Krew poety - Lech Majewski
Krew poety to najnowsze dzieło Lecha Majewskiego, które swoją premierę miało w maju na wspomnianej wystawie w MoMA. Pokazywane już w wielu miejscach w Polsce, dotarło wreszcie do Poznania, a dokładniej do Wyższej Szkoły Nauk Humanistycznych i Dziennikarstwa. Instalacja ta obejmuje 33 wideoarty i… dowolny kierunek zwiedzania. Widz tworzy więc historię w dowolny sposób, miesza ze sobą wątki fabularne, łączy jedne z drugimi, burząc chronologię (przy założeniu, że ona w ogóle jest tam obecna). Przecina też w pewien sposób nić narracji, może ją, co prawda, połączyć na nowo, ale to on zdecyduje gdzie zawiązać supełek i pomiędzy którymi zerwanymi fragmentami nici.
Kunszt Majewskiego widoczny jest już na pierwszy rzut oka. W epoce wizualnej, w której żyjemy obecnie, dominacja obrazu jest czymś bezspornym. Im jednak dalej zagłębiamy się w nurt tej epoki, tym bardziej rozumiemy, jak zwodnicze potrafi być to, co widzialne. Wtóruje temu wielu teoretyków kultury z Baudrillardem na czele, który wśród winnych tego stanu rzeczy wymienia m.in. media. Gdyby więc spojrzeć na to z tej perspektywy, zaskakujące może się wydawać, że w epoce dominacji obrazu, Majewski stawia właśnie na obraz. Nie byłoby w tym jeszcze oczywiście nic dziwnego, gdyby nie fakt, że stawia na obraz w najbardziej nieokrzesanej formie. Podsuwa nam luźne fragmenty rzeczywistości w połączeniu ze strzępkami sennych wizji. Buduje ramę obrazu poprzez symbole tylko pozornie oczywiste, aluzje o wymiarze religijnym, które nagle zyskują nowe znaczenie. Przede wszystkim jednak pozwala widzowi wypełnić tę ramę stworzoną przez artystę, a więc umożliwia tworzenie własnego obrazu.
Majewski odwraca się od słowa, zarówno tego wypowiadanego, jak i pisanego. Dzięki temu odcina się od zagrożenia, które niesie słowo, a które można streścić w wyrażeniu „powiedzieć coś wprost” — wszak nie mówimy „namalować coś wprost”. Majewski zdaje się jednak mówić: W to mi graj! Im więcej niedomówień, tym lepiej. Im więcej niejasności, tym większa szansa, że odbiorca weźmie na swoje barki ciężar interpretacji.
Umberto Eco, komentując Imię róży, pisał: „Autor powinien umrzeć po napisaniu powieści, by nie stawać na drodze, którą ma przed sobą tekst”. Majewski swoją realizacją zdaje się mówić nam to samo. Nawet jeżeli napotykamy na jakieś sugestie dotyczące całego projektu, to stojąc przed każdym pojedynczym wideoartem, szybko o tym zapominamy, koncentrujemy się na własnych myślach. Próby odszyfrowania kodu, w którym Majewski zapisał swoją instalację, nastręczają wielu trudności. Im więcej trudności, tym więcej szans na mnogość interpretacji. Eco pisał, że niesamowitą radość sprawia mu sytuacja, gdy czytelnik dostrzega powiązania, aluzje, których wcale nie miało być w utworze. Majewski zdaje się dążyć właśnie do takiej sytuacji, dlatego tak trudno być czegokolwiek pewnym po zapoznaniu się z Krwią poety. Sam Majewski porównywał swoją instalację z tomikiem poezji — każdy czytelnik na innym wierszu zatrzyma się na dłużej, na inne słowa zwróci uwagę. Dzięki temu powstanie tyle interpretacji, ilu odbiorców, a jedne nie muszą wcale dyskredytować drugich.
Jakie wrażenia można mieć po obejrzeniu wystawy? Pozytywne, negatywne? To za mało — zbyt nieprecyzyjnie. Być zawiedzionym, zaskoczonym? Może tak, tylko żeby takie uczucia mogły się pojawić, trzeba coś a priori oczekiwać, a nie jest to zbyt uczciwe postępowanie w stosunku do sztuki. A czy wystawa może wywołać uczucie pobicia? Bombardowanie z każdej możliwej strony — przemoc dźwiękiem, symbolem, obrazem. Wszystko bez słowa i z towarzyszącym temu uczuciem zwolnionego tempa. Przerażający dźwięk kropli deszczu. Niewiarygodnie wydłużony oddech. Odgłos skrzypiących drzwi przeszywający do szpiku kości. Naprawdę można uderzyć dźwiękiem. Jak? Poprzez równoczesność całej instalacji. Ze wszystkich stron osaczają odbiorcę zarówno dźwięk, jak i obraz. Percepcja ustawiona na największe obroty. Z pewnością nie każdemu taki sposób prezentacji, który jest, delikatnie mówiąc, mało tradycyjny, odpowiada. To jednak są warunki, które Majewski uważa za najkorzystniejsze dla odbioru. Przypomina to próbę nadążenia sztuką za rzeczywistością. Świat wokół nas ciągle nabiera tempa, wymusza konieczność wytworzenia szczególnych umiejętności postrzegania. Majewski, który często czerpie inspiracje z innych artystów, wskazuje tu na opowiadanie Borgesa pt. Ogród o rozwidlających się ścieżkach. Jest to opowieść o książce, która w swej fabule zawiera wszystkie możliwe rozwiązania danej sytuacji. Podobnie jest z instalacją Majewskiego — rozwiązań jest tu wiele, a czas poszczególnych akcji nakłada się na siebie.
Tak ważne wydarzenie w świecie kultury jak wystawa w MoMA powinno być nagłaśniane na wszelkie możliwe sposoby. Okazuje się jednak, że wśród wszystkich utyskiwań na stan polskiej sztuki pewne — jakże istotne — wydarzenia przechodzą bez większego echa. A nazwisko Lecha Majewskiego lepiej zapamiętać, bo na pewno nieraz nas jeszcze zaskoczy w niejednej sferze swej bogatej twórczości.