„Leni Riefenstahl. Epizody niepamięci” – reż. Ewelina Marciniak – recenzja i ocena
Leni Riefenstahl, a właściwie Berta Helene Amelie Riefenstahl, jest jedną z najbardziej znanych kobiet niemieckiego kina. Pomimo ciążącego na niej odium sympatyczki nazizmu, udało jej się umrzeć we własnym łóżku w wieku 101 lat. Co by było, gdyby jej starzy znajomi – Hoffmann, Hitler, Ewa Braun i Goebbelsowie – nagle wpadli na herbatkę w jej setne urodziny? Czy towarzyszącym im członkom opozycyjnej wobec nazistów Die Weisse Rose (Białej Róży), rodzeństwu Scholl, udałoby się odszukać wyparte sekwencje wspomnień?
Scenariusz sztuki Leni Riefenstahl Epizody niepamięci, napisali Iga Gańczarczyk i Łukasz Wojtysko a wyreżyserowała ją Ewelina Marciniak. Autorzy przedstawienia opierali się na fragmentach pamiętnika Leni, a także scenach z filmów Potęga obrazu – Leni Riefenstahl i Sophie Scholl – ostatnie dni. Przygotowane z wielkim rozmachem widowisko nie jest wystawiane w siedzibie Teatru Śląskiego im. Wyspiańskiego w Katowicach, tylko na scenie znajdującej się w Galerii Szyb Wilson. Imprezą towarzyszącą prapremierze sztuki był pokaz słynnego filmu Riefenstahl Triumf woli, zorganizowany 3 października w Kinie Kosmos w Katowicach.
Twórcy zdecydowali się na uchwycenie tego, co ulotne – ludzkiej pamięci. Scenicznym powodem do ukazania tego problemu są setne urodziny Leni Riefenstahl. Bez wątpienia jest to moment gdy człowiek, należąc już bardziej do tamtego świata, pragnie jeszcze raz spojrzeć na swoje życie. Czy dla reżyserki istnieje jeszcze szansa na posklejanie fragmentów starannie wypieranych wspomnień? Czy zdoła spojrzeć w oczy duchom przeszłości? Czy zdecyduje się stawić czoła rodzeństwu Scholl?
Początek sztuki przywodzi na myśl noc żywych trupów. Wesołe, lekko już nieżywe towarzystwo w osobach Adolfa Hitlera, Heinricha Hoffmanna, Josefa Goebbelsa, Magdy Goebbels i Ewy Braun entuzjastycznie usiłuje uczcić „setkę kochanej Leni”. Jest tylko jeden problem: jubilatka o nich nie pamięta. Właśnie przygotowuje się do nurkowania. Jednak powoli daje się wciągnąć we wspomnienia, bardziej jednak jako widz, niż jako ich uczestnik. Cały czas towarzyszy jej rodzeństwo Scholl – Hans i Sophie – którzy próbują znaleźć w niej powiązanie z nazistowską przeszłością.
Przez cały spektakl widz konfrontowany jest z sekwencjami obrazów. Nie tylko z grą aktorską, ale również z wyświetlanymi na ścianach fragmentami filmów: Kobiety Hitlera (odcinek poświęcony Riefenstahl), Berlin w lipcu 1945 (pokolorowane materiały archiwalne), Powstanie i upadek III Rzeszy, wspomniana już wcześniej Potęga obrazu, a także dwa dzieła samej reżyserki: Olimpiada i Triumf woli. Jedną z najlepszych – i najbardziej wymownych – scen jest zestawienie odtworzonych przez aktorów dyscyplin olimpijskich z wyświetlanymi na ścianie fragmentami Olimpiady, ale puszczonymi od tyłu. Wszystko to pokazuje, jak Leni podchodziła do filmowanego człowieka. Nie jest on niczym więcej niż masą i mięsem: czymś co można przedstawić jedynie w potędze i wielości. Nie ma człowieka, jest masa. Dobitnie przypominają o tym znane z Triumfu woli ornamenty z ludzi.
Kolejną przykuwającą uwagę sceną jest wizyta Leni w Numibii, gdzie widzimy wpierw akrobatyczny pokaz nagich, pięknie zbudowanych tancerzy. Czyż można bardziej dobitnie pokazać to, o co chodziło w jej filmach? Nazistowski ideał nagości-aryjskości zderzony z dzikością numibijskiego „podczłowieka”. Czy te afrykańskie ciała zachwyciły ją mniej niż filmowane w III Rzeszy jasne, proporcjonalne, „czyste rasowo” masy? Naturalne piękno i wysportowane ciało – oto nazistowska estetyka, do hołdowania której Riefenstahl nie chce się przyznać.
Nie sposób opisać całości sztuki, kończącej się zupełnie znienacka po monologach starej i młodej Riefenstahl. Stara ma żal do świata, że nazizm stał się jej literackim konkurentem. Nie pisze się o wielkiej reżyserce, pisze się o nazizmie i obozach. Nie rozumie czemu osądza się ją, której nie udało się uratować własnego brata. Ona nikogo nie zamordowała, tak jak Magda Goebbels, która z miłości do Führera rodziła dzieci, a potem je wszystkie zabiła. Ma starannie wyreżyserowany życiorys – to co niewygodne zostało wszak wyparte. Całość historii jest dla niej planem zdjęciowym: nieudane ujęcie zawsze można wyciąć. A brak historii daje całkowite poczucie wolności. Młodej Riefenstahl nic nie obchodzą wyjaśnienia starej. Dla niej III Rzesza jest państwem, które dało jej wielką szansę na bycie reżyserką. Tego nie osiągnęłaby w Hollywood – tam mogła być tylko „kolejną aktoreczką”, jak Marlena Dietrich.
Sztuka Leni Riefenstahl. Epizody niepamięci choć wydaje się dotyczyć tylko jednej osoby, to jednak ma wymiar uniwersalny. Milczenie jest zawsze współudziałem w winie, mit często liczy się bardziej niż życie, niepamięć pożera wszystkie historie, a światu obecnie grozi nuklearny wybuch niepamięci en masse. Łatwiej jest bowiem stracić oczy – tak jak Leni Riefenstahl, która nigdy już nie ujrzy Schollów – niż skonfrontować się z ciężarem pamięci. Ważkie przesłanie spektaklu jest tym bardziej wymowne, że sztuka nie nuży widza. Doskonała gra aktorska, a w szczególności brawurowa rola Adolfa Hitlera odtwarzana przez Mateusza Znanieckiego, duża ilość luźnych, zabawnych bon motów sprawia, że czas spędzony na widowni minie w mgnieniu oka.
Sztuka dotyka spraw ważnych w sposób uniwersalny i niebanalny. Nie męczy i nie przytłacza widza, ale daje mu odetchnąć i nawet uśmiechnąć się. Proszę bowiem wyobrazić sobie pijanego Hitlera wołającego do Marleny Dietrich, która właśnie usiłuje wyrazić swoją niechęć do Niemiec, „singen, singen, tanzen, tanzen” czy oburzającego się do Goebbelsa, że wygasły mu prawa autorskie do [Mein Kampf]. Przy tym wszystkim widz nie traci poczucia, że oto właśnie dotyka bardzo ważnej i bardzo aktualnej wady świata: tendencji do niepamięci.