Lot w kosmos jak zażycie LSD?
Niedawno opublikowane zostało polskie tłumaczenie Pani książki poświęconej żonom astronautów. Pamięta Pani jak wyglądał pierwszy kontakt z astronautyką?
Lily Koppel: Moja mama uszyła mi na drutach niebieski sweter z czerwonym statkiem kosmicznym. Miałam wtedy jedenaście lat. Nie znaczy to, że byłam chłopczycą ogarniętą obsesją na punkcie kosmosu, ale bardzo lubiłam wszystko to co wiązało się z kosmosem: jego romantyczny wymiar, księżyc, gwiazdy. Kochałam modę, ludzi i poetykę kosmosu. Zajmuję się literaturą faktu i chyba dlatego mam dość dosłowne podejście do własnego życia. Take prawdziwi i dosłowne opowieści lubię. Kiedy zobaczyłam fotografię żon astronautów z początku podboju kosmosu – razem z ich pastelowymi minispódniczkami i niezwykłymi kokami w stylu „beehive” – to poczułam, że muszę opowiedzieć ich historię. Opowiedzieć o emocjonalnej stronie podboju kosmosu, o jego sercu.
„Żony astronautów” nie są pierwszą książką opowiadającą o losach kobiet towarzyszących wielkim wydarzeniom XX wieku. Nie tak dawno ukazała się książka poświęcona „żonom Los Alamos” czy też „Żony polarników” autorstwa Kari Herbert. Jak się Pani wydaje, dlaczego po latach te historie przyciągają tak duże zainteresowanie czytelników?
Ponieważ 50 lat temu żony nie były uważane za ważne. Były jedynie słodkimi ślicznotkami, towarzyszkami mężczyzn, prawdziwych bohaterów. W ten sposób traktowane były żony astronautów w tamtych czasach, choć oczywiście były także swego rodzaju celebrytkami. Ale czego chcieli dowiedzieć się od nich dziennikarze? „Co zamierza pani ugotować swojemu dzielnemu, przystojnemu kosmonaucie kiedy wróci z Księżyca na Ziemię?” W mojej książce staram się sięgać głębiej. Docieram do tego jak wyglądały ich rodziny, małżeńskie dramaty. Próbuję dociec jak to naprawdę jest: wyczekiwać swojego ukochanego oddalonego o ćwierć miliona mil?
Jaka jest podstawowa różnica pomiędzy kobietami opisywanymi w Pani książce oraz żonami innych ważnych mężczyzn-postaci historycznych drugiej połowy dwudziestego wieku? Co jest tak niezwykłego akurat w żonach astronautów?
Jedynie dwunastu ludzi dotknęło swoją stopą powierzchni Księżyca. To powoduje, że Klub Żon Astronautów (istniejący zresztą po dziś dzień) jest bardzo ekskluzywny. W życiu tych kobiet były chwile, które wydają się wręcz przypominać science fiction. Pierwszym był moment w którym ich ukochani startowali rakietą w kosmiczną na Księżyc. One uczestniczyły w tym z perspektywy obserwatora na „kosmicznych suburbiach” Houston i to właśnie tam w pewnym momencie dochodziło do nich: „O mój Boże, mój mąż tam jest!”. Jedna z kobiet powiedziała, że było to doświadczenie tak niezwykłe, tak psychodeliczne, jak zażycie LSD.
Czy istnieją jakieś związki pomiędzy żonami amerykańskich astronautów oraz ich odpowiedniczkami: żonami sowieckich kosmonautów?
Amerykańskie żony astronautów miały okazję spotkać niektóre spośród sowieckich żon kosmonautów. Wspólnie mogły wymieniać doświadczenia na temat ich wzajemnych strachów i stresów oraz o tym jak to jest wysyłać ukochanego w nieznane. Podstawowa różnica pomiędzy nimi polegała na tym, że żony astronautów były moim zdaniem znacznie bardziej wystawione na widok publiczny. Nie ma się zresztą czemu dziwić: amerykańska „perfekcyjna pani domu” z przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych była jednym z najważniejszych aktorów ówczesnej obyczajowej propagandy w USA. Powodowało to jednak, że żony astronautów czuły trudną do zniesienia presję ze strony NASA oraz mediów. Chodziło o to, żeby w żadnym wypadku nie powiedziały one niczego „niewłaściwego”, co mogłoby niekorzystnie wpłynąć na karierę ich mężów. Jak łatwo przewidzieć, te kobiety bardzo bały się tego, żeby nie zrobić żadnego „fałszywego ruchu”.
Sowiecka kosmonautka Walentyna Tierieszkowa była pierwszą kobietą, która wyleciała w przestrzeń kosmiczną – było to w 1963 roku. Dlaczego właściwie pierwsza obywatelka USA została wysłana w kosmos dopiero 20 lat później?
Cóż, bez wątpienia pewnym znakiem czasów było to, że cała czołówka kosmicznego programu NASA hołdowała kulturze „macho”. Kosmonauci mieli być przykładami męskiej jurności, nie bez znaczenia było również to, że nawet statki kosmiczne miały kształty falliczne. Gdy rozmawiałam jedną z bardziej postępowych żon amerykańskich kosmonautów Rene Carpenter, która później prowadziła swój własny feministyczny talk show w Waszyngtonie, przyznała ona, że wszystkie żony astronautów (włączając w to nią samą), zgadzały się, że całe kosmiczne przedsięwzięcie powinno być od początku do końca męską sprawą. Bo czy mogło być inaczej? Sam mówiły wtedy: „Jak kobieta mogłaby korzystać z łazienki? Jak poradzić sobie z miesiączką?”. Cóż, to był zupełnie inny świat. Dzięki Bogu, wiele się od wtedy zmieniło.
A gdyby miała Pani wybierać: chciałaby Pani znaleźć się w gronie członkiń klubu żon astronautów?
Nie, to nie dla mnie. Obecność tam wymagałaby zbyt wiele lakieru do włosów, łez oraz przygotowania zbyt wielu zimnych przekąsek. Ale uwielbiam o nich pisać. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć je w serialu telewizyjnym opartym na mojej książce. Już w przyszłym miesiącu ma się on pojawić na antenie amerykańskiej stacji ABC. Wspólnie dosięgajmy gwiazd!