„Kwatera Ł”: Przywracamy pamięć i nazwiska

opublikowano: 2013-09-24, 12:58
wolna licencja
Masowy grób w sercu Warszawy – 194 ciała już wydobyte, szczątków będzie jednak więcej, praca może potrwać całe lata. O słynnej już na całą Polskę „kwaterze Ł” opowiadają nam pracujący tam naukowcy, przedstawiciele IPN i rodziny ofiar, które po kilkudziesięciu latach dowiadują się nareszcie, gdzie pochowani są ich najbliżsi. A pomordowane przez bezpiekę osoby odzyskują należną im pamięć.
reklama

Zobacz też: Żołnierze Wyklęci – historia i pamięć

  • Na „Łączce”, na wojskowym Cmentarzu Powązkowskim, wydobyliśmy już szczątki 194 osób. Szacujemy, że ofiar może być więcej, w sumie możemy odkryć nawet 300 ciał. Obecnie prowadzimy badania identyfikacyjne – mówi nam Andrzej Ossowski z Zakładu Medycyny Sądowej ze Szczecina i pracownik Polskiej Bazy Genetycznej Ofiar Totalitaryzmów.

W Warszawie prace trwają od połowy zeszłego roku. Nadzoruje je Instytut Pamięci Narodowej.

Ciała potraktowano bestialsko

Andrzej Ossowski z Zakładu Medycyny Sądowej ze Szczecina i pracownik Polskiej Bazy Genetycznej Ofiar Totalitaryzmów (fot. P. Olejarczyk).

Ekshumujący ciała z „Kwatery Ł” (inaczej: Kwatera na Łączce, „Łączka”) naukowiec, który w swym zawodzie pracuje 12 lat i w swoim dorobku ma około 10 tysięcy ekshumacji ciał, przyznaje, że „Łączka” go zaskoczyła. - Widziałem wiele pochówków, ale z czymś takim spotkałem się po raz pierwszy – mówi Ossowski.

  • Co w tym przypadku było wyjątkowe? - pytam.
  • Bestialskie potraktowanie tych ciał. Uczestniczyłem w ekshumacjach szczątków żołnierzy niemieckich i rosyjskich, ale tam ciała są jakoś ułożone. Natomiast w przypadku ofiar na „Łączce” widać z jakim niechlujstwem mamy do czynienia: ciała były wrzucane byle jak, maksymalnie dociskane, byle tylko zmieściły się w dole – odpowiada Ossowski.

Wiele znalezionych ofiar zostało zabitych strzałem w tył głowy. Naukowcom jednoznacznie kojarzy się to z inną masakrą - tą w Katyniu. Niektóre znalezione w Warszawie szczątki noszą ślady aż po kilkunastu kulach.

Ekipie, która od kilkunastu miesięcy pracuje na cmentarzu w Warszawie, udało się zidentyfikować już kilkanaście wydobytych ciał. Pomógł materiał genetyczny uzyskany od rodzin zamordowanych.

Są sukcesy, ale potrzeba cierpliwości

Potwierdzono m.in. tożsamość majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, dowódcy V Wileńskiej Brygady Armii Krajowej i przywódcy oddziałów partyzanckich, po wojnie mocno dających się we znaki komunistom. Oficer ten został złapany w 1948 roku, czekał go dwuletni pobyt w więzieniu mokotowskim, a później proces. Został skazany na osiemnastokrotną karę śmierci. Wyrok wykonano 8 lutego 1951 roku. Aż do 2013 roku nie było wiadomo, gdzie Szendzielarz został pochowany, komuniści trzymali to w największej tajemnicy.

reklama

Tę sprawę udało się wyjaśnić, ale przed naukowcami jeszcze sporo pracy. Dwa najważniejsze zadania to wydobycie kolejnych szczątków i przywrócenie tożsamości jak największej liczbie ofiar.

To jednak nie fikcja popularnych serialu typu CSI, gdzie identyfikację na bazie DNA uzyskuje się w kilka godzin. - Taki proces może trwać od kilku tygodni do kilku lat. Wszystko zależy od tego, jak materiał genetyczny zachował się w kościach. Czasem jest tak, że wykonujemy kilka badań i po dwóch, trzech izolacjach DNA uzyskujemy profil genetyczny, pozwalający nam na identyfikację. Niekiedy jednak potrzeba aż 100 takich izolacji – tłumaczy Ossowski, podkreślający, że jego zespół wykwalifikował się w takich badaniach i trudno szukać w Polsce instytucji, która w tej sytuacji uzyskiwałaby wyniki jeszcze szybciej.

Naukowiec zaznacza także, że wśród ofiar znalezionych na „Łączce” będą niestety takie, których nie uda się zidentyfikować. - Tutaj najważniejszym jest, aby uzyskać materiał porównawczy od rodzin. W tym przypadku jakikolwiek inny sposób identyfikacji jest właściwie niemożliwy – nie ukrywa przedstawiciel Polskiej Bazy Genetycznej Ofiar Totalitaryzmów.

Takich grobów w Polsce może być więcej

Okazją do zadania tych i wielu innych pytań był odbywający się w zeszłym tygodniu w Gdyni V Festiwal Filmów Dokumentalnych „Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci”. Jednym z pokazywanych tam filmów była Kwatera Ł, dokument w reżyserii Arkadiusza Gołębiewskiego.

W zeszłym tygodniu w Gdyni odbył się V Festiwal Filmów Dokumentalnych „Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci” (fot. P. Olejarczyk).

Po projekcji filmu odbył się panel dyskusyjny. Brał w nim udział m.in. Krzysztof Szwagrzyk, historyk, naczelnik Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej we Wrocławiu, który z ramienia IPN kieruje ekshumacją na warszawskim cmentarzu.

  • Przed nami jeszcze wiele pracy. W Polsce praktycznie nie ma miasta wojewódzkiego, miasta powiatowego, gdzie nie musielibyśmy prowadzić takich prac poszukiwawczych. To jest zadanie na wiele lat i będziemy je wykonywać, bo do tego zostaliśmy powołani – mówił.
reklama

Historyk zwracał też uwagę, że gdyby taka ekshumacja była prowadzona w latach 90-tych, nie byłaby w żaden sposób tak skuteczna. Zdaniem Szwagrzyka, od tamtych czasów wiedza genetyczna zrobiła wielki krok naprzód. Ale jest jeszcze inny, niezwiązany z nauką powód.

  • Zastanawiałem się, czy w latach 90-tych jako społeczeństwo przyjęlibyśmy ekshumację taką jak na „Łączce”, tak jak przyjęliśmy ją obecnie? Wydaję mi się, że nasza wrażliwość jest teraz inna, że jesteśmy bardziej dojrzali i potrafimy docenić wielkość tego, co zostało zrobione – oceniał historyk, powołując się na przykład młodzieży, która coraz częściej bierze udział w wielu historycznych inicjatywach, między innymi związanymi z upamiętnieniem Żołnierzy Wyklętych.

Proszę, dzisiaj już nic do mnie nie mów

Jest jednak w Polsce grupa ludzi, która na prace ekshumujących ciała naukowców patrzy szczególnie emocjonalnie. Z prostej przyczyny: ona dotyka ich bezpośrednio. To rodziny pomordowanych przez komunistów ofiar, które od wielu lat żyją nadzieją, że ciało bliskiej osoby zostanie odnalezione. Że będą mogły należycie je pochować.

  • Pamiętam telefon od doktora Szwagrzyka: „to jest pani ojciec”. Nie wiedziałam, jak przekazać to matce – w rozmowie ze mną wspomina Elżbieta Borowy-Borowska. W 2013 roku szczątki jej ojca zostały odnalezione na „Łączce” i zidentyfikowane.
Elżbieta Borowy-Borowska urodziła się w 1948 roku i wtedy też aresztowano jej ojca (fot. P. Olejarczyk).
  • Moja mama ma 95 lat, ma problemy ze zdrowiem, cierpi na demencję. Ale zawsze powtarzała, że chce dożyć momentu, gdy znajdą jej męża i gdy polski papież zostanie wyświęcony na świętego. Zapytałam: „Mamo, co byś chciała by stało się pierwsze?”. Myśli, myśli: „Najpierw ojciec”. „To widzisz, to właśnie się stało” - powiedziałam. Płakała. Poprosiła, abym w tym dniu nic już do niej nie mówiła.

Elżbieta Borowy-Borowska urodziła się w 1948 roku i wtedy też aresztowano jej ojca. Na stronie IPN czytamy o nim: „Henryk Borowy-Borowski (1913–1951), ps. „Trzmiel”, porucznik, oficer Komendy Okręgu Wileńskiego Armii Krajowej, prawnik, konspiracyjne nazwisko Henryk Syczyński”. Brał udział w operacji „Ostra Brama”, walczył o wyzwolenie Wilna. A później współorganizował przerzut na zachód żołnierzy byłego Okręgu Wileńskiego AK. Po wojnie przeprowadził się do Gdańska, musiał ukrywać swoją prawdziwą tożsamość. Studiował prawo w Toruniu.

reklama

Czy znajdziecie naszych bliskich?

Zdał ostatni egzamin, wrócił do domu. Prosto w objęcia czekających na niego przez 9 dni oficerów Urzędu Bezpieczeństwa. Został aresztowany. W 1950 roku sądzono go razem ze wspomnianym wyżej majorem Szendzielarzem. Tak jak jego dowódcę, tak i jego skazano na karę śmierci. Wyrok wykonano w 1951 roku, rodzina nie wiedziała, gdzie został pochowany.

  • Dochodziły do nas różne słuchy: a to, że jest pochowany gdzieś na Służewcu, a to na Polach Mokotowskich. Wszystko to były niepotwierdzone informacje od znajomych – opowiada pani Elżbieta.
Henryk Borowy-Borowski ps. „Trzmiel” (fot. ipn.gov.pl).

Jej mama również została aresztowana - za działalność konspiracyjną, w podziemiu niepodległościowym miała pseudonim „Osa”. Przesiedziała kilka lat, nie wiedziała nawet o tym, że stracono jej męża. W tym czasie panią Elżbietą i jej starszym o siedem lat bratem opiekowali się dziadkowie.

  • Jestem dumna z mojego ojca. Był bardzo dobrym człowiekiem. Jeszcze w Wilnie mówił mojej matce: „Muszę walczyć, przysięgałem”. Po wojnie mógł zostać przerzucony do Szwecji, odmówił. Wiedział, że zniszczą naszą rodzinę – wspomina.

Jedna z członkiń ekipy, pracująca na „Łączce” mówi w dokumencie Kwatera Ł : „Pracowałam wraz z ekipą. Podszedł do mnie pewien pan, który obserwował mnie od kilku minut. Zapytał: Pani Natalio, czy znajdzie pani mojego tatę? Ja się rozpłakałam. On też się rozpłakał.”

Zobacz też:

Redakcja: Tomasz Leszkowicz

reklama
Komentarze
o autorze
Piotr Olejarczyk
Trójmiejski dziennikarz i pasjonat historii XIX i XX wieku. Ceni dokonania przedstawicieli austriackiej szkoły ekonomii. Ma polityczną słabość do retoryki Rona Paula, a kiedyś (znaną mu tylko z książek i archiwalnych nagrań) retoryką Ronalda Reagana i Margaret Thatcher. Zaczytuje się wszelkimi książkami o Powstaniu Warszawskim, polskim Państwie Podziemnym, XX-wiecznej Rosji (tej sowieckiej, jak i współczesnej), Ameryce i Japonii (też XIX-wiecznej). Muzycznie wciąż zauroczony Interpolem. Sportowo – od 20 lat ligą NBA, a właściwie jedną drużyną z Arizony.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone