Ludwika Włodek - „Pra. O rodzinie Iwaszkiewiczów” – recenzja i ocena
Autorka jest dziennikarką i publicystką związaną z „Gazetą Wyborczą”. Dużo podróżuje, a szczególnym sentymentem darzy kraje azjatyckie i byłego Związku Radzieckiego. Jest również adiunktem na Uniwersytecie Warszawskim. Napisana przez nią niedawno książka to próba przedstawienia historii rodziny Iwaszkiewiczów. Nie bez znaczenia jest, że sama jest tej rodziny częścią.
Zastanawiający jest przede wszystkim cel podjęcia takiego wysiłku. O Jarosławie Iwaszkiewiczu, jego żonie Annie i słynnym dworku w Stawisku napisano już przecież bardzo wiele. Autorka podaje dwa powody. Już na drugiej stronie swojej książki wyznaje: Interesowało mnie, jaka była ta rodzina i jak życie w niej wpłynęło na najbliższe mi osoby, ze mną włącznie. Dlatego czasem znane i zasłużone dla kultury narodowej postacie kwituję kilkoma zdaniami, a rozpisuję się o ludziach, którzy w tekstach o Iwaszkiewiczu publicznym figurują co najwyżej w przypisach: o ojcu Anny Iwaszkiewiczowej – Stanisławie Lilpopie, jej matce Jadwidze Śliwińskiej czy siostrach Jarosława, tak zwanych Ciotkach. Drugim motywem wydaje się być bogaty dostęp do źródeł: listów, pamiętników i dzienników członków rodziny. Czyniąc trafne spostrzeżenie, iż większość osób nie ma pamięta imion swoich pradziadków, dodaje: Ja mogłam czytać intymne zwierzenia moich prapradziadków. To podnieca bardziej niż oglądanie «reality show», gdzie występują w końcu obcy ludzie. Można by zadać pytanie, czy taki motyw jest wystarczający aby próbować przedstawić w rzetelny sposób bogatą historię rodu. Czy poza zaspokojeniem ciekawości (swojej i potencjalnych odbiorców) poprzez opisywanie mniej lub bardziej pikantnych rodzinnych historii, książka pozwala spojrzeć na postać pisarza z innej perspektywy? Myślę, że nie do końca, ale zachęcam przyszłych czytelników do indywidualnej odpowiedzi na to pytanie.
Autorka opisuje zdarzenia i postacie w sposób chronologiczny. Rozpoczyna od przedstawienia historii rodzin Iwaszkiewiczów i Lilpopów, opisuje okoliczności zawarcia małżeństwa swoich pradziadków, zdarzenia z drugiej wojny światowej, okres dzieciństwa swoich dziadków i rodziców. Przedstawia losy rodziny w okresie komunizmu, zastanawia się nad oceną politycznego zaangażowania Iwaszkiewicza. Szczegółowo opisuje wyróżniających się członków bliższej i dalszej rodziny. Czasem można nieco pogubić się w gąszczu imion coraz to nowych postaci. Przydatne okazują się wtedy drzewa genealogiczne zamieszone na końcu książki. Pomimo tego ułatwienia można odnieść wrażenie, iż wiele wątków i nowych postaci jest zbędnych. Wydają się one zakłócać spójność i właściwą dramaturgię samej narracji. Zdarza się, że autorka poświęca tylko jeden akapit na wymienienie imienia jakiejś postaci, wskazuje miejsce jej byłego lub obecnego zamieszkania, wymieni imiona męża lub dzieci, aby dalej wątku tego nie kontynuować.
Ludwika Włodek stara się ubarwić snutą przez siebie opowieść drobnymi anegdotkami oraz zabawnymi zdarzeniami. Można odnieść wrażenie, iż świadomie przedstawia nieco upiększoną i barwniejszą stronę swoich przodków. Sama dostrzega jednak ten problem. Uznaje, iż wynika to ze specyficznego podejścia do trudnych spraw i problemów samych członków rodziny Iwaszkiewiczów: Bojąc się patosu (…) wszystko zamieniano w żart. Z jednej strony takie poczucie humoru było może dobre, rozbrajało nieszczęścia nadając im ludzki i mniej tragiczny wymiar. Z drugiej jednak – pozwalało uniknąć poważniejszych refleksji, zabierało współczucie i zadumę, także przecież potrzebne. Autorce należy w tym miejscu przyznać rację. Czy sama jednak nie wpada w podobną pułapkę? Porusza w swojej książce sprawy trudne i zawikłane. Problemy małżeńskie jej babci Marii, aresztowanie ojca, śmierć Anny Iwaszkiewiczowej. Wyraża swój stosunek do opisywanych sytuacji, stara się wartościować postępowanie swoich najbliższych. Unika przy tym ocen skrajnych. Stara się być również krytyczna w ocenie postępowania swojego pradziadka Jarosława Iwaszkiewicza. Wszystko to jest przedstawione w taki sposób, iż zaraz po wątku poważnym następuje nagła zmiana tonu, przedstawienie rodziny w lepszym świetle. Po tygodniu od przeczytania książki pamięć czytelnika zapełniona jest natomiast drobnymi historyjkami o służących, wyprawą Stanisława Lilpopa do Afryki oraz obrazami rodzinnych obiadów.
Ludwika Włodek swoją rodziną opowieść przeplata fragmentami listów oraz rzeczywistymi dialogami członków rodziny. Takie dojście do głosu opisywanych postaci jest cennym urozmaiceniem. Pozwala czytelnikowi poznać opinię innych o przedstawionych zdarzeniach. Czasem żywy dialog potęguje efekt humorystyczny. Autorka sama posługuje się potocznym językiem, używa kolokwializmów, nie ma oporów przed przytoczeniem wulgaryzmów. Jednak w niektórych momentach taki sposób przedstawiania zdarzeń może razić. Trudne sytuacje sprawiają wrażenie przedstawionych z lekkim przymrużeniem oka, a patos szybko przechodzi w lekki anegdociarski ton. Zwracają uwagę tytuły kolejnych rozdziałów, które jednak są bardzo mało informatywne. W założeniu miały najprawdopodobniej zaciekawić czytelnika, stanowić podsumowanie lub zawierać słowo-klucz. Tylko, że co chwytliwego jest w takich tytułach jak: „Bardzo cenne przeżycie” czy „Telefonować przed przyjazdem”?
Książka Ludwiki Włodek nie koncentruje się na osobie Jarosława Iwaszkiewicza. Jest on postacią jedną z wielu. Można ją zatem polecić osobom żądnym szczegółów i szczególików jego życia rodzinnego. Zawiedzeni poczują się jednak ci, którzy szukają obrazu pisarza, który w taki sposób pisał do swojej żony:
Nie odchodź
bądź przy mnie
Bo chcę być sam
sam
tak zupełnie sam
Zobacz też:
Redakcja: Michał Przeperski