Leszek Molendowski – „Dzieje ojców jezuitów i szkolnictwa jezuickiego w Gdyni” – recenzja i ocena
Praca pedagogiczna w nowym, cały czas zmieniającym się mieście, musiała być wyjątkowo trudna dla pedagogów. Dzieci i rodzice pochodzili z różnych środowisk, nie zawsze przyjaźnie nastawionych do siebie, a warunki materialne nie zawsze były optymalne. Na szczęście, dzięki ludzkiej zaradności wiele problemów udało się przezwyciężyć, niekiedy w dość niekonwencjonalny sposób.
Od okładki do okładki...
...książka ta liczy sobie 304 strony, z czego tekst zasadniczy zajmuje 194 z nich. Reszta to wstęp, załączniki i posłowie autorstwa Michała Gutkowskiego SJ, dyrektora szkoły jezuickiej w Gdyni. Co warto podkreślić, jest to praca magisterska Leszka Molendowskiego, napisana przez niego podczas 5 letnich studiów historycznych. Stanowi to dowód na to, że wbrew twierdzeniom wielu, nie wszyscy studenci przepisują bezmyślnie z innych opracowań. Całość wzbogacono 30 czarno-białymi ilustracjami w dobrej rozdzielczości zamieszczonymi na 16 nienumerowanych stronach.
Czas zacząć lekcję.
„Dzieje” to sympatycznie napisana książka o życiu szkolnym w przedwojennej Gdyni, a także po wojnie. Autor nie ucieka od trudnych tematów, starając się przedstawić rzeczywistość taką, jaką była, nie dodając zbędnych upiększeń. Możemy więc znaleźć informacje o licznych sukcesach uczniów Jezuitów, ale również o bójce na noże, zakończonej zranieniem jednego z wychowanków. Miłym akcentem jest też zamieszczenie wspomnień niektórych uczniów czy nawiązanie współpracy z dzisiejszą dyrekcją szkoły. Wszystko to sprawia, że czytelnik bez problemu może porównać dzisiejszą szkołę z tą sprzed kilkudziesięciu lat. Mimo tych zalet, „Dzieje” mają kilka wad, którym chciałbym poświęcić kilka słów.
Zazwyczaj większość moich narzekań kieruję pod adresem autora recenzowanej pozycji. W tym wypadku, zwrócę się jednak w pierwszej kolejności w stronę wydawnictwa. Każda publikacja zawiera pewną ilość drobnych pomyłek, i jest to rzeczą w zasadzie nieuniknioną. Jednak są granice, po których przekroczeniu recenzent czyta kolejne stronnice z coraz większym zdumieniem na twarzy. Zamiast „Witominie” mamy „Witaminie”, „łasi” zastępuje nam „łaski”, „kasach” zamiast „klasach”, a jeden z nauczycieli pracuje w latach „1968-60”. Chochliki nie ominęły też generała Leonharda Kaupischa, w książce przechrzczonego na „Kupischa”. Błędy te każą wątpić, czy wydawnictwo poświęciło należytą uwagę technicznej stronie wydania tej książki.
Sam autor także zasługuje na kilka uwag. Przede wszystkim, książkę napisano z perspektywy człowieka dobrze znającego Gdynię, i nie czującego potrzeby wyjaśniania czytelnikowi położenia poszczególnych dzielnic czy kościołów. Sam, mieszając w tym mieście od niespełna roku, miałem znaczne problemy z umiejscowieniem opisywanych przez autora wydarzeń. Owszem, można przyjąć, że książka ta adresowana jest przede wszystkim do miłośników Gdyni, jednak milej by było, gdyby autor pamiętał także, że po jego pracę mogą sięgnąć ludzie niekonieczne znający to miasto na wylot. Inną dość irytującą cechą „Dziejów” jest problemowy układ treści, a raczej sposób jego zastosowania. Autor, chcąc zmieścić jak najwięcej treści na każdej stronie (niewątpliwie cecha związana z genezą książki), przechodzi niekiedy do suchego podawania danych w oparciu o dane opracowanie. W ten sposób czytelnik staje przed ścianą dat, nazwisk i liczb.
Sam w takich momentach miałem wrażenie, że mam przed sobą jakiś źle zredagowany informator o kościołach gdyńskich, a nie książkę mającą przybliżyć czytelnikowi działania jezuitów i ich placówek edukacyjnych. Owszem, dane statystyczne jak i wymienienie kościołów wraz z ich krótką historią jest potrzebne do pokazania środowiska, w którym musieli działać Jezuici, jednak moim zdaniem równie dobrze można było je przedstawić w formie czytelnej tabeli. Zastosowany przez autora sposób podziału treści książki w połączeniu z przedstawioną powyżej metodą prezentowania jej części sprawia, że momenty o płynnej i niezakłóconej narracji są niestety zbyt rzadkie by powiedzieć, że całą książkę czytało się z przyjemnością.
Na poziom zadowolenia z lektury wpływają też pewne dość niecodzienne błędy. Na s. 57 pracy możemy w przypisie 103 znaleźć następujące zdanie: W 1975 roku społeczeństwo Gdyni przyznało mu [Witoldowi Zegarskiemu – dop. Ł.M.] tytuł „Gdańszczanina 30-lecia”. Zdziwiło mnie, że mieszkańcy jednego miasta decydują o nadawaniu tak zasłużonego tytułu przez inne miasto, więc postanowiłem sprawdzić o co w tym wypadku tak naprawdę chodzi. W rzeczywistości Zegarski otrzymał ten tytuł w plebiscycie „Wieczoru Wybrzeża”, a gdynianie mogli co najwyżej przyczynić się do zwycięstwa Zegarskiego poprzez oddanie znacznej ilości głosów. Większy kłopot sprawia fakt, że w żadnym ze źródeł, na które autor powołuje się w przypisie, nie napisano, że to Gdynianie przyznali ten tytuł. Autor dokonał więc tu zbyt daleko idącej interpretacji. Co więcej, nie zgadzają się podawane przez niego strony w jednym z cytowanych opracowań. Zamiast na „29-30”, w Gdyńskich cmentarzach hasło dotyczące Zegarskiego znajdujemy na „209-210”. Jest to niewątpliwie pomyłka, jednak może się ona przytrafić w każdej pracy.
Podsumowanie
Książkę Leszka Molendowskiego można ocenić dwojako. Z jednej strony jest to dobra historia Jezuitów i ich działalności oświatowej w Gdyni, oparta na solidnych źródłach i poprzedzona solidną kwerendą naukową. Tak jak już wspomniałem, podstawą książki jest praca magisterska jej autora, co wobec wielu trudności doświadczanych przez młodych naukowców jest faktem godnym zauważenia. Z drugiej, sam autor nie ustrzegł się przed popełnieniem kilku błędów. Ilość ich jest jednak zauważalnie mniejsza od tych popełnionych przez samo wydawnictwo. Sama praca nie jest książką, którą mógłbym polecić jako wakacyjną lekturę. Jest to bowiem solidne naukowe opracowanie, ze wszystkimi tego słowa konsekwencjami, które powinna mieć na półce każda osoba interesująca się tą tematyką.