Łubieńscy herbu Pomian - rodzina biskupów, żołnierzy i polityków
Magdalena Mikrut-Majeranek: Czytając życiorysy poszczególnych członków rodu można wysunąć wniosek, że to niezwykle ciekawa rodzina, składająca się z barwnych postaci. Na czym polega fenomen Łubieńskich?
Maciej Łubieński: Nie wiem, czy jest jakiś fenomen. Chciałem znaleźć jakąś nić łączącą pokolenia Łubieńskich, co jest metafizycznym pragnieniem raczej, niż zajęciem dla historyka. No bo co niby mogłoby trwać przez tyle stuleci? Ale można się pokusić o pewne uogólnienia: po pierwsze, zwraca uwagę nadzwyczajny klerykalizm – 2 prymasów, 3 biskupów, opaci, kanonicy, siostry przełożone. Mam wrażenie, że przez pokolenia Łubieńscy dostarczali kadr Kościołowi, w stopniu większym niż inne rodziny. Druga rzecz – to jakaś wiara w nowoczesność u wybijających się postaci, np. Feliks minister sprawiedliwości Księstwa Warszawskiego wprowadzał Kodeks Napoleona. Wiązało się to z tym, że w sądownictwie szlachta traciła uprzywilejowaną pozycję, bo o byciu sędzią decydował zdany egzamin i odbyte studia, a nie pochodzenie. Czyli nie arystokratyzm, tylko merytokratyzm. Trzecia rzecz – to brak ścieżki wojskowej. Oczywiście w czasach napoleońskich synowie Feliksa byli żołnierzami, szarżowali Somosierrę, ale to było doświadczenie pokoleniowe, nie rodzinna tradycja. No zresztą wracając do pierwszego wątku – jak dawali księży, to gdzie w tym wszystkim jeszcze żołnierze.
M.M.: Dlaczego zdecydował się pan na opisanie rodzinnej historii? W wywiadach przyznaje pan, że wcześniej nie interesował się dziejami rodziny. Jak zatem doszło do napisania prawdziwej sagi rodu Łubniewskich?
M.Ł.: Wiesław Uchański, szef „Iskier”, rzucił mi ten pomysł kiedyś w rozmowie, a Marcin Meller szef W.A.B. podpisał ze mną umowę. Poszła zaliczka – nie miałem wyboru.
M.M.: Skąd czerpał pan informacje o dziejach Łubieńskich? Wielu świadków historii i członków rodu już nie żyje, ale z pewnością pozostały pamiętniki skrzętnie przechowywane przez potomków. Czy przeczesał pan rodzinne archiwa czy raczej instytucje państwowe i biblioteki?
M.Ł.: Rodzinne dokumenty to mam po dziadku Konstantym, pośle koła ZNAK w czasach gomułkowskich i gierkowskich. Pozostałości z wcześniejszych epok znajdują się w archiwach. Jeżeli było coś w posiadaniu rodziny, zostało zniszczone w czasie wojny. Żałuję, że nie udało mi się złapać więcej tzw. historii żywej – relacji świadków. Wiele ciekawego dowiedziałbym się pewnie o zmarłym w 1942 roku pradziadku. Ludzie w Zassowie, skąd pochodził, mówili mi: „Panie, coś pan się tak późno za to wziął. 20 lat temu, to żyliby ludzie co by panu powiedzieli”. Chodziło, mam wrażenie, głównie o jego erotyczne podboje.
M.M.: Jedną z szalenie intrygujących postaci jest Feliks Łubieński, który uczestniczył w obradach Sejmu Czteroletniego w 1788 roku, czuwał nad przyjęciem Konstytucji 3 maja w lutym 1792 roku na sejmiku sieradzkim i przygotował wprowadzenie do Polski Kodeksu Napoleona. Jak potoczyły się później jego losy?
M.Ł.: Jako jedyny z elity Księstwa Warszawskiego nie załapał się do elit utworzonego przez cara Aleksandra Królestwa Polskiego i poszedł na emeryturę. Czemu? Zachęcam do lektury. Tak więc żył jeszcze niemal 40 lat, śledząc zmienne losy swojej wielkiej rodziny. Z Teklą z Bielińskich mieli 10 dzieci, które też założyły wielodzietne rodziny. Kiedy Feliks umierał, żyło 107 jego potomków, 37 było już martwych. Listy do rodziny są wspaniałym dokumentem do badania dziejów mentalności elit XIX wieku.
M.M.: Z kolei Maria Cecylia Łubieńska była nie tylko urszulanką, ale i historyczką i jako jedna z pierwszych zakonnic polskich uzyskała doktorat w 1910 pod kierunkiem Szymona Askenazego, a to nie lada wyczyn! Jakie dokonania ma jeszcze na swoim koncie?
M.Ł.: Można powiedzieć, że łączyła intelektualną klasę z biznesowym temperamentem. Doprowadziła do fuzji urszulańskich klasztorów, była Matką Przełożoną polskiej prowincji, budowała szkoły, domy opieki. Ci, co ją znali podkreślają jej wesołość. Mnie bardzo inspiruje informacja, że w zakonnych szkołach zaszczepiała uczennicom miłość do Wyspiańskiego.
M.M.: Który Łubieński jest najbardziej barwną postacią, a który Pana ulubioną?
M.Ł.: Oj, trudno powiedzieć. Największe wrażenie robi na mnie Feliks. Połączenie mądrości i zdumiewającej w tej epoce wrażliwość. Ale nie wiem, czy bym go lubił ze względu na jego dominujący charakter. Wspaniała była jego żona Tekla – autorka dramatu o „Wandzie”, w którym zręcznie łączy wątki patriotyczne z feministycznymi. Skromna i czuła. Mogła rozwijać swój talent dramatyczny, zmarła jednak w wieku 43 lat. Jest kilka postaci, którym szczerze współczuję - brat mojego prapradziadka Jan Nepomucen – z rodzinnych działów nic mu nie zostało, wyjechał szukać szczęścia do Australii, gdzie popełnił samobójstwo. Albo Jerzy, kuzyn mojego dziadka, finansista, milioner przed wojną, który skończył w biedzie we Francji. Był homoseksualistą, zmagał się z poczuciem winy, w które pchała go religijność. Musiał dźwigać swoje udręki, a także zarządzać rodziną swoją i swojej matki.
M.M.: Gniazdem rodziny Łubieńskich herbu Pomian była miejscowość Zassów (od 1968 – Zasów) na Podkarpaciu. Rodzina Łubieńskich jest tam znana, a jej nazwisko nosi nawet miejscowa szkoła. Czy dziś mieszka tam ktoś z pana rodziny?
M.Ł.: Zasów to gniazdo od lat 70 XIX wieku – i mojej, że tak powiem linii – pochodzę od najstarszego z synów Feliksa Franciszka. Gniazdem w epoce Feliksa był Guzów między Łodzią i Warszawą. W połowie XIX wieku przeszedł w ręce jego wnuka Feliksa Sobańskiego. Prawnuk obu Feliksów Michał Sobański od 20 lat przywraca świetność temu miejscu. Wcześniej gniazdem była Łubna Jakusy w okolicach Sieradza, potem Szczytniki w stronę Kalisza. Można więc powiedzieć, że do XIX wieku rodzina „kręciła się” gdzieś między Wielkopolską i Mazowszem.
M.M.: Czy praca nad książką budziła jakieś obawy wśród członków pana rodziny? Jak rodzina zareagowała na publikację?
M.Ł.: Mi się wydaje, że rodzina bardziej była ciekawa, niż się bała, co ja tam wypiszę. Czy im się podoba? Nie wiem. Zaczęli czytać.
Dziękuję za rozmowę!