Lato 1944: opowieści ze Starego Miasta
3 września 1944
Leżą w milczeniu. Niektórzy zapadają w sen, inni tracą świadomość, majaczą. Wszyscy wymagają opieki. Tymczasem „Blondynka” odkrywa, że zaczyna się palić ich oficyna. Nie mogą tu zostać. Ale dokąd pójść? Wokół pożary...
„Elegant” przypomina, że w czasie powstania spłonęły nieopodal domy przy Freta 1/3. Nie powinny więc palić się po raz drugi. W piwnicach tych ruin warto szukać schronienia.
Znowu ruszają. Mają do przejścia kilkadziesiąt metrów, a odległość tę pokonują dwa razy wolniej niż szerokość ulicy Długiej. Wreszcie u celu!
Chwila odpoczynku. „Blondynka” opatruje rannych, po czym znajduje dwa czajniki, w których zostało trochę wody i kawy. Cudowny napój! Chociaż parę łyków...
Wykończeni są fizycznie i nerwowo. I ten przeszywający ból! Nie mogą go opanować, jęczą. Jęki te posłyszeli niestety Niemcy buszujący w staromiejskich ruinach. Nie wchodzą na razie do piwnic, ale strzelają i każą wychodzić rannym.
Długo nikt się nie rusza, kiedy jednak wrzaski się potęgują, kilku leżących najbliżej wejścia zaczyna piąć się w górę. Jest przecież jakaś minimalna szansa, że bezbronnych i ciężko rannych oszczędzą...
Nie wszyscy wychodzą. „Blondynka”, „Elegant”, Zieliński, Jurek Skrzypek, Marian, „Edek” i jeszcze kilku przesuwają się jak tylko mogą najszybciej w głąb piwnic. Byle dalej od wejścia, dalej od morderców.
Dziewięciu czołga się na podwórze. Jeden za drugim, w mniejszych i większych odstępach. Niemcy przyglądają im się spokojnie, pozwalając zbliżyć się, poganiają jedynie tych, którzy nie zdołali się jeszcze wydostać. A potem strzelają w głowę.
W ciemnym przejściu piwnicznym, blisko schodów, w pewnym oddaleniu od innych leży „Edek”. Ściąga mokrą marynarkę i zwija ją pod głowę. Dobrze zna Starówkę. Jego matka mieszkała na Rybakach. Kiedy nasilały się łapanki, wracał do domu na Żoliborz właśnie przez Stare Miasto. Jak wyjść z tej tragicznej sytuacji?
Rozmyślania przerywają strzały i głosy Niemców. Pewnie zostali wykryci! „Edek” zostawia marynarkę i przesuwa się w głąb ciemności. Z korytarza w lewo skręca do małej piwnicy, gdzie za pryczą z pościelą jest wgłębienie w podłodze za ścianką z desek. Wciska się w nie, narzuca na siebie koc i jakieś szmaty. W samą porę! Przez fałdy okrycia przenika światło latarki. Czeka na szarpnięcie koca. Myśli o matce, modli się. Na szczęście Niemiec niedbale przeszukuje piwnicę i wychodzi. Jak to dobrze, że mimo ran można się tak skurczyć.
„Edek” nie dowierza swojemu słuchowi. Ma poważnie uszkodzone bębenki, w uszach ciągle mu gwiżdże i szumi. Ale na zewnątrz chyba jest cicho. Wydostaje się z ciasnej kryjówki, kładzie na pryczy i wyczuwa raczej, niż widzi, że nie jest sam. W świetle zapałki poznaje go: delikatna, chłopięca uroda, jasne, falujące włosy, noga ujęta w szynę. To Andrzej Dybaś. Jeszcze raz uciekł śmierci. Znalazł się w grupie rannych, których Niemcy zmusili do wyjścia na podwórze. Tam esesman w stopniu podoficera mordował leżących. Gdy pochylił się nad Andrzejem, ten uderzył go w rękę. Strzał trafił w szyję. Chłopiec osunął się na ziemię, ale nie stracił przytomności. Kiedy Niemcy odeszli po benzynę, wczołgał się ponownie do piwnicy, aż do kryjówki „Edka”. Ze świeżej rany na szyi sączy się krew, ślady prochu dowodzą, że strzał oddano z bliskiej odległości.
Postanawiają zostać razem. Może nie wrócą? Chyba nie na długo opanowali Starówkę. Tuż za Wisłą jest przecież sojusznik! Niemcy są bliscy okrążenia, na lewym brzegu uformowały się przyczółki.
Nie chce im się jeść, męczy ich tylko pragnienie. Znajdują małą butelkę z jakimś płynem.
– Jak to cudownie smakuje! – szepcze Andrzej.
Przy płomyku zapałki „Edek” odczytuje znane mu ze słyszenia: „Cacao Choix”.
Ustalają, że kiedy wejdą Niemcy, „Edek” zsunie się za pryczę, a Andrzej na posłaniu, z otwartą raną na szyi będzie udawał zabitego.
Dobrze, że są razem, że tego wszystkiego nie trzeba przeżywać samotnie.
Jest i zapas wody w butelkach, są także kostki cukru i kawałek twardego jak skała chleba. „Edek” próbuje podzielić go brzytwą, naciska z całych sił i... brzytwa pęka.
Nagle Andrzej sygnalizuje niebezpieczeństwo, nieruchomieje na pryczy. „Edek” zsuwa się we wgłębienie. Świecąc latarką, zaglądają do piwnicy Niemcy.
– O, kleine Junge Tod! – mówią i wychodzą.
6 września 1944
Dwadzieścia jeden osób ukryło się w piwnicach domu przy Freta 1/3, żyje już tylko osiem. Ośmiu powstańców zastrzelili esesmani, sześciu zmarło z ran i wycieńczenia. Nie mają żadnych złudzeń, co ich czeka, jeśli wpadną w ręce okupanta. Jedynym ratunkiem jest dobra kryjówka.
Pochowali się w różnych zakamarkach piwnic. Gdzie indziej „Blondynka”, „Elegant”, Zieliński i Marian, gdzie indziej Andrzej i „Edek”, jeszcze w innych miejscach Jurek Skrzypek i Mietek. „Blondynka” próbuje zgromadzić ich wszystkich razem. Ale Jurek nie chce się przenieść do wspólnej piwnicy. Jest bardzo słaby, woli być sam. Dwukrotnie ranny bardzo cierpi, szczególnie dokucza mu rana szyi. Z trudem mówi. Znalazł gdzieś pudełko proszków od bólu głowy. Często je łyka. „Edek” i Andrzej przenoszą się. W większej grupie czują się raźniej.
Piwnica jest duża, z kilkoma otworami. Szczególną uwagę zwraca największy, przed którym piętrzy się stos cegieł. Widać pokryte gruzem usypisko, które prowadzi do otworu wybitego w podłodze wypalonego sklepu. Ulica Freta tuż-tuż. W ciągu dnia słabe światło pada na pokrytą gruzem pochyłość. Przy samym wejściu leży Marian, marynarz ochotnik. Jest ciężko ranny, nie podnosi się. Obok hydraulik Zieliński. „Elegant” ulokował się w głębi, za nim na wspólnym łóżku Andrzej z „Edkiem”. „Blondynka” pomaga każdemu. Skąd tyle sił w tej szczupłej dziewczynie?!
Zaczyna brakować wody. Szczęśliwie podczas swoich nocnych wypraw „Blondynka” odkrywa małe źródełko, które utworzył strumyk płynący z pękniętej rury w ogromnej piwnicy blisko Świętojerskiej. Można do woli czerpać wodę i napełniać naczynia.
Któregoś dnia „Edek” postanawia wyręczyć „Blondynkę”. Czołga się po zostawiony przy źródełku napełniony gąsior. Porusza się na kolanach i na jednej ręce, drugą przesuwa ciężkie naczynie. Przeciskając się w ciemnościach przez wąski otwór w ścianie, trąca naczyniem o wystający kamień. Gąsior się wywraca. Żelazny zapas spływa po podłodze.
Ten tekst jest fragmentem książki Wacława Gluth-Nowowiejskiego „Nie umieraj do jutra”:
16 września 1944
To już czternasty dzień. Jak to możliwe, że w takim piekle wytrzymali całe dwa tygodnie? „Blondynka” z coraz większym niepokojem obserwuje „Eleganta”. Ropa leje się z ran, ciało gnije i ten przeraźliwy ból, którego nie można uśmierzyć.
Jak co dzień zmienia opatrunki. W jednej z piwnic znajduje pod węglem wódkę, wino, ocet i pięć syfonów wody sodowej. Ranni gaszą pragnienie. Wódka i ocet jako jedyne środki dezynfekujące służą do przemywania ran. Ale nie tylko. Pogryzionym przez tysiące pcheł ocet powinien złagodzić swędzenie.
Przychodzi kolej na Jurka. „Blondynka” zbliża się z opatrunkiem do jego kryjówki. Chłopak nie odpowiada dziś na jej pozdrowienie. Przerażona pociesza się – pewnie śpi. Pochyla się nad nim. Nie żyje! Jeszcze jeden odszedł...
Ciężko wracać z taką wiadomością do pozostałych. Trzeba im jednak powiedzieć, bo inaczej będzie musiała przychodzić tu codziennie niby zmieniać opatrunki. A to już ponad jej siły.
Dzięki „Blondynce” „Edek” nabiera przekonania, że może poruszać się normalnie. Upłynęło już kilka tygodni od zranienia, noga powinna być wreszcie bardziej sprawna. Tak bardzo chciałby pomóc „Blondynce”. Właśnie znalazła gdzieś szczotkę na kiju. „Edek” opiera się na lewej nodze, używając szczotki jako kuli. Powoli opuszczają razem piwnicę i wychodzą na powierzchnię. Oczy aż bolą od dziennego światła. Płuca oddychają świeżym powietrzem...
(…)
22 września 1944
I stało się najgorsze. Zachorowała „Blondynka”. Dostała nagle wysokiej gorączki, straciła przytomność, majaczy. Mężczyźni są bezradni, zrozpaczeni. Otulają chorą, zwilżają czoło i usta. Od trzech dni jej stan się nie zmienia.
Zieliński przyniósł trochę wody. Przed wejściem do piwnicy ustawił cegły, rozpalił ogień i gotuje zupę z suszonych płatków ziemniaczanych. Nagle gruz i cegły obsuwają się, słychać głośne:
– Hans, feuer!
W wejściu do piwnicy wyrastają dwie sylwetki. Gardłowe okrzyki i szarpanie Zielińskim. Wyprowadzają go po usypisku na górę. Pozostali czekają w największym napięciu.
Znów gruz trzeszczy pod stopami, wchodzi kolejny Niemiec. Pochyla się nad Marianem leżącym tuż przy wejściu do piwnicy. Marynarz ma oczy zamknięte, nie rusza się. Niemiec strzela mu w głowę, potem świeci uniesioną wysoko zapałką. Obok leży „Blondynka”. Żołnierz strzela drugi raz, ale w kierunku korytarza i wychodzi. Nie zauważył „Blondynki”.
W piwnicy długo jeszcze trwa przeraźliwa cisza.
25 września 1944
Od tamtego wydarzenia nikt nie opuszcza kryjówki. Milczą. Dotychczas mimo wszystko byli pełni optymizmu. Zwłaszcza „Blondynka” i „Elegant”. Ich wiara udzielała się innym. Może się to wydawać mało prawdopodobne, ale rozmowy toczyły się przeważnie wokół spraw codziennych, jak przed tym piekłem. Oczywiście wspominali najbliższych, ale też dużo mówili o przyszłości.
Godziny mijają w półśnie. Zostało ich czworo: „Blondynka”, „Elegant”, „Edek” i Andrzej. „Blondynka”... Myśl o niej wraca uporczywie: żeby tylko wyzdrowiała, żeby znowu mogła zmieniać opatrunki!
I stało się. Tak jak nagle zachorowała, tak nagle wyzdrowiała. Jest bardzo słaba. Ale musi pomóc „Edkowi” przenieść rozkładające się już ciało Mariana. Centymetr po centymetrze przesuwają zabitego poza piwnicę i układają na gruzach, by bronił dostępu do kryjówki żyjących kolegów.
29 września 1944
Nie mają już żadnego pożywienia. Coraz bardziej cuchnie woda. Można ją pić tylko przegotowaną. Gotowanie nad świeczką trwa długo, tak długo, że Andrzej Dybaś nie wytrzymuje i gasi pragnienie surową wodą. Skutki są tragiczne. Od dwóch dni zmienił się nie do poznania. Słabnie, mówi szeptem. Spada temperatura ciała. Umiera we śnie. Nie mogą już płakać.
7 października 1944
Nie ma kropli wody ani kostki cukru. Czyżby śmierć głodowa?
„Blondynka” decyduje się szukać wody w zburzonym sklepie po drugiej stronie Freta, obok kościoła św. Jacka. Nie może wyjść z bramy, bo ulicą kroczą Niemcy. Wspina się po gruzach jak najwyżej. Czeka, aż wrogowie znikną.
Nagle z ruin kościoła wynurzają się ludzie w białych fartuchach i siostra zakonna, szarytka. „Blondynka” krzyczy do nich, by nie wychodzili, ostrzega, że w pobliżu są Niemcy. Zdumienie ich trudno opisać. – Co pani tu robi?! – pytają, podchodząc. I wtedy „Blondynka” dowiaduje się o kapitulacji powstania. Jest zdruzgotana. Trudno jej mówić, prosi tylko o zabranie rannych do szpitala. Niestety, na wózku obładowanym majątkiem kościelnym nie ma już miejsca. Obiecują wrócić nazajutrz.
8 października 1944
Od samego rana „Blondynka” wypatruje na gruzach wybawicieli. Nareszcie turkot kół. Ale na wózku kilka dużych tobołów, dla rannych znowu nie ma miejsca. Nie będzie dłużej czekać. Pójdzie do Szpitala Wolskiego na Płocką i sama zorganizuje pomoc.
„Blondynka” po raz trzeci przemierza drogę ze Starówki na Wolę. Trzeba bardzo czegoś chcieć, by tak się zmobilizować.
W szpitalu sensacja. Wszyscy chcą obejrzeć uratowanych.
– Dlaczego zostaliście na Starówce? – pytają. – Dlaczego tak długo?
9 października 1944
Konsylium lekarskie decyduje o amputacji nogi powyżej kolana. „Elegant”, sportowiec, świetny pływak, ma zostać bez nogi? Z tym wyrokiem nie chce się pogodzić. Jednak tylko amputacja uratuje mu życie. Na sali jest kilku chłopców bez rąk i nóg, a przecież żyją i chcą żyć. Uśmiechają się do „Eleganta”: – Trzymaj się, będzie dobrze! Zabieg wyznaczono w samo południe. Wiozą już „Eleganta” na salę operacyjną. „Blondynka” cały czas przy nim. Uścisk dłoni i pytanie: – Zostaniesz ze mną? – Zostanę, na zawsze. Sala operacyjna. Narkoza zaczyna działać. „Blondynka” musi oprzeć się o framugę drzwi, kiedy odjętą nogę wrzucają do szpitalnego kosza.