkodziło to jednak temu, że jedną z pierwszych rzeczy, jaką zrobił jako świeżo upieczony kapitan, było obrabowanie dwóch holenderskich statków handlowych na Morzu Karaibskim. Według przekazów miał on jednocześnie wydobywać z opresji wszystkich więźniów i niewolników, których napotkał na zajętych pokładach.
Droga zbójnictwa i wielkoduszności doprowadziła go na wody wokół Madagaskaru. Właśnie na tej wyspie, nad jedną z zatok leżących mniej więcej pięćdziesiąt kilometrów na północ od Diego Suarez, załoga Missona miała zbudować dla siebie miasto–państwo nazwane Libertatti. Jego mieszkańcy w swym założeniu mieli tam bytować idealnym życiem każdego pirata – cali skąpani w swej prywatnej wolności. Ich bezpieczeństwa miały strzec wzniesione forty, obsadzone czterdziestoma zdobycznymi działami. Jedzenie zapewnić miały uprawy owoców, warzyw i zboża. Przekazy wspominają nawet o pirackich stoczniach, które zrodziły dwa małe okręty.
Według powtarzanej opowieści, to właśnie do tego miejsca miał dotrzeć statek Thomasa Tew. Jego załoga miała połączyć się z obywatelami pirackiej republiki, a sam kapitan został mianowany jej głównym admirałem. Misson naturalnie pełnił funkcję przywódcy stada, zaś trzecią główną postacią tego nietypowego rządu, a zarazem miejscowym sekretarzem stanu, był człowiek nazwiskiem Caraccioli. Społeczność Libertatti miała stworzyć prywatne podstawy prawne pod swoje funkcjonowanie i system ustawodawczo-wykonawczy w ich demokratycznym „państwie”. Mieszkańcy podzielili się na dziesięcioosobowe grupy, z których każda wybierała swojego przedstawiciela do parlamentu. Ich prawa obywatelskie (jak to wśród piratów najczęściej bywało) spisano na papierze, choć większość z nich zapewne była analfabetami. Słowo pisane jest jednak najlepszym udokumentowaniem wolności osobistej i nawet ta banda przestępców zdawała sobie z tego sprawę.
Oprócz zadbania o sprawy administracyjne, piraci nadal plądrowali szlaki morskie. Misson miał m.in. zdobyć silnie uzbrojony portugalski okręt. Z kolei Tew, u Przylądka Dobrej Nadziei, zajął statek pod banderą holenderską. Przyszedł jednak dzień, w którym nad Libertatti zawisła groźba upadku. Do portu w kolonii wpłynęło kilka portugalskich jednostek z zamiarem wyrzucenia desantu na brzeg i przegonienia stamtąd piratów. Niestety, nie docenili oni wroga. Zmasowany ogień artyleryjski z dwóch nadbrzeżnych fortów i czterech pokładów okrętowych zatopił część atakującej flotylli, a resztę przegnał. Co więcej, Misson puścił się w pościg za uciekającymi statkami, zabordażował i zajął jeden z nich.
Cała ta opowieść jest jednak mało wiarygodna. O autorstwo tego mitu podejrzewa się Daniela Defoe, gdyż nigdzie indziej nie ma wzmianki o pirackim państwie kapitana Missona. Jednym z punktów spornych historii Libertatti jest również postać kapitana Tew. Problem tkwi bowiem w tym, że wspomniany pirat zginął najpewniej w roku 1695, podczas ataku na statek „Fath Mahmamadi”. Jak mógłby więc brać udział w wydarzeniach, które miały rozegrać się około roku 1700? Albo więc piracka republika jest datowana w złym czasie, albo opowieść o niej została całkowicie wyssana z palca…
Czytaj drugą część artykułu
Bibliografia:
- Boogaerde Pierre van den, Shipwrecks of Madagascar, Nowy Jork 2009;
- Cabell Craig, Thomas Graham A., Richards Allan, Captain Kidd. The hunt for the truth, Pan & Sword Maritime, Wielka Brytania 2010;
- Carey Thomas, The History of the pirates, Haverhill 1825;
- Ellms Charles, The pirates own book, Applewood books, Bedford 1924;
- Gosse Philip, The International Directory of Pirates, Buccaneers, and Other Rogues, Fireship Press, 2008;
- Gosse Philip, The pirates’ who’s who, The Floating Press, 2012;
- Johnson Charles, A General History of the Robberies and Murders of the Most Notorious Pirates, Georgre Routledge & Sons Ltd., Londyn 2002;
- Kuhn Gabriel, Life under the Jolly Roger. Reflections on golden age piracy, PM Press, Oakland 2010;
- Lewis Jon E., The Mammoth Book of Pirates, Constable & Robinson Ltd, Londyn 2006;
- Pennel C. R., Bandits at sea, New York University Press, Nowy Jork 2001;
- Perzyński Marek, Zawód pirat, Finna, Gdańsk 2012;
- Pirate Island – film dokumentalny programu telewizyjnego History z 2011 roku;
- Seitz Don C., Under the black flag, Dover 2002;
- Woodard Colin, The republic of pirates, Harcourt Books, USA 2007.
Redakcja: Michał Przeperski
Korekta: Maria Buczkowska