Maciej Urbanowski – „Stanisław Brzozowski: Nowoczesność” – recenzja i ocena
Gdybyśmy zapytali przechodniów spotkanych na ulicy czy słyszeli kiedykolwiek o Stanisławie Brzozowski zapewne spotkałby nas zawód. Ten genialny umysł, wyprzedzający swoje czasy, sumienie narodu, od wieku wpływa w przemożnym stopniu na to, jak definiuje swoją polskość lewica i prawica. Zarazem pozostaje jednak postacią coraz bardziej zapomnianą, tak jakby karaną pośmiertnie za to, że jego dorobek nie mieścił się w żadnym ze schematów. Dlatego gdy na rynku ukazuje się książka badacza od lat postacią Brzozowskiego zafascynowanego, warto po nią sięgnąć. Nawet jeśli nie jest to monografia, lecz raczej intymne spotkanie wiernego ucznia z Mistrzem.
Książka wydana nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Łódzkiego jest zbiorem tekstów publicystycznych, naukowych, wystąpień konferencyjnych i wykładów, które krakowski literaturoznawca Maciej Urbanowski wygłaszał o Brzozowskim na przestrzeni kilkunastu lat. Nie jest to jednak jej wadą, teksty zostały przeredagowane w taki sposób, że pomimo formalnej autonomii czytelnik nie ma wrażenia, by miał do czynienia z kompilacją. Czasem jedynie powtórzy się jakiś cytat lub myśli Autora powędrują w tym samym kierunku, nie w takiej formie jednak, by prowadziło to do wrażenia ponownego wyważania tych samych drzwi.
Jako że teksty Urbanowskiego nie mają w zamyśle Autora układać się w jakąś spójnię, mamy do czynienia z pracą bardzo intymną. Można rzec, że Brzozowski jest na jej kartach kreślony w sposób, w którym wydaje się najbardziej interesującym swojemu krytykowi. A Urbanowskiemu, krytykowi konserwatywnemu, redaktorowi „Arcan”, podoba się najbardziej Brzozowski późny, o ile można tak powiedzieć o człowieku, który dożył ledwie 33 lat. Jest to więc Brzozowski zdradzony przez przyjaciół, którzy zerwali z nim więzi po fałszywym oskarżeniu o zdradę. Jest to też Brzozowski rozczarowany i przerażony – jak większość polskich inteligentów tych czasów – rewolucją 1905 roku oraz postępującym dogmatyzmem ideologicznym swych niedawnych kolegów z pokolenia Niepokornych. Ci ostatni zasilali podówczas szeregi tak prawicy, jak i lewicy. Sam Brzozowski szukał zaś na nowo sensu istnienia, który ostatecznie, choć „w niepolski sposób”, odnalazł w filozofii chrześcijańskiej. Jest to Brzozowski znajdujący najsilniejsze wsparcie w żonie, która poświęca dla niego swe własne ambicje literackie i naukowe. To wreszcie Brzozowski antymodernista – nie jednak wstecznik, wołający o powrót do źródeł, lecz najwyższej klasy intelektualista poszukujący zawsze najdoskonalszego sposobu wyrażania własnego indywidualizmu. Odnalazł to najpierw w socjalizmie, później w narodzie, na końcu zaś – w kościele.
Jeśli coś w tej wizji Brzozowskiego nie gra, to jest to chyba jej dydaktyzm. Urbanowski słusznie widzi swego bohatera jako człowieka ciągle poszukującego, którego ideowe ekskursje domknęły się, gdy tuż przed śmiercią przyjął Sakramenty. Tyle, że mamy do czynienia z człowiekiem, którego ostatnie lata życia naznaczone były przez cierpienie zarówno z powodu niesłusznego ostracyzmu, z jakim się spotkał, jak i choroby, która go wyniszczała. To, że w 1910 i 1911 roku pod wpływem Newmana zwrócił się ku modernistycznemu katolicyzmowi, nie uprawnia do nadawania jego biografii głębszego sensu i nie zwalnia od pytania o to, jak ewoluowałby intelektualnie Brzozowski gdyby tak szybko nie odszedł. Zwłaszcza, że początek wieku XX to wciąż wielkie laboratorium idei, w którym konwersje z prawicy na lewicę i na powrót nie były niczym nadzwyczajnym, choć po rewolucji 1905 roku „okienko transferowe” zaczęło się już coraz wyraźniej zamykać.
Niepokojących poszlak dostarcza jednak tekst, w którym Urbanowski zastanawia się nad mitem Brzozowskiego jako (proto-)faszysty. Choć oczywiście nadużyciem byłoby nazwać autora Legendy Młodej Polski mianem faszysty, wiele elementów jego myśli jest zadziwiająco zbieżnych z lichem, które wyrosło we Włoszech po I wojnie światowej. Geniusz i tym razem zdaje się wyprzedzać swoje czasy, mówiąc językiem, który (nieświadomie) zwiastuje moralny upadek Europy w połowie wieku. Analizując jego drogę ideową wydaje się, że dojrzały Brzozowski stałby się pisarzem prawicowym. Ten buntownik z natury odnalazłby się, jak sądzę, znacznie bardziej w kontestującym cały świat ruchu narodowym aniżeli po stronie lewicy, gdzie zaczynał swą intelektualną drogę. Na pewno nie pociągałby go komunizm, wojujący z wszelkimi formami indywidualizmu. Na szczęście tak się nie stało. Czy pierwszy to jednakże przypadek, w którym ewolucja ideowa jakiegoś wielkiego filozofa podążą drogą, które niechybnie zawiodłaby go na manowce gdyby nie wczesna śmierć?
Tym, co mogłoby jednak zbawić intelektualnie Brzozowskiego, była jednak jego silna niechęć do antysemityzmu i rasizmu. Urbanowski pisze jak głęboko przeżył on pogromy towarzyszące rewolucji 1905 i jak narastało w nim zainteresowanie kulturą żydowską. Warto o tym pamiętać gdy pod hasłem „my chcemy Boga” wykrzykiwane są hasła nie mające nic wspólnego nie tylko z chrześcijaństwem, ale i z człowieczeństwem.
Powyższe przykłady pokazują, że portret Stanisława Brzozowskiego sporządzony przez Macieja Urbanowskiego, ukazuje się w dobrym momencie. Był to wszak człowiek wyprzedzający swoje czasy, który wywarł silne piętno na kulturę polską, stając się punktem odniesienia tak dla „Krytyki Politycznej”, jak i intelektualnej prawicy. Choć intensywne przywracanie Brzozowskiego w polskiej pamięci historycznej trwa już od kilku lat, każdy głos przypominający o autorze „Wirów” jest na wagę złota. Zwłaszcza, jeśli jest to głos tak wartościowy, jak w przypadku książki Urbanowskiego.