Laurence Rees – „Starcie tyranów. Hitler i Stalin – sojusznicy i wrogowie” – recenzja i ocena
Laurence Rees – „Starcie tyranów. Hitler i Stalin – sojusznicy i wrogowie” – recenzja i ocena
Być może jednym z argumentów za zapoznaniem się ze „Starciem tyranów” jest osoba autora. Laurence Rees to absolwent Oxfordu, autor jak dotąd siedmiu książek o tematyce związanej z II wojną światową. Współpracował również przy produkcji kilku filmów dokumentalnych i pełnił funkcję dyrektora BBC History. Jest też laureatem licznych branżowych nagród.
Ktoś mógłby jednak stwierdzić, że dorobek autora to niewystarczająca rekomendacja, a ukazanie dziejów II wojny światowej przez pryzmat postaci Hitlera i Stalina nie jest konceptem szczególnie oryginalnym – wcześniej czynił to np. w swym klasycznym już dziele Alan Bullock. Rzeczywiście, sam Rees odwołuje się w przedmowie do dwutomowej pracy „Hitler i Stalin. Żywoty równoległe”. Sugeruje jednak, że jest to książka sprzed trzydziestu lat, a od tego czasu światło dzienne zdążyło ujrzeć trochę niedostępnych wcześniej źródeł. Autor powołuje się też na swoją możliwość osobistej rozmowy z naocznymi świadkami opisywanych wydarzeń, szczególnie dzięki wyjazdom do krajów dawnego Związku Sowieckiego. Rzeczywiście, podstawa źródłowa książki Laurence’a Reesa jest bardzo solidna, o czym przekonać możemy się zaglądając do przypisów bibliograficznych (trochę razi brak osobnej bibliografii). Szczególną satysfakcję miałem z dostrzegania, że autor korzystał ze źródeł czy opracowań, z którymi sam też mogłem się zapoznać, takimi jak dzienniki Goebbelsa czy księga gości Kancelarii Rzeszy.
Ramy czasowe książki zawierają się między zawarciem paktu Ribbentrop-Mołotow a zakończeniem wojny. Narracja zostaje jednak „dociągnięta” do śmierci Stalina, a w przedmowie autor przedstawia okoliczności i tło dojścia do władzy obu tytułowych tyranów. Choć dorobek i warsztat autora muszą budzić uznanie, to jednak na początku lektury trudno opędzić się od myśli „to już było”, „znowu książka o tym samym”. Trudno w sumie przeczytać coś nowego o kampanii wrześniowej czy Blitzkriegu. Jednak około roku 1941, kiedy to wojna staje się coraz bardziej światowa, wraz z napaścią Rzeszy na Sowiety i Japonii na USA, narracja Laurence’a Reesa robi się naprawdę wciągająca.
Książkę najtrafniej określić można jako stosunkowo popularną syntezę historii II wojny światowej. Perspektywa postaci Hitlera i Stalina jest znacząca, choć nie dominująca. Ponadto odniosłem wrażenie, że dużo bardziej interesujące, nowatorskie we wnioskach i pogłębione są partie książki poświęcone Stalinowi. Nie oznacza to jednak, że zaniedbana jest „niemiecka część” książki. Bardzo ciekawie wypadło przedstawienie kryzysu przywództwa III Rzeszy po bitwie stalingradzkiej. Oprócz historii w skali „makro” – starcia armii i imperiów – mamy też tą „mikro” czyli ludzkie losy, bardzo często ukazywane na przykładzie osobistych relacji. Szczególnie przejmująco pokazane są losy mieszkańców Leningradu, miasta obleganego przez Niemców i nieewakuowanego przez sowieckie dowództwo, zwłaszcza osieroconych dzieci. Rees opisuje niemieckie zbrodnie na froncie wschodnim, podkreślając że Hitler nawet nie próbował zdobywać poparcia mieszkańców Związku Sowieckiego do walki ze Stalinem, choć rozwiązanie takie wręcz narzucało się nawet dowódcom średniego szczebla. Ciekawie przedstawiono też reakcje społeczeństwa niemieckiego po klęsce pod Stalingradem – propagandowe kłamstwo, że wszyscy żołnierze polegli, a nie dostali się do sowieckiej niewoli, było dość łatwe do zdemaskowania, co negatywnie wpłynęło na morale. Autor opisuje też np. Akcję T-4 czyli program przymusowej „eutanazji” osób chorych psychicznie i sprzeciw biskupa Münster Clemensa Augusta von Galena wobec tej zbrodniczej praktyki, podkreślając, że katolicki hierarcha bynajmniej nie dał się poznać jako przeciwnik innych aspektów polityki nazistów.
W przyjętej przez autora optyce najciekawsze w przypadkach Hitlera i Stalina było to, że byli oni tytułowymi „tyranami” w potocznym znaczeniu tego słowa, że jako politycy nie musieli liczyć się z nikim i z niczym. Nie mieli żadnych „bezpieczników”, a dla Mussoliniego taką rolę pełniła np. monarchia. Przywódcy zachodnich demokracji mogli być kłamcami i cynikami ale ostatecznie podlegali osądowi wyborców i ich władza nie była nieograniczona. Może dlatego ciekawsze wydały mi się partie książki poświęcone Stalinowi, że sowiecki despota był chyba jeszcze bardziej niż Hitler przez nikogo nieograniczony. Nie ograniczali go także zachodni sojusznicy. Rees przypomina o fałszywości popkulturowego, zachodocentrycznego oglądu wojny, podkreślając że jej losy militarnie rozstrzygnęły się przede wszystkim na froncie wschodnim. Stalin doskonale zdawał sobie z tego sprawę i z brutalną szczerością i wisielczym humorem dawał to do zrozumienia aliantom. Churchill mógł sobie deklarować, że zajęcie państw bałtyckich jest sprzeczne ze wszystkimi zasadami, ale cóż znaczyły zasady, kiedy wojska sowieckie już się w tych państwach znajdowały. Słynną scenę procentowego dzielenia przez Churchilla i Stalina stref wpływów na serwetce autor uważa raczej za uznanie status quo niż rzeczywiste decydowanie o losach Europy (i zwraca uwagę, że udało się uratować przed komunizmem Grecję).
Laurence Rees nie szczędzi krytyki również demokratycznym przywódcom państw zachodnich. Szczególnie niekorzystnie wypada Franklin Delano Roosevelt. Pod sympatyczną powierzchownością krył się bezwzględny gracz polityczny, któremu wydawało się, że będzie potrafił ograć Stalina, choć w istocie było raczej odwrotnie. W Polsce szczególnie pamiętamy mu sprzeczny ze szczytnymi ideami Karty Atlantyckiej udział w przypieczętowaniu powojennego losu naszego kraju, czego wolał nie ujawniać przed wyborami, licząc na głosy Polish Americans. Między Rooseveltem i Stalinem istniała „chemia”, chętnie snuli za plecami „reakcjonisty” Churchilla plany demontażu Imperium Brytyjskiego. Churchill wypada na stronach książki (chyba zgodnie z rzeczywistością) najkorzystniej z całej „wielkiej trójki” – w końcu był „tylko” cynikiem i realistą politycznym. Ale i brytyjskiemu premierowi autor zarzuca, że zbyt długo brał za dobrą monetę zapewnienia Stalina. Rees przypomina też skalę wojennej propagandy prosowieckiej w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, która wpłynęła na tamtejsze społeczeństwa. Naiwnością było spodziewać się, że pozytywnie odniosłyby się one do ewentualności kolejnej wojny, w obronie państw zagarnianych przez niedawnego sojusznika.
Całkiem dużo miejsca poświęcono zagadnieniom związanym z naszym krajem, Laurence Rees orientuje się w nich i je rozumie, a można także odnieść wrażenie, że – na ile nie koliduje to z przystojącym historykowi obiektywizmem – zdaje się ze sprawą polską sympatyzować. Oprócz wspomnianych już przedwyborczych kalkulacji Roosevelta i obrad „wielkiej trójki” porusza też temat ujawnienia przez Niemców zbrodni katyńskiej i wykazuje, że przynajmniej czynniki brytyjskie od początku zdawały sobie sprawę z jej sowieckiego sprawstwa. Dużo uwagi poświęcono tragedii powstania warszawskiego, zarówno bestialstwu Niemców i ich pomocników, jak i cynizmowi Stalina, który wstrzymał ofensywę i nie ruszył z pomocą polskiej stolicy. Kontrastuje to z powstaniem paryskim i wyzwoleniem miasta przez Wolnych Francuzów z pomocą Brytyjczyków i Amerykanów. Różnica była jeszcze taka, że o ile w idącym wraz z Armią Czerwoną Wojskiem Polskim znajdowali się sowieccy oficerowie mający udawać Polaków (Rees przytacza relację takiego oficera, zawstydzonego i skonsternowanego pytaniami ludności, czy pochodzi np. z Krakowa, że ma taki dziwny akcent), a z tego co mi wiadomo żadni Anglicy czy Amerykanie nie udawali Francuzów.
Jak widać, wbrew modnemu ostatnio rewizjonizmowi historycznemu, głoszącemu że „alianci też nie byli aniołami” (jakby ktoś twierdził, że byli), to przez kogo było się wyzwalanym robiło jednak dużą różnicę. Laurence’a Reese nie popada w tony relatywistyczno-symetryczne, ale jego narracja o II wojnie światowej nie jest też czarno-białą opowieścią o walce dobra ze złem. Autor wspomina np. że bombardowania niemieckich miast już podczas wojny budziły kontrowersje, szczególnie w Wielkiej Brytanii. O tym, że nie wszystkim dawnym sojusznikom Niemiec udało się pomyślnie zmienić front, świadczy los Węgier. Autor przypisuje masowo dokonywane przez czerwonoarmistów w Budapeszcie gwałty, czym oburzeni byli nawet węgierscy komuniści. Zwraca też uwagę na relatywizowanie stalinowskiej przeszłości we współczesnej rosyjskiej narracji historycznej i uzasadnia to twierdzenie przytoczeniem wypowiedzi prezydenta Putina.
Narracja jest żywa, barwna i wciągająca. Nie wiem, czy na podstawie tej akurat książki Reese’a jest już przygotowywany serial dokumentalny, ale niewątpliwie stanowi ona idealny materiał na taką produkcję. „Starcie tyranów” zawiera syntetycznie przedstawioną faktografię, jednostkowe świadectwa i wiele interesujących ocen. Jak widać, choć książek o II wojnie światowej nie brakuje, ta zdecydowanie warta jest uwagi.