Leszek Kołakowski, Andrzej Walicki – „Listy 1957–2007” – recenzja i ocena
Leszek Kołakowski, Andrzej Walicki – „Listy 1957–2007” – recenzja i ocena
Pomimo diametralnie różnych wyborów życiowych, które zdeterminowały ich późniejsze losy, zarówno Andrzej Walicki jak i Leszek Kołakowski rozpoczynali swą drogę naukową w tym samym środowisku, znanym powszechnie jako „warszawska szkoła historyków idei”. Stanowi ona jedno ze szczytowych i najważniejszych osiągnięć polskiej historiografii doby PRL, a powstałe wówczas monografie dotyczące Jana Jakuba Rousseau, rosyjskich słowianofilów, czy francuskich kontrrewolucjonistów są po dziś dzień pozycjami klasycznymi. Chociaż status tego środowiska jako „szkoły” jest kontrowersyjny, to nie ulega wątpliwości że było to grupa badaczy, którą dosyć mocno łączyło wspólne rozumienie roli historyka jako empatycznego analityka struktur światopoglądowych, ale też zwyczajne relacje przyjacielskie. Opisywany tutaj wybór korespondencji jest zapisem jednej spośród tych przyjaźni.
Jej początki to pierwszy list Kołakowskiego z wiosny 1957, w której zaprasza on Walickiego do współpracy z nowopowstałym miesięcznikiem „Filozofia” (później – „Studia Filozoficzne”). Właściwa część korespondencji rozpoczyna się jednak wraz z trzecim listem, wysłanym przez Kołakowskiego już z emigracji w grudniu 1968 roku. Ze wszystkich stu dwudziestu dziewięciu listów możemy dowiedzieć się jak wyglądało codzienne życie naukowe wybitnych polskich historyków, co stanowi ciekawy przyczynek do historii społecznej polskiej inteligencji, ale zaspokaja też zwyczajną ludzką ciekawość.
I tak, dowiadujemy się, że Leszek Kołakowski działał jako mediator w sprawie przyjazdu Andrzeja Walickiego do Oxfordu w 1973 roku, Walicki opisuje perypetie związane z redakcją artykułu Kołakowskiego o Sorelu, obaj zajmują się także szukaniem posady uniwersyteckiej dla Romana Zimanda w USA. W roku 1980 Walicki radzi się swojego przyjaciela odnośnie tego czy powinien wracać do Polski czy też zostać w Australii w związku z groźbą wprowadzenia w Polsce stanu wyjątkowego – w przypadku pozostania na Zachodzie prosi o pomoc w znalezieniu właściwego miejsca. Lata dziewięćdziesiąte to z kolei dyskusje nad opus magnum Walickiego, czyli „Marksizm. Skok do królestwa wolności”. Jako wybitny znawca marksizmu Kołakowski czytał i recenzował tę książkę na bieżąco, będąc zresztą pod jej wrażeniem.
To, co jednak ciekawsze dla współczesnego czytelnika, to różnice polityczne i światopoglądowe między bohaterami korespondencji. Walicki po raz kolejny przytacza swoje racje, zaznaczając wyjątkowość PRL jako najbardziej liberalnego państwa obozu socjalistycznego oraz akcentując wartość działań „wewnątrzsystemowych” – rzetelnej pracy naukowej, poszerzania pola wolności intelektualnej, bez agresywnej ostentacji, która charakteryzuje otwartą opozycję – Towarzystwo Kursów Naukowych czy Solidarność. Wprowadzenie stanu wojennego było niejako wymuszone przez opozycję, która parła do konfrontacji, nie doceniając skali ustępstw władzy po 1956 roku. Wśród jej grzechów wymienia był brak realizmu politycznego, ale też wulgarny egalitaryzm i kolektywizm. Solidarność dążyła do utopijnego celu jakim miała być demokratyzacja systemu, zamiast ograniczenia się do realistycznego postulatu liberalizacji.
Kołakowski akcentuje, że rozumie racje Walickiego i pod wieloma punktami może się podpisać – jednocześnie jednak uważa, że są one w wielu miejscach wyrażane jednostronnie i niesprawiedliwie wobec strony opozycyjnej. Nikt rozsądny nie neguje wartości działań „wewnątrzsystemowych”, ale mają one ograniczoną skuteczność i w skali społecznej niezbędny jest nacisk społeczeństwa na władzę – to właśnie dzięki niemu, a nie dobrej woli komunistów, Polacy wywalczyli sobie tak szeroki zakres swobód po 1956 roku. Nie można wykluczyć tendencji liberalnych w PZPR, ale Kołakowski mocno wątpi w ich pojawienie się i skuteczność, mając w pamięci zawód wobec tych środowisk po Październiku. Popierając liberalizację, wskazuje na niemożność jasnego wytyczenia granicy między liberalizacją a demokratyzacją w warunkach systemu totalitarnego, jakim, mimo wszystko, pozostaje w pewnym stopniu PRL. W końcu ostra krytyka egalitaryzmu i kolektywizmu Solidarności spod pióra Walickiego jest zdaniem Kołakowskiego przesadzona – tego typu tendencje są pożałowania godne, pojawiają się jednak we wszystkich ruchach społecznych i Solidarność wcale nie wypada na tym tle źle.
Walicki i Kołakowski grawitują w stronę dwóch ocen PRL, ale też dwóch modeli intelektualistów: ten pierwszy dąży do zachowania pozycji niezależnego klerka i piewcy „pracy organicznej”, ten drugi czuje się przymuszony do podjęcia działań politycznych i aktywnego zaangażowania się w potyczki z nieprzyjazną mu władzą. Twórców „Głównych nurtów marksizmu” oraz „Skoku do królestwa wolności” ciężko określić mianem przeciwieństw, mają w końcu wiele punktów wspólnych i bardzo często się ze sobą zgadzają. Mimo to, w ich życiorysach odbijają się dwie odmiennie różne postawy życiowe, które będą zapewne stanowić model także dla następnych pokoleń. Robić swoje po cichu, czy głośno protestować? Liczyć się z realiami czy zaryzykować i spróbować samemu te realia kształtować siła swej woli? Nie wydaje się, aby historia przyniosła pełnię racji którejkolwiek ze stron.
Polemik takich jak powyższe, w których poruszane byłyby kwestie zasadnicze, jest jednak raczej niewiele, szczególnie ze strony Kołakowskiego. Obaj przyjaciele koncentrują się – pomimo wszystkich swych różnic – na rzeczach im wspólnych, jak chociażby krytyk czy to „Nowej Lewicy” lat sześćdziesiątych czy polskiej sceny politycznej po 1989 roku. W jednym z ostatnich listów Kołakowski w pełni popiera krytykę reprywatyzacji podzielaną przez Walickiego. Co jednak najważniejsze – przez całe dekady utrzymują ze sobą stały kontakt, który jest serdeczny i empatyczny. Nawet jeśli nie była to przyjaźń bardzo bliska (nie nam to zresztą oceniać), to na pewno robi wrażenie ta stałość komunikacji w dobie totalnej polaryzacji. Może służyć za przykład intelektualistom dzisiejszym, którzy nie lubią raczej wyglądać spoza swoich barykad.
Korespondencja Andrzeja Walickiego i Leszka Kołakowskiego nie przynosi żadnego przełomu (szczególnie jeśli ktoś znał twórczość i biografię obydwu myślicieli), ale stanowi cenny dokument historyczny. Wydaje się praktycznie kompletna – nie licząc króciutkich fragmentów tyczących się spraw zbyt intymnych oraz części zagubionych listów Kołakowskiego. Opublikowano więc praktycznie wszystko, co opublikować w tej materii było można. To jednak nie wszystko – oprócz dwustu stron listów, na czytelnika czeka ponad stustronicowy artykuł Andrzeja Walickiego o jego relacjach z Leszkiem Kołakowskim, a także wybór dokumentów oraz... zabawnych wierszyków Kołakowskiego o jego kolegach z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN. Walicki w wielu miejscach powtarza to co pisał już w swojej autobiografii oraz wielu pracach wspomnieniowych, jego bliska znajomość Kołakowskiego pozwala jednak spojrzeć na tę postać z jeszcze innej perspektywy. A Leszek Kołakowski jest z całą pewnością postacią, którą poznawać jest warto.