Lech Kowalski – „Krótsze ramię Moskwy” – recenzja i ocena
Upadek komunizmu stworzył nam niepowtarzalną możliwość. Obecnie badacze mogą sięgać po archiwa, które dotykają historii naprawdę nieodległej, takiej która wpływa niekiedy wprost na naszą rzeczywistość. W Polsce od kiedy tylko IPN rozpoczął proces udostępniania akt, głównym przedmiotem badań tych archiwaliów stało się funkcjonowanie UB oraz SB, czyli służb „cywilnych”. Jest to poniekąd zrozumiałe bo to właśnie one oddziaływały na życie codzienne społeczeństwa. To funkcjonariusze tych formacji byli bardziej zauważalni dla zwykłego obywatela.
Wojskowe służby pozostawały na uboczu. Jeżeli już wypływały, to dotyczyło to ich zbrodni z lat stalinizmu. Wtedy to, szukając spisków w wojsku potrafiły zagrozić najważniejszym osobom w komunistycznym państwie. Po przemianach roku 1956 ponownie było o nich ciszej. Pod zmienioną nazwą – Wojskowej Służby Wewnętrznej – funkcjonowały do końca PRL zajmując się (przynajmniej w teorii) łapaniem szpiegów i zabezpieczeniem „ludowego” wojska przed wrogami ustroju socjalistycznego.
To właśnie WSW poświęcił swoją najnowszą książkę Lech Kowalski, badacz znany głównie z wydania biografii generałów Jaruzelskiego oraz Kiszczaka. Wydawać się mogło, że już na starcie miał możliwości nieporównywalnie większe od innych historyków zajmujących się służbami specjalnymi PRL. Przez wiele lat (także w okresie PRL) pracował w wojskowych instytucjach historycznych, miał możliwość bezpośrednich rozmów z bohaterami swoich książek, co ułatwiało mu poszukiwania w archiwach. Niestety - efekt jego pracy jest dalece niezadowalający.
„Krótsze ramię Moskwy” – braki ewidentne, język pełen epitetów
Już na pierwszy rzut oka książka sprawia wrażenie niedopracowanej. Z jednej strony pozoruje – poprzez umieszczenie odwołań do źródeł w formie przypisów – naukowość opracowania. Jednak wystarczy przeczytać wstęp by przekonać się, że jest to publicystyka historyczna, momentami bardzo swobodnie podchodząca do przytaczanych źródeł. Zresztą sam autor już we wstępie przyznaje, że wykorzystana przez niego baza źródłowa jest nad wyraz skąpa. Nie może to dziwić, skoro odrzuca on m.in. takie źródła jak wewnątrzresortowe opracowania opisujące historię WSW („nie polecam tej lektury”). O ile teza o ich momentami nikłej wartości poznawczej wydaje się słuszna, o tyle ogrom zniszczenia akt (zwłaszcza operacyjnych) WSW, wprost zmusza do zapoznania się z nimi. Bez niej, nie sposób ustalić wielu faktów z historii komunistycznego kontrwywiadu wojskowego.
Bardziej wyrobiony czytelnik od razu zauważy, typowy dla książek Kowalskiego, brak bibliografii i indeksów osobowych. Biorąc pod uwagę, że mamy do czynienia z obszerną, prawie tysiącstronicową pozycją, jest to zauważalny mankament. Byłby jednak do przełknięcia, gdyby przed oddaniem do druku maszynopis poddany został solidnej redakcji. Nie musielibyśmy wówczas czytać, że redaktor naczelny „Historii Do Rzeczy” Piotr Zychowicz jest doktorem, „super szpieg” PRL-u Zacharski ma na imię Mariusz, a Legia Warszawa była WKS-em a nie CKWS-em. Takich niedoróbek są dziesiątki i właśnie ich znaczna liczba (a nie ciężar gatunkowy) rzutuje na negatywnym odbiorze.
Znacznie poważniejsze są karygodne niekiedy błędy interpretacyjne i łatwość rzucania sensacyjnych tez bez podparcia ich dowodami. Autor, będący historykiem wojskowości, nie musi być oczywiście ekspertem od historii społecznej czy politycznej PRL. Wypada jednak oczekiwać, by znał podstawowe ustalenia historyków, a jeżeli się z nimi nie zgadza, by przedstawił przekonywujące kontrargumenty. W „Krótszym ramieniu Moskwy” dostajemy zamiast tego ogromny zbiór nic nieznaczących zdań-ozdobników oraz język przesycony emocjami.
Oceniając obawy funkcjonariuszy WSW przed możliwością uprowadzenia dopiero co nabytego od Sowietów Miga-29 autor pisze: „Gdyby któryś z pilotów uprowadził tej klasy samolot i uciekł za granicę, ziemia by zadrżała i to nie raz, a niebo spowiłaby wulkaniczna mgła”. Rzeczywiście, iście dogłębna analiza problemu! Podobnie jest przy niemal każdej ocenie kryzysu politycznego w PRL. Zmiana na stanowisku premiera z Messnera na Rakowskiego interpretowana zostaje następująco: „W akcie rozpaczy [Jaruzelski-G.W.] pośpiesznie wymienił premiera Zbigniewa Messnera na Mieczysława Rakowskiego, co i tak było bez znaczenia, gdyż rodzima łajba ledwo dryfowała, wody było już w niej po kolana”. Daleko w tych opisach do „szkiełka i oka” profesjonalnego badacza.
„Krótsze ramię Moskwy” – o WSW bez…WSW
W „Krótszym ramieniu Moskwy” notoryczne wikłamy się w dygresje, tracąc z oczu tytułowy kontrwywiad wojskowy. Kowalski tak konstruuje narrację, że zamiast skupiać się na Wojskowej Służbie Wewnętrznej, co rusz snuje luźne rozważania na temat całego LWP, czy generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka. Niekiedy jest to zrozumiałe. Chociażby trudno sobie wyobrazić fragmenty od pracy operacyjnej WSW na misjach zagranicznych LWP bez wprowadzenia w okoliczności w jakich do nich dochodziło. Jednak znacznie częściej są to luźno powiązane z tematem książki uwagi autora na tematy nie odnoszące się bezpośrednio do WSW.
W ten sposób pojawia się na kartach książki Grzegorz Przemyk, niezwiązana z WSW działalność Służby Bezpieczeństwa czy Lech Wałęsa jako TW „Bolek”. W tym ostatnim przypadku aż prosi się o pochylenie nad pojawiającym się od lat w wypowiedziach dawnych esbeków problemem uwikłania Wałęsy także we współpracę WSW. Problemem wątpliwym, ale jednak z perspektywy pisania o WSW - istotnym.
Z drugiej strony autor nie opisuje także innych istotnych aspektów działalności WSW. Dotyczy to chociażby jej działań operacyjnych w stanie wojennym, gdzie wiadomo, że to właśnie WSW, a nie SB doprowadziło do aresztowania m.in. Władysław Frasyniuka. Zresztą na Dolnym Śląsku to właśnie WSW odgrywała decydującą rolę w rozbijaniu podziemia solidarnościowego. Być może związane to było ze stacjonowaniem na tym terenie głównych sił Północnej Grupy Wojsk Armii Czerwonej? To jednak tylko hipoteza.
Autor oczywiście pisze, że WSW inwigilowało działaczy „Solidarności”, ale konkretnych opisów i ustaleń brak. Inne wzbudzają wątpliwości. Jest tak chociażby w przypadku zagranicznych biur „Solidarności”, które powstały po ogłoszeniu stanu wojennego. Kowalski przytacza raport WSW z informacją uzyskaną z nasłuchu BBC o powstaniu takiego biura w Paryżu, po czym płynnie przechodzi do informacji, że WSW miała w tych biurach własną agenturę! Nie można wykluczyć że tak było, ale bez żadnych dowodów czy poszlak pozostaje to zarzut niepoważny. Podobnie, Kowalski czyni ofiarą inwigilacji ze strony WSW Krzysztofa Gąsiorowskiego. Sęk w tym, że ten ważny działacz krakowskiej opozycji był wieloletnim agentem SB, którego działalność jest szeroko opisana w literaturze przedmiotu.
Skupiając się głównie na deprecjonowaniu PRL, autor zapomina, że monografia o WSW powinna opisywać historię tej formacji. Idealnie byłoby gdyby jeszcze autor potrafił klarowanie wyjaśnić co w jej zadaniach było klasyczną pracą wykonywaną przez służby kontrwywiadowcze na całym świecie, a co komunistycznym i zbrodniczym dodatkiem. PRL straszył wszak szpiegomanią. Z kolei współcześni odbiorcy tego typu pozycji zdają się myśleć, że WSW nie łapało w ogóle szpiegów, a jedynie niewoliło naród. Rzeczywistość, którą nieudolnie stara się nam tłumaczyć książka, była znacznie bardziej złożona. Nie ma bowiem zgody, że przykłady „szpiegomanii” podawane przez Kowalskiego faktycznie nią były. Ot, choćby ujęcie Adama Kaczmarzyka współpracującego z Brytyjczykami było rutynową działalnością kontrwywiadowczą.
Owszem, WSW była – wzorem sowieckiego pierwowzoru – bardzo przeczulona na wszelkie objawy szpiegostwa doprowadzając własne przepisy niekiedy do granic absurdu. Kowalski na kilku przykładach trafnie to opisuje. Jednak WSW nie fabrykowała fikcyjnych spraw o szpiegostwo. Zresztą, autor nie udźwignął tematu także na innych polach. Mało dowiadujemy się na temat związków z KGB, chociaż już sam fakt, że WSW współpracowało (czy raczej było podległe) KGB, a nie GRU może niektórych zaskoczyć. Nie poznajemy także, opisanych zresztą w literaturze, przypadków porażek WSW, na czele z ucieczką z kraju Ryszarda Kuklińskiego.
„Krótsze ramię Moskwy” – Cimoszewicz zamiast obsady kadrowej
Dlaczego jednym z głównych bohaterów książki uczyniono płk. Mariana Cimoszewicza? Trudno uzasadnić to inaczej niż osobistą niechęcią autora. Owszem, pełnił on dość istotne funkcje zarówno w Informacji Wojskowej jak i później w WSW, ale takich oficerów było w historii tej formacji przynajmniej kilkudziesięciu. Trudno opędzić się w tym przypadku od myśli, że taką „karierę” w książce Kowalskiego pułkownik Cimoszewicz zawdzięcza synowi, który piastował ważne funkcje już w III RP.
Nie byłby to może problem, gdyby „Krótsze ramię Moskwy” wzorem cenckiewiczowskiego pierwowzoru opisującego wojskowy wywiad PRL („Długie ramię Moskwy”), zawierało opis kadr kierowniczych WSW. Kowalski, jeżeli już zajmuje się opisem kierownictwa, skupia się na szefach WSW, czasami ich zastępcach i to wszystko. Trudno za poważny opis uznać sporadyczne wymienianie nazwisk szefów komórek terenowych WSW przy opisie konkretnych działań operacyjnych. Oczekiwać należałoby przynajmniej podania nazwisk ludzi kierujących wojskową bezpieką. Z tej lektury dalej nie dowiemy się kto ją tworzył i jak wyglądała przemiana Informacji Wojskowej w Wojskową Służbę Wewnętrzną.
„Krótsze ramię Moskwy” – niewiele plusów
Czy zatem warto sięgać po „Krótkie ramię Moskwy”? Z uwagi na brak jakichkolwiek opracowań na ten temat wydaje się, że pomimo wszystko tak. Książka ta jest niczym surowy materiał źródłowy. Dopiero uważna lektura pozwoli z niej wyłowić ciekawostki i wartościowe informacje. Takie jak chociażby obawy oficerów Informacji Wojskowej w momencie tworzenia WSW co do własnej przyszłości, czy problemy związane z kontrwywiadem elektronicznym lub… współzawodnictwem pracy pomiędzy jednostkami WSW Okręgów Wojskowych mającej miejsce jeszcze w latach osiemdziesiątych.
Na początku była mowa o rozczarowaniu, ale lektura pozostawia także sporo niedosytu i….nadziei. Lech Kowalski pokazał bowiem, że książka o działalności WSW jest polskiej historiografii zdecydowanie potrzebna. Inna sprawa, że będzie ją musiał napisać ktoś inny. Pozostaje żywić nadzieję, że stanie się to w nieodległej przyszłości.