Lipce - wieś na miarę Nobla

opublikowano: 2016-12-20, 09:00
wszelkie prawa zastrzeżone
Za swoją monumentalną powieść „Chłopi” Władysław Reymont dostał w 1924 roku Nagrodę Nobla. Inspiracją do jej napisania stał się pobyt w mazowieckiej wsi Lipce. Jak dziś wygląda wieś na miarę arcydzieła?
reklama

Lipce – zobacz też: „Chłopi” – reż. J. Rybkowski – recenzja i ocena filmu

Władysław Stanisław Reymont (1867-1925).

Gdy byłem w Lipcach razem ostatnim, październikowa mgła romantycznie malowniczo otulała mazowiecką nizinę, lada dzień miały nadejść jesienne szarugi. Tylko patrzeć, jak na grobach swoich najbliższych zapalę znicze, a wiatr postrząsa już do końca wszystkie liście z drzew, zaczną się chlapy i trzeba będzie przywrócić do łask czapki i szaliki. Czas październikowej jesieni to stosowna pora na odwiedziny położonej na krańcach dawnego Księstwa Łowickiego wioski Lipce koło Skierniewic. Wsiadłem do pociągu i pojechałem trasą Kolei Żelaznej Warszawsko-Wiedeńskiej. Zawsze, ilekroć tam się pojawiam, swoją pielgrzymkę zaczynam od odwiedzin domku dróżnika, stojącego przy torach kilkaset metrów od przystanku kolejowego, noszącego dzisiaj dumnie nazwę Lipiec Reymontowskich.

Stojący przy torach domek z czerwonej cegły jest niewielki, na nim społeczeństwo lipieckie umieściło tablicę: „Tu mieszkał Wł. St. Reymont w latach 1885–1891”. Do faktu mieszkania pisarza przyznaje się jeszcze dróżnikówka obok wsi Krosnowa, co lipcanie odpierają stanowczo, w przeciwieństwie do biografów twierdzących, że tam właśnie, w Krosnowej, mieszkał najdłużej. Pracę na Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej podjął Reymont, mając niespełna 25 lat. Jego młodzieńcze lata nie zwiastowały żadnych talentów, nie tylko literackiego. Był synem organisty, dzieckiem wyjątkowo trudnym i krnąbrnym, uczyć się nie chciał, chętnie z domu dawał drapaka, takim ancymonom rodzice mówili w tamtych czasach, że jak nie będą się uczyć, to się ich odda do terminu do szewca. Jakoż i prawie dokładnie się tak stało, tyle że poszedł na naukę do krawca, bo akurat szwagier się trudnił krawiectwem i u niego siedemnastoletni Władzio się uczył i na koniec nauki uszył dyplomowy frak, uzyskując patent czeladniczy. Podobno to było jedyne formalne świadectwo wykształcenia, jakie uzyskał w swoim życiu on, przyszła chluba literatury polskiej. Zrazu nazywał się Rejment, jak ojciec, dlaczego nazwisko zmienił, dokładnie tego nie wiadomo.

Trudno uwierzyć, że ten wielki pisarz, o którym uczyliśmy się w szkołach, a nasi nauczyciele z nabożeństwem wymawiali jego nazwisko, ten, którego doczesne szczątki spoczywają w Alei Zasłużonych na Powązkach, a serce umieszczone jest obok serca Chopina w warszawskim kościele św. Krzyża, to ten sam młodzieniec, krnąbrny i marnotrawny, leń i obibok, imający się w swoim młodym życiu najróżniejszych zajęć. Z wędrowną trupą teatralną pojechał w Polskę z powodu aktoreczki, w której się zakochał, bez talentu grał podrzędne rólki w tej trupie, tańczył na scenie przed publiką Łęczycy i Przasnysza. Aby nie umrzeć z głodu, podjął pracę na kolei, nie wytrzymywał tam długo, uciekał w świat, znów wracał na kolej, był pomocnikiem dróżnika – niższej funkcji na kolei już nie było, nadzorował też grupę robotników odpowiedzialnych za konserwację toru między Rogowem a Skierniewicami.

reklama
Różne wydania „Chłopów” z kolacji Zbigniewa Stania (fot. J. Fangrat).

„Posadka była podła, warunki okropne, nędza nie do wytrzymania i żadnej nadziei poprawienia losu – pisał potem. – Śród głodu i chłodu siadywałem w rowie i kiedy woda podmywała mosty, których budowy pilnowałem, pisałem sobie…”. W swoich wspomnieniach opowiada o tym, jak to w dniu, w którym w czasie strasznej zadymki pociąg zabił człowieka, złożył naczelnikowi raport, który został odesłany z dopisaną czerwonym ołówkiem adnotacją: „Zwracam nowelkę, a proszę o ścisły raport o wypadku. Niech Pan się lepiej zajmie służbą, a nie literackimi wypracowaniami”.

W roku 1894 pomocnikowi dróżnika wydano drukiem w warszawskim „Głosie” korespondencję z Rogowa, Koluszek i Skierniewic, w czasie pracy na kolei dobrze poznał te miejscowości i ich okolice. To, co napisał, spodobało się, posadę więc rzucił i pojechał do Warszawy. Na Kanonii wynajął maleńki pokoik, razem z nim cisnęli się tam murarz, krawiec i szewc, pisać więc musiał na mieście. Z kawiarni U Loursa wyrzucał go kelner, w katedrze św. Jana budził sensację wśród dewotek. Niewiele lat później, zaledwie sześć upłynęło od roku, w którym opuścił na zawsze pracę na kolei, był już autorem trzech bardzo udanych powieści: Komediantka, Fermenty i Ziemia obiecana. Kolegował się z Żeromskim i Przybyszewskim.

Kolej Warszawsko-Wiedeńska odegrała jeszcze raz rolę w życiu pisarza.

Ważną rolę. W roku 1900, był wtedy w wieku Chrystusowym, miał 33 lata, Reymont doznał kontuzji w wypadku kolejowym, który zdarzył się w podwarszawskich Włochach. Wynajął adwokata, kauzyperda okazał się niezrównanym mistrzem swojego fachu, wspomagając się opiniami dwóch berlińskich neurochirurgów, oskarżył kolej o spowodowanie utraty talentu (!) przez swojego klienta na skutek wypadku, proces wygrał, odszkodowanie pozwoliło mu spłacić adwokata i neurochirurgów, nabyć dwa ziemskie majątki i zapewnić sobie spokojny byt, aby – mimo sądownie potwierdzonej utraty swoich zdolności – przystąpić do pracy nad Chłopami. Było to w Paryżu.

Eksponaty z Galerii Staroci i Pamiątek Regionalnych (fot. J. Fangrat).

Pisanie swojej arcypowieści zaczął w roku 1901, skończył siedem lat później. Do Lipiec już nigdy nie powracał. Wystarczyło mu to, co zobaczył i wyczuł przed laty. Musiał mieć fenomenalny zmysł obserwacji i pamięć genialną. Podobno jego zdolność pamiętania szczegółów poddawano nieraz żartobliwym sprawdzianom, zawsze wychodził z nich zwycięsko. Chłopów napisał językiem odrębnym, stworzonym z gwar mazowieckich, godnym góralskiej mowy Tetmajera. Reymontowi Chłopi i Tetmajerowe Na skalnym Podhalu to dwie pozycje naszej literatury pięknej, z których garściami czerpią etnografowie, traktując książki jako nieocenione źródła. Jak on to robił? Bez szkół, kursów, uniwersytetów, mentorów? Po prostu – samorodek! Miał zaledwie 58 lat, gdy w roku 1924 został laureatem Literackiej Nagrody Nobla, na rok przed śmiercią. Konkurentów do nagrody miał mocnych nadzwyczajnie: Anglik Thomas Hardy, Rosjanin Maksym Gorki, Niemiec Thomas Mann. Zagranica uznała w nim Homera chłopskiej doli i wiejskiego bytu.

reklama

Tekst jest fragmentem książki Lechosława Herza „Podróże po Mazowszu”:

Lechosław Herz
Podróże po Mazowszu
cena:
44,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Wydawnictwo ISKRY
Okładka:
twarda z obwolutą
Liczba stron:
388
Format:
165 x 235
ISBN:
978-83-244-0451-3
EAN:
9788;324404513

Nieczęsto można się znaleźć w plenerze, który posłużył jako miejsce akcji powieści uhonorowanej Literacką Nagrodą Nobla. Księżacka wioska Lipce to w Polsce takie miejsce jedyne. Zdobyła międzynarodową sławę dzięki powieści Reymonta.

Pamiętacie te zdania z pierwszego rozdziału trzeciego tomu powieści? To opis wsi widzianej oczami starej Agaty, powracającej do rodzinnej wioski z żebrów u obcych. Wraca do swoich Lipiec, aby tu umrzeć, w swojej wsi, na swojej ziemi.

Lipce jawiły się przed nią jakby na dłoni, leżały nieco w dole nad ogromnym stawem modrzącym się kiej lustro spod białawej a leciuchnej przysłony, obsiadły wodę kręgiem niskich, szerokich chałup, co jak kumy w sobie wielce podufałe, przysiadły w sadach jeszcze nagich, dymy kajś niekaj rwały się nad strzechami, gdzie zaś szyby przebłyskiwały w słońcu albo bieliły wskroś czarniawych sadów świeżo pobielone ściany.

Każdą chałupę mogła już dojrzeć z osobna… Wokół zaś, jak jeno dojrzeć, stały sinym wiankiem lasy i rozlewały się pola nieprzejrzane, leżały wsie dalekie, wsie kieby te szare liszki przywarte do ziemi, a w sady pochowane; drogi kręto powyciągane, kamionki, rzędy drzew przechylonych, piaszczyste wydmy, z rzadka porosłe jałowcami, i wąska przędza rzeczki, ciekącej połyskliwie i wlewającej się do stawu, między chałupami.

Bliżej zaś, dokoła wsi, wielgachnym kręgiem leżały lipeckie ziemie, pokrajane w pasy, kieby te postawy zgrzebnego płótna, rozciągnięte pod wzgórza i poćwiartowane na działki. Pola wiły się i wydłużały, porozdzielane krętymi miedzami, na których gęsto rozrastały się grusze rozłożyste, górzyły się kamionki cierniem obrosłe, w złotawym świetle ostro wyrzynały się szare i utytłane kiej ścierki ugory; to płachty zielonawe ozimin…

Wieś zatraciła już charakter, znany z kart powieści, już nie ma ani jednej drewnianej chałupy, pobudowanej jak należy, po swojacku. Poniektóre domostwa pysznią się bogactwem właścicieli, do niektórych dostawiono niby-zamkowe donżony, inne ozdobiono masą tralek, jeszcze innych pilnują gipsowe, białe lwy, jeszcze innego ogródka pilnują trzy gipsowe orły, wszystkie jednakie, spod jednej sztancy, na skraju lasu jeden lipcak postawił sobie góralską willę w stylu zakopiańskim, żywcem przeniesioną z podtatrzańskich dziedzin. Niemal wszędzie zadbane przydomowe ogródki, obsadzone egzotycznymi iglakami, z rabatami różnokolorowych kwiatów.

reklama
Herb Lipiec Reymontowskich (domena publiczna).

Tradycje księżackie i związki z pisarzem są jednak bardzo mocne i chociaż z dawnych czasów niewiele już pozostało, wieś oddycha Reymontem i jego powieścią, karmiąc nim przybyszy. Jest pomnik Reymonta pośrodku wsi, jest ulica i muzeum jego imienia, stoi jak relikwia dobrze zachowany dom dróżnika, w którym mieszkał przyszły noblista, we wsi wznosi się drewniana kaplica, pamiętająca jego czasy. Władysław Stanisław Reymont jest patronem miejscowej szkoły, zespołu regionalnego i muzeum. Od roku 1983 obchodzony jest doroczny Dzień Reymonta. Znalazł się także w nazwie wsi, przedtem były to tylko zwykłe Lipce. Wciąż są obecni w Lipcach bohaterowie powieści. Jest nawet na cmentarzu mogiła Macieja Boryny z Chłopów, jedyny chyba w Polsce grób bohatera literackiego, postaci fikcyjnej. Ma Boryna swoją ulicę, a wiejską karczmę nazwano Borynianką. Budynek postawiono jakoby na miejscu zagrody Macieja Boryny, na jej bocznej ścianie warszawska plastyczka tegorocznym majem wymalowała wesele Boryny. Karczma, w której Antek ku rozpaczy Hanki zapijał swoją tęsknotę za utraconą Jagną, mieściła się w drewnianym domu, tym w którym jest sklep mięsny. Ludzie o tym pamiętają.

Podobno jednak tak naprawdę to Boryny w Lipcach nigdy nie było. Jak w 1998 roku próbował ustalać Stanisław Manturzewski, dociekliwy dziennikarz „Gazety Wyborczej”, nazwisko Boryny w Lipcach pojawiło się dopiero na kartach powieści. Reymont znalazł je w niedalekim Makowie, gdzie u niejakiego Boryny przyszły pisarz stał na kwaterze, gdy nadzorował robotników konserwujących tory kolejowe. Zastał jeszcze dziennikarz trzech sędziwych bardzo Borynów, dobrze pamiętających niewysokiego człowieczka w wielkim kapeluszu. Reymont mieszkał u nich – spał na słomie, latem w stodole, zimą na wyrku w sieni. „To był człowiek biedny. Nakrywał się kapotą, jadł kartofle przeważnie. Do roboty specjalnie się nie przykładał. Ale zapisywał coś bez przerwy ołówkiem w grubym zeszycie. A co pisał – nie opowiadał nikomu. Ojciec robił w jego brygadzie z własnym koniem i wozem”.

Lipiecki kolekcjoner, Zbigniew Stań, w swej prywatnej „galerii staroci” zgromadził masę najróżniejszych okazów regionalnych. Są tam stroje ludowe, sprzęty gospodarcze, stare dokumenty, fotografie, są Lipce pana Reymonta reymontiana przeróżne – medale, stare pocztówki, druki okolicznościowe, różne wydania powieści Chłopi. Właściciel galerii zbiera autografy aktorów odtwarzających role w filmie zrealizowanym na podstawie tej powieści, odkupuje kostiumy, w których ci aktorzy występowali.

Figura Matki Boskiej Lipieckiej (fot. J. Fangrat).

Lipce są na Mazowszu, tyle że nie w województwie mazowieckim, lecz łódzkim i tak jest od dziesiątków lat, tak było jeszcze przed wojną. Mieszkańcy Lipiec nie widzą w tym fakcie niczego niestosownego. Do Łodzi im zresztą bliżej niż do Warszawy. Im więcej o tym rozmawiam, tym bardziej odnoszę wrażenie, że świadomość regionalna obywateli tej wsi jest zupełnie innego rodzaju, niż nam się wydaje w Warszawie.

reklama

W muzeum w Lipcach znajdują się zdjęcia stąd i ze wsi okolicznych, niektóre jeszcze z lat czterdziestych i pięćdziesiątych ubiegłego wieku, ja właśnie zdawałem maturę, przecież to tak niedawno było, a na zdjęciach wieś, jakiej już nie zobaczę na żywo. Pozują gospodarze godni, dostojni po swojemu w swoich łowickich strojach codziennych, nie tylko w weselnych. – Ale niech pan przyjedzie do nas na procesję, na Boże Ciało – mówiła mi jedna z lipieckich niewiast. – Kolorowo, wszystko się mieni. Cały nasz zespół w procesji idzie, pięćdziesiąt osób, wszyscy na ludowo.

Zespół o nazwie Wesele Boryny został założony w roku 1932. Kawał czasu! W tym zespole śpiewają i tańczą mieszkańcy Lipiec i okolicznych wsi, ojcowie i ich dzieci, a potem dzieci tych dzieci. Zespół jest niewątpliwie zjawiskiem niezwykłym, poruszająca jest ta świadomość konieczności nieustannej prezentacji tego samego od lat widowiska, nawiązującego do tradycji i do narodowego dzieła literatury. To jest porównywalne tylko z widowiskami pasyjnymi, ale to nie ma charakteru religijnego. Zadziwiające!

Tekst jest fragmentem książki Lechosława Herza „Podróże po Mazowszu”:

Lechosław Herz
Podróże po Mazowszu
cena:
44,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Wydawnictwo ISKRY
Okładka:
twarda z obwolutą
Liczba stron:
388
Format:
165 x 235
ISBN:
978-83-244-0451-3
EAN:
9788;324404513

Przypomnieć warto, choć pisano to nie raz jeden, że tradycyjna sztuka ludowa stanowi dziś już tylko kategorię historyczną. Tworzona przez chłopów i dla chłopów była wyrazem religijności i upodobań estetycznych wsi. Współcześni twórcy ludowi, uprawiając sztukę typu ludowego i czerpiąc z regionalnych tradycji, tworzą swoje indywidualne dzieła na potrzeby zupełnie innych odbiorców, niż robili to ich poprzednicy. Tamci malowali i rzeźbili na zapotrzebowanie kolekcjonerów i miłośników sztuki ludowej, dla muzeów i galerii, na konkursy i kiermasze sztuki ludowej. Ludzie wyrośli ze środowisk wiejskich rzeźbionych świątków i aniołków najczęściej się wstydzą. Ich upodobania na ogół wędrują ku nie najlepszym gustom mieszczańskim.

Dla kogo robią przedstawienia lipcanie z zespołu o nazwie Wesele Boryny? Czy tylko dla odwiedzających wioskę i widzów tam, dokąd przywożą swoje widowisko? Być może, ale kto wie, czy nie przede wszystkim dla siebie. Przecież odgrywają tę samą scenę w księżackich Lipcach od osiemdziesięciu lat, zaledwie o dwanaście lat krócej, niż czynią to bawarscy górale w sławnym na cały świat pasyjnym widowisku o Jedermannie w położonym u stóp alpejskiego Zugspitze Oberammergau.

Symboliczny grób Boryny (fot. J. Fangrat).

Znajoma była w Lipcach na początku lat osiemdziesiątych. Podczas odbywającego się festynu Reymontowskiego szukała u gospodarzy śmietany, żeby zrobić masło, którego brakowało. To były lata osiemdziesiąte, kryzys socjalizmu w pełni, brakowało wtedy wszystkiego.

reklama

– Szłam drogą, zaglądając za siatkę, gdzie by tu wejść. Zobaczyłam ogródek, może nie piękny, ale zadbany. Kipiący kwiatami i niewątpliwie zadowolony z siebie. Przywitał mnie gospodarz. Żony nie ma, tańczy z zespołem na tym święcie. Pewnie niedługo wróci, a jak ma, to na pewno odstąpi. Pytam o ten zespół, ilu ma członków, w jakim wieku. A mój rozmówca zaczął opowiadać, jak to dwa lata temu wpadł na pomysł, żeby żona siedziała w domu i zajmowała się tylko gospodarstwem i dziećmi. Gospodarstwo było jak trzeba, dzieci podrośnięte i zadbane. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy. Teraz dopiero robota nie szła, po kątach kobieta popłakiwała, dzieciska były osowiałe. No, więc dałem przyzwolenie i życie wróciło do domu. A ogródek pani widziała, najpierwszy we wsi!

W lesie lipieckim rosną buki, to najbliższe Warszawy ich naturalne stanowisko. W październiku jest tam najładniej, najbardziej kolorowo. Kręte drogi prowadzą przez ten las, rosnący w lekko pofałdowanym terenie, pod nogami idących szeleszczą opadłe liście, las jest bardzo dorodny, buki wszechobecne, buczyna miejscami niemal Lipce pana Reymonta o górskim charakterze. W rezerwacie Bukowiec rośnie najbardziej dostojny las, potężne buki mają tam już ponad dwieście lat. Pośród tych drzew odbywały się przyjęcia na wolnym powietrzu w czasie galowych polowań carskich. Teraz na mnie przyszło, zrobiłem tam sobie popas ze swoim towarzystwem, nim wyruszyłem w powrotną wędrówkę ku lipieckiemu przystankowi kolejowemu.

Z lasem rezerwatu sąsiadują pola, jesienią są pełne ozimin – bardzo wiejski, bardzo polski jest tam krajobraz. W skromnej dolince przycupnęła Bobrowa, wioseczka jak malowanie, niepodrabiana, niepodrajcowana na pokaz w żadnym fotoshopie. Nie chciało się stamtąd odchodzić. Opity kolorami lipeckiej jesieni, w towarzystwie gromadki przyjaciół czekałem potem na pociąg na przystanku kolejowym. Słońce zmierzało spokojnie ku horyzontowi, nad wieś Lipce napływała wieczorna cisza. Nie chciało się stamtąd odjeżdżać.

Kościół parafialny w Lipcach (fot. J. Fangrat).

Towarzyszący mi Tadeusz zaczął opowiadać o Arabii Saudyjskiej, gdzie był tydzień wcześniej w sprawach służbowych, bo pracuje w handlu zagranicznym. Wokół była pustynia i piasek, aż po horyzont. A teraz jestem tutaj, w Lipcach – powiedział. I zaczął się śmiać sam do siebie. Dokończyliśmy picie piwa marki Żubr z białostockich Dojlid, zakupionego w lipieckim sklepie. Nadjechał pociąg. Wsiedliśmy. Przesiadka była w Skierniewicach. Na zabytkowym peronie przed zabytkowym budynkiem dworca stała figura Wokulskiego, literackiego bohatera Lalki Bolesława Prusa. W Skierniewicach czytelnicy powieści po raz ostatni spotkali się z Wokulskim. Tu wysiadł z pociągu do Paryża, dokąd jechał wraz z panną Łęcką i jej kuzynem. Tu zrozumiał, że jego miłość do Izabeli zupełnie nie ma sensu i że dalej żyć nie może, rzucił się na tory, ale został uratowany.

Wielka jest siła literatury. Jest w Lipcach grób powieściowego bohatera, którego tak naprawdę nigdy nie było. I nigdy tak naprawdę nie było Wokulskiego. Zrośli się z nami, na tej naszej mazowieckiej ziemi pamięta się ich tak, jakby byli i żyli, i jak się zdaje, z każdy mrokiem coraz mniej są to postaci fikcyjne… Kolej Warszawsko-Wiedeńska też zapewne jakąś ważną rolę w tym wszystkim odegrała.

Tekst jest fragmentem książki Lechosława Herza „Podróże po Mazowszu”:

Lechosław Herz
Podróże po Mazowszu
cena:
44,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Wydawnictwo ISKRY
Okładka:
twarda z obwolutą
Liczba stron:
388
Format:
165 x 235
ISBN:
978-83-244-0451-3
EAN:
9788;324404513
reklama
Komentarze
o autorze
Lechosław Herz
Polski aktor, krajoznawca i pisarz. Autor m.in. „Klangor i fanfary. Opowieści z Mazowsza”, (Iskry 2012), "Podróże po Mazowszu" (Iskry 2016).

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone