„Kurier” – reż. Władysław Pasikowski – recenzja i ocena filmu
„Kurier” – reż. Władysław Pasikowski – recenzja i ocena filmu
Dzięki doświadczeniu reżysera kurier z Warszawy miał wszystko, by stać się polskim Bondem. Niestety, po raz kolejny niezwykły bohater z kart naszej historii stał się prymusem ze szkolnych apeli, a Pasikowski pierwszy raz w swojej karierze nakręcił film akcji bez akcji.
„Mam taki sen, choć to daleko, w końcu dojdziemy tam” – śpiewa Krzysztof Zalewski w piosence promującej film „Kurier”. I ja też miałem taki sen, że w końcu dojdziemy tam, gdzie uda się znaleźć przepis na dobre, sensacyjne kino wojenne o historii Polski i jej niezwykłych bohaterach. Miałem sen, że Pasikowski stworzy to, o czym marzyłem od lat – bohatera na miarę amerykańskiego kina wojennego, ale lepszego. Bo polskiego i prawdziwego. Mój sen miał racjonalną podstawę. Za historię Jana Nowaka-Jeziorańskiego wziął się w końcu filmowiec mający w swoim dorobku „Operację Samum”, „Jacka Stronga” czy „Pokłosie”. To naprawdę napawało mnie optymizmem jako miłośnika kina akcji i historii szpiegowskich.
Niestety, to nie mój sen się nie ziścił, a raczej słowa piosenki Zalewskiego stały się niejako prorocze. Najnowszy film Władysława Pasikowskiego miał wszystko – historię, bohatera, reżysera i aktorów, którzy mogli dojść do oczekiwanego celu. Niestety, nadal jest on daleko. „Kurier” to kino akcji zachowawcze, grzeczne i po prostu nudne. Uderza na każdym kroku w wydumane patriotyczne tony, nie realizując celów kinematograficznych, a raczej politykę Muzeum Powstania Warszawskiego. Nie ma miejsca na trzymającą w napięciu rozrywkę czy niejednoznaczne oceny powstania.
„Kurier” to wreszcie film, który obuchem wbija do głów tezę, że wybuch powstania był nieodzowny dla przetrwania narodu polskiego. Szkoda tylko, że w tym wszystkim ginie jednak główny bohater, stając się tłem dla politycznie narzuconej narracji.
„Kurier” wręcz w pigułce przedstawia nie tyle historię Jana Nowaka-Jeziorańskiego, co dzieje jego ostatniej misji w trakcie II wojny światowej. Bohater zostaje wysłany przez Rząd Polski w Londynie z misją przekazania instrukcji gen. Tadeuszowi Borowi-Komorowskiemu przed rozpoczęciem akcji „Burza”. Od wyprawy emisariusza zależeć będzie decyzja o rozpoczęciu działań zbrojnych na terenie Warszawy. W całą sprawę wmiesza się też jednak gestapo i działający dla nich szpiedzy. Zaczyna się prawdziwy wyścig z czasem. I choć wiemy, jak to się wszystko skończy, wiemy też że Pasikowski wie jak zagrać suspensem, wie jak pociągnąć za struny naszych emocji. W „Kurierze” jednak zapomniał jak to się robi.
Szpiegowska gra pozorów zaprezentowana w filmie jest iluzoryczna, naiwna, przewidywalna i całkowicie brak jej poczucia zagrożenia. Podróż bohatera granego przez Philippe’a Tłokińskiego jest w efekcie pozbawiona emocji, widz nie martwi się czy bohater zginie, czy misja się uda czy nie. Tak samo jest ze scenami akcji, których jest jak na lekarstwo. Strzelaniny, pościgi, ucieczki, bijatyki z agentami obcych wywiadów, czyli to co powinno kreować szpiegowskie kino akcji są tutaj tylko sporadycznym dodatkiem i to też zrealizowanym pod szkolne wycieczki. Są one krótkie, ugrzecznione, pozbawione dynamiki. Śmiało można powiedzieć, że Pasikowski przy tym filmie rozleniwił się jak nigdy. Co więcej, gdyby nie napisy końcowe widz nie uwierzyłby nawet, że to film polskiego mistrza kina akcji.
Wszystko to można by „Kurierowi” wybaczyć, gdyby był on chociaż sprawnie zrealizowanym kinem historycznym. Niestety, nawet na tym poziomie film zawodzi. Choć kostiumy nie pozwalają się do niczego przyczepić, to próby postarzenia Warszawy są średnio udane. Stolicę z czasów wojny gra dosłownie kilka współczesnych ulic i w niektórych momentach trudno uwierzyć, że akcja rzeczywiście dzieje się w 1944 roku. Historyczność filmu cierpi jednak przede wszystkim ze względu na brak szczegółów historycznych. Twórcy nie przybliżają widzowi sytuacji Polski i Europy w 1944 roku. Nie ma miejsca na osadzenie misji Jana Nowaka-Jeziorańskiego w szerszym kontekście. Niby w dialogach pojawiają się jakieś sugestie, ale jest to nader słabo uchwytne dla widza, który nie ma wiedzy historycznej. Zaznaczę jednak wyraźnie, nie byłoby to wszystko dla mnie żadną wadą, gdyby Pasikowski lepiej zrealizował warstwę sensacyjno-szpiegowską.
Na plus filmu można oczywiście zaliczyć grę aktorską. Rafał Królikowski w zaledwie 2 minuty wykreował postać generała Tatara jako bardzo niesympatycznego osobnika, a Cezary Pazura niewielkim epizodem udowadnia, że był i nadal jest mistrzem polskiego humoru. Chociaż w obsadzie pojawiło się wiele innych znakomitych nazwisk, między innymi Adam Woronowicz, Zbigniew Zamachowski, Mirosław Baka, Grzegorz Małecki czy Jan Frycz – ich role są tak małe, że aż momentami niepotrzebne. Mirosław Baka pojawia się dosłownie dwa razy i wypowiada jedno zdanie. Dosłownie jedno. Widać oczywiście, że większość aktorów pierwszego i drugiego planu dwoi się i troi by coś wycisnąć ze swoich postaci, ale przeszkadza im w tym scenariusz.
Dotyka to w szczególności głównego bohatera, który ma kilka momentów pokazujących, że był potencjał w tej kreacji. Philippe Tłokiński, czaruje nienaganną prezencją, co więcej cieszy ucho świetną angielszczyzną, co jest niezwykle rzadko spotykane w polskim kinie. Jest też kilka momentów, gdy aktor pokazuje ludzką twarz bohatera – błądzi, potyka się, ale finalnie dokonuje wielu bohaterskich czynów nie mając walizki pełnej bondowskich gadżetów. Niestety jego potencjał całkowicie zniweczony jest przez partie dialogowe typu „to te kilka minut w Twoim życiu, które zdecydują o losie Polski i świata”. Wypowiadane są one oczywiście z odpowiednio patetyczną muzyką w tle rodem z filmów o inwazji obcych na USA. Nagromadzenie tego typu scen i dialogów sprawia, że film, który miał opowiedzieć emocjonującą historię Kuriera z Warszawy, bardzo mało o nim samym mówi.
Bohater filmu jest jednowymiarowy, przewidywalny. Pod koniec filmu zmienia o 180 stopni swoją opinię na temat wybuchu powstania warszawskiego, ale widz nie będzie potrafił zrozumieć dlaczego tak się stało, jakie były motywacje bohatera. Podróż Jana Nowaka przez Polskę miała nim wstrząsnąć – każą nam myśleć twórcy filmu. Sami nie robią jednak nic, by wstrząsnąć widzem – ot partyzanci uciekający przez Niemcami, jakaś spalona chałupa, zabawa w chowanego w pociągu oraz jedna, dwie łapanki w Warszawie.
Mam wrażenie, że Pasikowski pod wpływem nacisków swoich patronów zrobił kino, które miało zadowolić wszystkich, a finalnie nie spodoba się nikomu. Brak tutaj akcji, która przyciągnie przeciętnego widza spragnionego rozrywki. Brak to większej ilości szczegółów historycznych, by z filmu cokolwiek mogły wynieść wycieczki szkolne. Brak tutaj w końcu odwagi jak z czasów „Pokłosia” by wzbudzić jakąś ogólnonarodową dyskusję na temat powstania warszawskiego. „Kurier” to jeden z tych filmów, o których po seansie szybko zapomnimy. I bardzo dobrze, bo nie chcę pamiętać Jana Nowaka-Jeziorańskiego przez pryzmat filmu, który całkowicie nie zasłużył sobie na opowiadanie dziejów tak niezwykłej postaci.