Krwią malowane — „300” w komiksie i filmie – recenzja filmu

opublikowano: 2007-04-25, 16:00
wszelkie prawa zastrzeżone
To, co w filmie Snydera jest najważniejsze, to pokazywana z niezwykłym rozmachem śmierć. Jest ona główną bohaterką jego opowieści o spartańskich wojownikach. Jeśli jej gloryfikacja może być sztuką, to ten obraz właśnie nią jest. Z oryginałem sprawa wyglądała inaczej.
reklama

Za sprawą obejrzanego w dzieciństwie filmu pewnego amerykańskiego artystę zafascynowała dawna bitwa. Już jako dojrzały i uznany twórca udał się w podróż do miejsca, gdzie w 480 roku p.n.e. garstka spartańskich wojowników stawiła opór potężnej armii perskiej. To miejsce nazywa się wąwozem termopilskim, a wspomniany człowiek to Frank Miller, jeden z twórców najbardziej zasłużonych dla światowego komiksu.

Wizja artysty

Już od lat w Millerze dojrzewała decyzja, że musi opowiedzieć tę historię na nowo. Zanim zaczął realizować swoją wizję, pogłębiał wiedzę na temat bitwy. Myliłby się jednak ten, kto założyłby, że Miller zamierzał stworzyć dzieło wierne źródłom. Historyk z pewnością by tak zrobił, artysta nie. Dlatego czytelnicy, którzy od 1998 roku sięgali po komiks „300”, nie mieli okazji zapoznać się z historycznym świadectwem na temat starożytnego polis i jego mieszkańców. Poznawali to, co po upływie tysiącleci stało się legendą.

Dla Millera ważniejsze niż wierność prawdzie historycznej były wartości, które odkrył wraz z historią o Termopilach. Przede wszystkim te mówiące o tym, że bohaterami niekoniecznie są ci, którzy zwyciężają, ale także ludzie gotowi do najwyższego poświęcenia, choćby wbrew nadziei. Takiemu przekazowi musiała zostać podporządkowana cała reszta.

Nawet wiedza o tym, że dla Spartiatów walka i śmierć nie były szczególnym bohaterstwem, a starcie odmiennych kultur nie odzwierciedlało walki dobra ze złem, nie mogła zmienić legendy, która żyła w wyobraźni twórcy.

Historia w komiksie nie została jednak zlekceważona. To, co najważniejsze, Miller zachował. Zatem król Leonidas wyrusza na miejsce bitwy z trzystoma Spartiatami, którzy posiadają potomstwo. W wąwozie walczą oni ramię w ramię z innymi Hellenami, stawiając opór milionowej armii (cóż z tego, że w rzeczywistości liczyła góra 300 tysięcy ludzi). Przegrali, gdy Persowie odkryli szansę okrążenia obrońców. To są najważniejsze fakty i Miller o nich nie zapomniał. Nawet jeśli świadomie (!) pozbawił hoplitów pancerzy, a pozostawił im tylko symboliczne atrybuty — hełmy, tarcze, włócznie i miecze.

Ewolucja dzieła

Jednym z fanów komiksowego bestselleru stał się filmowiec Zack Snyder. Bez trudu przekonał Millera, że warto stworzyć jego ekranizację. Snyder przyjął rolę zarówno scenarzysty, jak i reżysera. Efekt jego pracy to wyraz wielkiego uznania dla twórcy oryginału. Wiernie odwzorowanych zostało wiele dialogów, wygląd postaci, a nawet całe kadry, w których krajobrazy wyglądają tak, jakby barwy nadał im Lynn Varley, współtwórca komiksu.

reklama

Historia obrazkowa rządzi się jednak swoimi prawami, odmiennymi niż film. To niestety zmusiło Snydera do pewnych modyfikacji, wprowadzenia nowych postaci, dodania drugiego wątku. Miller stworzył zaledwie kilka charakterów, a swój scenariusz całkowicie podporządkował bitwie. Dla potrzeb filmu okazało się to niewystarczające. W związku z tym Snyder znacznie rozbudował postać królowej oraz dodał intrygę polityczną. I to właśnie stało się źródłem mankamentów tego filmu, ujawniło pewną naiwność prezentowanych w nim ujęć.

Żona Leonidasa została postacią pierwszoplanową. Akcja toczy się już nie tylko wokół wodza i jego żołnierzy, ale także w spartańskich pałacach, gdzie pojawia się konflikt pomiędzy królową a politykiem zdrajcą. Tymczasem Miller przewidział w swoim komiksie bardzo krótką rolę dla tej kobiety. – Zwycięż albo nie wracaj – mówi twardo królowa bez rozczulania się nad losem męża. Nie ma dla niego innych słów na pożegnanie. W filmie tymczasem widzimy wzruszającą scenę pożegnania, Leonidas otrzymuje od ukochanej na pamiątkę naszyjnik.

Takich zmian jest u Snydera więcej. Filmowy Leonidas wygłasza przemówienia w obronie wolności i demokracji. Czyjej demokracji, chciałoby się zapytać? Przecież nie spartańskiej, której de facto nie było! Komiks tak daleko nie zbłądził. – Demokrację zostawmy Ateńczykom – nie pozostawia wątpliwości Leonidas Millera. Te naiwności rażą, historyka mogą nawet irytować. Na szczęście następuje moment, w którym film ma okazję pokazać pełnię swoich zalet — w końcu rozpoczyna się bitwa.

Sztuka śmierci

Gdy dochodzi do zbrojnego starcia, łatwo zapomnieć o wspomnianych wadach filmu. Przy dźwiękach wspaniałej muzyki Spartanie, z iście artystycznym zapałem i gracją, wyżynają Persów. Grecy tańczą wokół hord Kserksesa, które wkrótce zamieniają się w perski dywan rozciągający się u stóp przeciwników. Obraz zwalnia i krew zawisa w powietrzu, następnie przyspiesza i na jej miejsce wzbijają się odcięte członki. Krwawa łaźnia staje się oszałamiającym widowiskiem, hipnotyzuje widza i nie pozwala oderwać wzroku. Jest czystym pięknem. W tych scenach objawia się jedyna, ale prawdziwie porażająca wartość tej filmowej historii — krwawe widowisko. I jakie to szczęście, że aktorzy wtedy nic nie mówią, że przynajmniej w walce stają się przysłowiowo lakoniczni.

reklama
Komentarze
o autorze
Marcin Badora
Absolwent politologii na Uniwersytecie Śląskim.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone