Konstanty Ildefons Gałczyński — „Mydło, czyli radzimy się powiesić” – recenzja i ocena
Kiedy w 1979 roku opublikowano pięciotomową edycję „Dzieł” Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego wydawało się, że zawiera ona wszystkie jego dzieła i już żadnych nowych utworów tego autora się nie znajdzie. Przez wiele lat tak rzeczywiście było, jednak w końcu odkryto coś do tej pory nieznanego. Odkrycia tego dokonano zresztą nie gdzieś na jakimś strychu, czy w piwnicy, ale na łamach ogólnie dostępnego w latach międzywojennych satyrycznego tygodnika „Cyrulik warszawski”, do którego Gałczyński regularnie pisywał. Jego żółknące roczniki przeleżały kilkadziesiąt lat na bibliotecznych półkach, oczekując na swego odkrywcę. W końcu się doczekały. Odkrycia tego dokonał najbardziej pedantyczny i sumienny z badaczy spuścizny Gałczyńskiego – profesor Jerzy Stefan Ossowski, autor wielu książek zajmujących się jego twórczością.
Te odnalezione, nieznane wcześniej utwory to krótkie felietony na temat twórczości poetyckiej z przełomu lat dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku. W tym miejscu trzeba jednak ostrzec potencjalnego czytelnika książki, że w przeważającej części składa się ona z grafomańskich tekstów, które mistrz Gałczyński bezlitośnie, ale i dowcipnie ocenia i wykpiwa. Co więcej, Gałczyński podejmuje tutaj pewną grę, w której parodiuje ukazujące się w międzywojennej prasie te tak zwane „poetyckie” teksty. Każdy, kto ubolewa nad dzisiejszym stanem twórczości poetyckiej, powinien się zapoznać z zamieszczonymi tu „perełkami” jednocześnie pamiętając, że przedstawiają one rzeczywisty poziom większości ówczesnej poezji zamieszczanej w prasie. Nie ma się jednak zbytnio czemu dziwić, że nagle w Polsce ujawniło się tylu poetów. Sam Gałczyński już to wyjaśnił w ten sposób: „Koń by też pisał wiersze, gdyby mu dać sto złotych”.
Nie sposób także nie wspomnieć o wstępie do książki, napisanym przez Kirę Gałczyńską, córkę poety. We wstępie tym znajdujemy wiele informacji o samej książce, bez których byłaby ona o wiele mniej zrozumiała dla czytelników. Jeszcze po jej lekturze ktoś by uznał, że te słabe i grafomańskie utwory wyszły spod ręki Gałczyńskiego. Niektóre co prawda wyszły, ale to już zamierzony pastisz.
Dla kogo pisana jest ta książka? W jakich środowiskach może znaleźć swoich czytelników? Otóż myślę, że we wszystkich. Na pewno znajdzie ich wśród miłośników twórczości Konstantego Ildefonsa. Poza tym, czy jest wśród nas ktoś, kto nigdy nie marzył o pisaniu wierszy? Chyba każdego z nas dopadło to kiedyś, z tym że jedni szybko zorientowali się, że w czym innym realizują się lepiej i ją porzucili, inni to nawet polubili i pisują do dziś „z potrzeby serca”. Niektórzy z nas zaś rzeczywiście mają do tego talent i nawet kilka swoich wierszy opublikowali tu i ówdzie. Dla jednych książka ta będzie dowcipnym przypomnieniem, że wprawdzie każdy może próbować swych sił w pisaniu poezji, ale nie każdy zaraz musi gdzieś publikować te swoje próby poetyckie, chyba że chce w końcu znaleźć kogoś, kto wykpi jego „twórczość”. Innym pozwoli uniknąć śmieszności w swoich utworach. Jednym i drugim niewątpliwie zaś dostarczy rozrywki przy czytaniu nieudanych prób poetyckich, nieważne czy rzeczywistych, czy też będących pastiszem napisanym przez bardziej utalentowanego poetę.
Korekta: Wioleta Mierzejewska