Kto zdradził Anne Frank? To pilnie strzeżony sekret czy nierozwiązana tajemnica?
Magdalena Mikrut-Majeranek: „Kto zdradził Anne Frank” to Pani najnowsza książka. Dlaczego zdecydowała się Pani zająć badaniami nad życiorysem akurat tej postaci? Co Panią w nim inspirowało?
Rosemary Sullivan: Nie byłam członkiem zespołu badawczego Cold Case i nie byłam zaangażowany w badania. Większość badań została zakończona, zanim dołączyłam do projektu. Zostałam zaproszona do opisania tej historii. Powiedziałam „tak”, ponieważ wydawało mi się, że jest to tajemnica warta rozwiązania: co wydarzyło się w sierpniu 1944 roku, co sprowadziło nazistów do kryjówki Anny Frank i jej rodziny.
M.M.-M.: Podczas Holokaustu zginęło 6 milionów europejskich Żydów. Najczęściej pisze się o obozach koncentracyjnych m.in. w Auschwitz, bo eksterminacja Żydów rozpoczęła się na wschodzie Europy, ale nie można zapominać o Europie Zachodniej. Symbolem ofiar Holokaustu w Holandii jest właśnie Anne Frank. Jak wyglądała sytuacja Żydów holenderskich w czasie II wojnie światowej?
R.S.: Holenderscy Żydzi byli poddawani takiej samej stopniowej likwidacji swobód jak w miało to miejsce w innych krajach europejskich, aż w końcu zostali wywiezieni do holenderskiego obozu przejściowego Westerbork, skąd zostali wysłani do obozów zagłady, takich jak Auschwitz na Wschodzie. Holandia miała najgorsze wyniki w zakresie deportacji ludności żydowskiej: ponad 70 proc. Żydów zostało deportowanych. Jednym z powodów, dla których nazistom tak łatwo było zidentyfikować holenderskich Żydów, było to, że wszyscy obywatele posiadali dowody tożsamości, które identyfikowały ich religię, zmianę adresu, obecny adres itp. Z około 107 000 deportowanych Żydów tylko 5500 powróciło. Jedynym obozem koncentracyjnym prowadzonym bezpośrednio przez SS w Europie Zachodniej poza Niemcami był obóz Vught w Holandii.
M.M.-M.: Kiedy rozpoczęła się eksterminacja Żydów zamieszkujących Holandię?
R.S.: Między latem 1942 roku a następnym latem 1943 roku wywieziono prawie całą ludność żydowską, z wyjątkiem ukrywających się ok. 25-28 tys.
M.M.-M.: Wielu z nich, podobnie jak rodzina Anne, ukrywali się. Holendrzy nazywali ukrywających się onderduikers, nurkami. Jak długo Frankowie funkcjonowali w ten sposób i jak radzili sobie ze zdobywaniem pożywienia itp.? Kto im pomagał?
Vincent Pankoke: Frankowie ukryli się 6 lipca 1942 roku, po tym, jak ich nastoletnia córka Margot otrzymała urzędowe zawiadomienie o nakazie pracy. Później dołączyła do nich rodzina Van Pels i Fritza Pfeffera. Osiem osób ukrywało się w oficynie przez blisko 25 miesięcy. Ostatecznie trafili do niewoli 4 sierpnia 1944 roku. Przezornie zaopatrywali oficynę w konserwy i inne niezbędne artykuły, wiedząc, że pewnego dnia będą musieli się tam ukryć. Jednakże przebywając w ukryciu, byli całkowicie zależni od zaufanych pracowników Ottona, którzy dostarczali im świeże produkty spożywcze. Ci czterej pracownicy stali się powszechnie znani jako „pomocnicy”.
M.M.-M.: Dziś amsterdamski dom przy Prinsengracht 263, w którym w czasie II wojny światowej ukrywała się Anna wraz z rodziną to muzeum. Nad jego renowacją czuwał zresztą Otto Frank, ojciec Anny. Udało się Pani je zwiedzić? Jak wygląda?
V.P.: Po raz pierwszy przeszedłem obok Muzeum Domu Anny Frank w 2005 roku, ale wtedy nie miałem okazji go zwiedzać. Mój pierwsza faktyczna wizyta w muzeum miała miejsce w związku z naszym dochodzeniem. Miałem szczęście uczestniczyć w prywatnej wycieczce jednego z pracujących tam historyków. Miało to miejsce jeszcze przed otwarciem muzeum. Ta wizyta pozwoliła mi jako śledczemu zrozumieć, gdzie i jak odbył się nalot. Biorąc pod uwagę, że obecnie w pomieszczeniach biznesowych lub w oficynie nie ma mebli, lokalizacja jest znacznie mniejsza, niż sam wyobrażałem sobie przestrzeń, w której skrywało się osiem osób. Podłogi i schody w budynku wykonane są z drewna. Skrzypią podczas chodzenia, co powoduje, że można sobie tylko wyobrazić napięcie, z jakim zmagali się ukrywający się tam ludzie.
R.S.: Pierwszy raz odwiedziłam Prinsengracht 263 w 1972 roku, kiedy byłam młoda, a ponownie pojechałam tam dwukrotnie w 2019 roku. Regał, który prowadzi do tajnej oficyny i który jest tak nieusuwalny w umyśle każdego, kto czytał pamiętnik Anny Frank, jest równie ciężki i imponujący, jak sobie wyobrażałam. Prowadzące tam schody są wąskie i strome. Przestrzeń życiowa jest znacznie mniejsza, niż sądziłam. Ślady na ścianie, na których Otto Frank mierzył wzrost swoich córek, wciąż tam są, podobnie jak obrazy z magazynu, które Anne Frank wycięła i przykleiła na swojej ścianie. Można być wstrząśniętym klaustrofobią tego wszystkiego i nie można sobie wyobrazić ośmiu osób ukrywających się tam przez 2 lata i miesiąc.
M.M.-M.: W Polsce znany jest „Dziennik” Anne Frank, będący świadectwem nastoletniej dziewczyny z czasów wojny. Powstają też spektakle teatralne inspirowane historią jej życia. Pani zdecydowała się opisać proces dochodzenia do prawdy. Jak przebiegały prace nad książką? To z pewnością nie tylko lektura dostępnych źródeł, ale też rozmowy ze świadkami historii.
R.S.: O II wojnie światowej pisałam na różne sposoby: najpierw w książce „Villa Air-Bel: II wojna światowa, ucieczka i dom w Marsylii” o uchodźcach próbujących uciec z Europy, a także w „Córce Stalina”, gdzie badałam działania Stalina podejmowane w czasie wojny. Oczywiście bardzo trudno było znaleźć żyjących świadków, ale Vince Pankoke i zespół Cold Case namierzyli wiele osób, które albo przeżyły, albo miały w tym czasie bezpośrednie doświadczenie z Holandią.
V.P.: Z punktu widzenia śledczego trudno opisać niesamowitą ilość pracy, jaką wykonaliśmy… W badania został zaangażowany dedykowany sprawie zespół badaczy. To śledztwo wymagało od naszego zespołu wielu podróży i przeprowadzenia badań w prawie dziesięciu różnych krajach oraz dziesiątkach archiwów i muzeów. Przeprowadziliśmy także dziesiątki wywiadów z ocalonymi z Holokaustu i ich krewnymi, świadkami, a także historykami i innymi znawcami tematu. Tylko dzięki tym kontaktom mogliśmy podać informacje i kontekst tego, co zespół uważa za najbardziej prawdopodobną przyczynę nalotu na oficynę.
M.M.-M.: Z Auschwitz ocalał jedynie ojciec Anny. Jak udało mu się przeżyć obozowe piekło?
R.S.: Przetrwanie zawsze było kwestią przypadku. W momencie, kiedy nazistowskie dowództwo rozpoczęło ewakuację Auschwitz, przebywał w obozowym szpitalu, dzięki czemu uniknął marszu śmierci i doczekał wyzwolenia przez Armię Czerwoną. Był 27 stycznia 1945 roku. Dwa dni wcześniej czekał już na rozstrzelanie, gdy nieoczekiwanie nadciągnęli sowieccy żołnierze, zmuszając pluton egzekucyjny SS do ucieczki.
M.M.-M.: Dochodzenie w sprawie ustalenia osób, które poinformowały władze o tym, gdzie ukrywa się rodzina Franków, przez 4 lata prowadził zespół zwany Cold Case Team. Jak przebiegały jego prace? Od czego rozpoczęli badania i jakie były efekty tych prac?
V.P.: Dochodzenie w sprawie przyczyny nalotu trwało w rzeczywistości ponad pięć lat. W momencie rozpoczęcia dochodzenia w tej sprawie nie znaleziono żadnych potencjalnych wskazówek, które skłoniłyby do powstania nowego śledztwa. Postawiono pytanie, dlaczego do tej pory nie zbadano przyczyn nalotu na schronienie Franków. Kolega z holenderskiej policji, z którym wcześniej pracowałem, dowiedział się o tym pomyśle i skontaktował się ze mną, mówiąc, że istnieje historyczny przypadek, który może mnie zainteresować. Wiedział o moim zainteresowaniu II wojną światową. Mój ojciec i jego bracia walczyli w Europie w szeregach wojska USA. Byli zaangażowani w wyzwolenie żydowskiego obozu przejściowego w południowych Niemczech.
Kolega poinformował mnie, że byłoby to historyczne, nieoficjalne dochodzenie w sprawie okoliczności związanych z aresztowaniem Anny Frank. Oczywiście znałem jej historię. W gimnazjum czytałem jej pamiętnik. Jednakże o tym, że przyczyna jej aresztowania nigdy nie została odkryta, dowiedziałem się dopiero podczas podróży do Amsterdamu w 2005 roku.
Dopiero po zapoznaniu się z poprzednimi oficjalnymi śledztwami (1947 i 1963) i całą literaturą dotyczącą aresztowania, szybko doszedłem do wniosku, że dotychczasowe śledztwa były niekompletne i skoncentrowane przede wszystkim na jednym podejrzanym. Podobnie prace różnych autorów i badaczy nie były śledztwami w sprawie przyczyny aresztowania, ale biografami zaangażowanych osób. Wiedziałem, że można zrobić więcej, aby rozwiązać tę zagadkę, i przyjąłem wyzwanie, aby to zrobić. Być może jest to ostateczne dochodzenie w sprawie, która miała miejsce prawie 78 lat temu.
W przeciwieństwie do historyków badających przyczynę nalotu zastosowaliśmy metodę śledztwa właściwą dla organów ścigania, co oznacza, że skupiliśmy się na znalezieniu dowodów, które bezpośrednio dotyczyły przyczyny nalotu. Zaczęliśmy od standardowego protokołu dochodzenia w sprawie Cold Case, który obejmuje najpierw przegląd wszystkich wcześniejszych dochodzeń, badań i teorii. Po wykonaniu tej czynności zidentyfikowaliśmy luki w informacjach i stworzyliśmy inicjatywy dochodzeniowe, aby te luki wypełnić. Jako że wszyscy bezpośredni świadkowie już nie żyli, aby można było ich przesłuchać, stworzyliśmy Projekt Oświadczenia. Inicjatywa ta polegała na zebraniu wszystkich zeznań ustnych i pisemnych, które mogły dotyczyć wszystkich świadków nalotu. Po skompilowaniu tego zbioru zeznań mogliśmy je przejrzeć w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania, które zadalibyśmy świadkom, gdyby jeszcze żyli.
Następnie postanowiliśmy zbadać istniejące już teorie i podejrzanych, wykorzystując nowoczesnych techniki śledcze, takie jak sztuczna inteligencja (AI), nauki behawioralne (profilowanie), pomoc publiczną i rekonstrukcję zeznań. Te techniki zapewniły nowe zrozumienie, wskazówki i powiązania, które nie zostały wcześniej odkryte.
M.M.-M.: Kto dopuścił się zdrady, do której doszło 4 sierpnia 1944 roku, a która zakończyła się tragicznie, bo zesłaniem do obozu koncentracyjnego i śmiercią rodziny nastoletniej Anny? Czy udało się ustalić, jakie były motywacje postępowania tej osoby?
V.P.: Musieliśmy zebrać wszystkie istniejące teorie i przesłuchać podejrzanych, których było 30. Pojawiło się też wiele możliwych przyczyn nalotu na oficynę. Zebranie i zbadanie tego wszystkiego było monumentalnym zadaniem. Wiele z możliwych scenariuszy można było łatwo wyeliminować, ale gdy pracowaliśmy nad pozostałymi i dotarliśmy do ostatnich dziesięciu możliwości, znacznie trudniej było je całkowicie wyeliminować z rozważań z powodu braku dowodów. Ostatecznie tylko jeden scenariusz i podejrzany dostarczył wystarczających informacji, aby zmienić go z „potencjalnego podejrzanego” na najbardziej prawdopodobnego podejrzanego. Zdawaliśmy sobie sprawę, że nazistowscy detektywi SD zmuszali Żydów do bycia informatorami lub grozili im deportacją. Istniały wcześniejsze teorie, które dotyczyły tych informatorów, więc byliśmy świadomi możliwości, że nalot na oficynę mógł być spowodowany przez kogoś, kto był Żydem. Kiedy ustalono, że Van den Bergh był najbardziej prawdopodobnym podejrzanym, stało się jasne, że jego motywacją do ujawnienia listy adresów, pod którymi mieli ukrywać się Żydzi, było uratowanie siebie i swojej rodziny.
M.M.-M.: Pisze Pani, że SD (służba bezpieczeństwa – Sicherheitsdienst, „łowcy Żydów”) stworzyło program motywujący do polowania na Żydów i przedstawicieli innych nacji niepożądanych z perspektywy nazistów. Na czym polegał?
R.S.: Po spotkaniu SD w Hadze postanowiono ustanowić system Kopgeld (lub nagród) jako zachętę dla oddziałów holenderskich polujących na ukrywających się Żydów. Pierwsza grupa nosiła nazwę Kolumna Henneickego i składała się głównie z ludności cywilnej; druga grupa, pracująca jako jednostka IVB 4, składała się głównie z holenderskich policjantów, którzy byli członkami FSB (Holenderskiej Partii Nazistowskiej). Otrzymywali „podatek pogłówny” lub nagrodę za każdego Żyda, którego oddali. Do chwili rozwiązania w październiku 1943 roku, członkowie Kolumny Henneickego wydali nazistom 8–9 tysięcy osób.
M.M.-M.: Mówi się, że Amsterdam jest Miastem Pamięci. Jest tam aż 80 pomników wojennych, a Holendrzy do dziś obchodzą 4 maja Dzień Pamięci o Poległych. Kiedy pracowała Pani nad książką, wybrała się Pani do Holandii. Jak przebiegały uroczystości? Czy było to dla Pani duże przeżycie?
R.S.: Przyjechałam do Amsterdamu 3 maja. Dzień później szłam z Thijs Bayensem w uroczystej paradzie przez dzielnicę żydowską do Dam, centralnego placu, gdzie król i burmistrz przemawiali do tysięcy osób. To było bardzo poruszające. Kanadyjczycy mają szczególne miejsce w pamięci Holendrów, ponieważ to kanadyjscy żołnierze jako pierwsi wyzwolili Holandię i nigdy tego nie zapominają.
V.P: Ja z kolei pracując nad śledztwem, właściwie przez cały rok mieszkałem w Amsterdamie. Podczas moich podróży po mieście widziałem wiele pamiątek po wojnie w postaci tabliczek lub pomników. Podczas Dnia Pamięci o Poległych (4 maja) wszystkie flagi umieszczone są w połowie masztu. Są też dwie minuty ciszy, a kiedy ceremonie są transmitowane na żywo w radiu i telewizji, transport publiczny w całym kraju zatrzymuje się. Następnie 5 maja (Dzień Wyzwolenia) kraj dumnie wznosi flagi i wywiesza je z większości okien domowych i biznesowych. W ciągu tych dwóch dni zwiedziłem Amsterdam, przeżywając ceremonię na placu Dam. Uczestniczyłem też w prezentacjach odbywających się w domach, w których ukrywali się Żydzi. Przez te dwa dni jest tak, jakby każdy, kto przeżywa pamięć i świętowanie, staje się Holendrem.
M.M.-M.: W książce wspomina Pani także o pięknym zwyczaju, który pojawił się w połowie lat 90. Chodzi o pamiątkowe kamienie brukowe, nazywane stolpersteine. Gdzie się pojawiały i jakie jest ich znaczenie?
R.S.: W 1995 roku niemiecki artysta Gunter Demnig zaczął tworzyć coś, co nazwał „kamieniami potknięcia”. To kamienie brukowe, które są lekko podniesione i inkrustowane brązowymi tablicami z nazwiskami Żydów, Romów, Sinti i innych zamordowanych przez nazistów. Umieszczono je przed ostatnimi znanymi adresami zamieszkania ofiar. Opatrzone tabliczkami z brązu. Potykając się o nie, musisz pamiętać o przeszłości. Kamienie można obecnie znaleźć w wielu miastach, m.in. w Berlinie i Amsterdamie.
Dziękuję za rozmowę!