Konspiracyjne Wojsko Polskie istotnie różniło się od innych organizacji podziemnych
Natalia Pochroń: Żołnierz Wyklęty popierający postulaty reformy rolnej i budowanie Polski w oparciu o zasady sprawiedliwości społecznej, tłumaczący swoim żołnierzom, że nie wszyscy komuniści są źli – to dość niepopularne zjawisko, a na pewno niepopularny sposób ukazywania dziś partyzantki niepodległościowej działającej w Polsce ludowej. Taki był natomiast kpt. Stanisław Sojczyński ps. „Warszyc”, twórca Konspiracyjnego Wojska Polskiego. Czym była założona przez niego organizacja?
Krzysztof Pięciak: Najogólniej można chyba powiedzieć, że była to poakowska organizacja konspiracyjna, prowadząca działalność antykomunistyczną w centralnej Polsce. W jednym z rozkazów „Warszyc” w następujący sposób uzasadnił cel powołania KWP: „Nasza działalność jest buntem przeciw bezprawiu, jest wykazywaniem go i zwalczaniem wszelkimi dostępnymi środkami, jest samoobroną i walką o wolność i suwerenność Polski metodami Ruchu Podziemnego”.
Zadania organizacji „Warszyc” definiował jako samoobronę, rozumianą jako przeciwdziałanie terrorowi, nadużyciom komunistycznej władzy, której trzeba stawiać opór do czasu zmiany sytuacji w kraju, która – jak oceniał – jest możliwa w przypadku zwycięstwa sił demokratycznych w wyborach parlamentarnych lub zmiany sytuacji geopolitycznej. Opór prowadzono także poprzez osłabianie struktur władz, dyscyplinowanie gorliwych jej zwolenników (np. aktywnych działaczy PPR) i likwidację szczególnie niebezpiecznych, np. funkcjonariuszy UB, zwalczano także rozpowszechniony podczas wojny pospolity bandytyzm. KWP prowadziło także aktywność propagandową, starając się za pomocą prasy, ulotek czy instrukcji, np. dotyczących głosowania w tzw. referendum ludowym, informować społeczeństwo o sytuacji politycznej kraju.
N.P.: To dość standardowe działania organizacji konspiracyjnych działających w powojennej Polsce.
K.P.: Tak, natomiast poglądy Sojczyńskiego wyróżniają KWP wśród innych organizacji podziemnych. Od wywodzącego się również z Armii Krajowej Zrzeszenia "Wolność i Niezawisłość różniło KWP chociażby przekonanie o konieczności walki zbrojnej, podczas gdy WiN deklarowało się jako ruch oporu bez wojny i dywersji, dążyło do „rozładowania lasów”. Do narodowców Sojczyński był zaś nastawiony dość krytycznie.
N.P.: Sojczyński głosił konieczność walki zbrojnej, z drugiej jednak strony niejednokrotnie powtarzał swoim podkomendnym, aby „karać rękę, a nie ślepy miecz”. To dość niecodzienne podejście w warunkach polskiego podziemia.
K.P.: Tak, „Warszyc” uważał, że występując w roli przedstawiciela społeczeństwa, organizacja musi sama reprezentować wysoki poziom moralny i oczekiwał od swych podwładnych wysokiego poziomu dyscypliny. Działając w konspiracji pozostał nauczycielem: w swoich pismach tłumaczył partyzantom, że szeregowi funkcjonariusze „często są nie tyle złymi Polakami, ile ludźmi otumanionymi, nie mającymi poważniejszego wpływu na bieg wydarzeń”. Pisząc, by „karać rękę, a nie ślepy miecz” postulował, by wymierzać broń w wysoko postawionych działaczy partyjnych, ubeków, agentów. Wyroki śmierci wydano więc np. na szefa łódzkiego WUBP Mieczysława Moczara. Jednocześnie dążył do tego, by karać rzeczywistych winnych - likwidacje miały być więc poprzedzone zbieraniem dowodów, które analizował specjalny pion KWP, nazwany Kierownictwem Walki z Bezprawiem.
N.P.: To dość ambitny cel jak na warunki konspiracji. Jak wyglądało to w praktyce? Czy udawało się przestrzegać zasady „Warszyca”?
K.P.: Rzeczywiście, w praktyce trzymanie się tych wytycznych nie zawsze było możliwe. Nie powiodło się też chociażby wykonanie wyroków wydanych na Moczara czy na szefa wieluńskiego PUBP por. Mikołaja Łojkę. Analiza akcji przeprowadzonych przez oddział „Babinicza” wskazuje, że starano się trzymać wytycznych „Warszyca” i przeprowadzać akcje wymierzone przede wszystkim w konkretne, najbardziej niebezpieczne cele – choć trzeba przyznać, że nie zawsze się to udawało. Znamy też przypadki niesubordynacji w oddziałach.
N.P.: Jak partyzanci i ich dowódcy wyobrażali sobie możliwe zwycięstwo?
K.P.: Czytając współcześnie o antykomunistycznym podziemiu wydaje się często, że była to walka straceńcza, z góry skazana na niepowodzenie. Pamiętajmy jednak, że wydajemy takie osądy znając dalsze wydarzenia oraz ówczesną sytuację geopolityczną na świecie. Jestem przekonany, że ludzie angażujący się w konspirację nie zakładali, że ich walka nie ma szans powodzenia. Przeciwnie - sądzili, że sytuacja polityczna powojennej Polski nie jest rozstrzygnięta i może się jeszcze zmienić. Wierzyli, że stawiany przez nich zbrojny opór może osłabić struktury władzy komunistycznej, a ponadto w to, że w niedalekiej przyszłości może dojść do wybuchu kolejnego światowego konfliktu. Z drugiej jednak strony duże nadzieje wiązali z wyborami parlamentarnymi, w których – jeśli rzeczywiście będą wolne – zwycięży ich zdaniem Polskie Stronnictwo Ludowe.
N.P.: Czy KWP było w jakiś sposób powiązane z tą partią? Co z deklarowaną przez „Warszyca” apolitycznością organizacji?
K.P.: Oficjalnie nie, natomiast można było dostrzec pewne sympatie. „Babinicz” tłumaczył swoim podwładnym, że PSL prowadzi legalną działalność polityczną, a KWP walczy w konspiracji i wspólnie, choć różnymi sposobami, dążą do pokonania komunistów. W ten sposób rzeczywiście poniekąd przekraczał wytyczne „Warszyca”, deklarującego, że KWP jest organizacją apolityczną. Olejnik miał powtarzać, że „że KWP walczy w konspiracji, a PSL walczy legalnie, dalej mówił że oni ze wszystkich partii popierają tylko jedną tj. PSL”.
Jesienią 1946 r., podczas spotkania oddziałów KWP w powiecie częstochowskim Olejnik podkreślał konieczność wsparcia PSL w akcji przedwyborczej oraz skoncentrowanie pozostających jeszcze w konspiracji sił celem przygotowania do ewentualnego wystąpienia zbrojnego w okresie wyborów. Partyzanci wierzyli, że po wyborach dojdzie do zmiany władzy, po której będą mogli wyjść z konspiracji, stać się oparciem dla nowych, suwerennych władz i zaangażować się w odbudowę kraju.
N.P. To trochę tak jak z Legionami Piłsudskiego w okresie I wojny światowej.
K.P.: Dokładnie tak, dostrzegam tu analogię do wydarzeń z okresu I wojny światowej, którymi partyzanci, wychowani w okresie międzywojennym, mogli się inspirować: walka zbrojna toczona przez Legiony Polskie i Polską Organizację Wojskową i prowadzona jednocześnie działalność polityczna Zwieńczeniem tej współpracy było odzyskanie niepodległości w 1918 r. Myślę, że Olejnik świadomie nawiązywał do tych doświadczeń i o których opowiadał ich uczestnik, plut. Jan Świątek „Czarny”, peowiak i żołnierz wojny polsko-bolszewickiej, prowadzący w oddziale tzw. szkolenia polityczne.
N.P.: Związki między KWP a PSL dostrzec można również w składzie organizacji. Jak wyglądał portret społeczny oddziału, kto stanowił jego główne zaplecze?
K.P.: Wśród około osiemdziesięciu osób, które przewinęły się przez oddział „Babinicza”, dominowali młodzi mężczyźni w wieku między 18 a 25 lat. Większość z nich pochodziła ze wsi położonych między Wieluniem i Częstochową, była także grupa pochodząca z okolic Kępna i kilku ze Śląska oraz pojedynczy – z odleglejszych stron: Kresów Wschodnich, Małopolski, Wielkopolski oraz Warszawy.
Zdecydowania większość partyzantów ukończyła zaledwie kilka klas szkoły powszechnej – niektórzy z nich zaczęli wprawdzie naukę gimnazjalną, ale ich edukację przerwał wybuch wojny, przy czym kilku, w tym sam „Babinicz”, kontynuowało ją na tajnych kompletach. W większości trudnili się pracą rolniczą lub robotniczą, kilkunastu także rzemiosłem - w szeregach „Jastrzębi” byli m.in. ślusarz, tkacz, murarz, a także wykorzystujący swe zawodowe umiejętności w życiu partyzanckim krawiec, rzeźnik czy szewc. Spośród tych, którzy podczas wojny działali w konspiracji, dominowali akowcy, było także kilku eneszetowców i bechowców.
Jak więc możemy zauważyć, skład społeczny oddziału nie miał zatem nic wspólnego z propagandowymi hasłami komunistów o „reakcyjnych bandach sanacyjnych”. Przeciwnie, dominowały w nim osoby które, z punktu widzenia władz komunistycznych, mogłyby zostać uznane za naturalną bazę społeczną dla władzy mieniącej się być „robotniczo-chłopską”.
Poznaj niezwykle losy partyzantów Konspiracyjnego Wojska Polskiego. Kup książkę "W oddziale Babinicza. Działalność oddziału konspiracyjnego Wojska Polskiego Jastrzębie i Oświęcim ppor. Alfonsa Olejnika Romana, Babinicza i losy jego partyzantów"
N.P.: Dla części partyzantów KWP było to pierwsze doświadczenie wojskowe. Jak przygotowywano ich do działalności w konspiracji?
K.P.: Rzeczywiście, część oddziału „Jastrzębie” („Oświęcim”) stanowili ludzie niemający żadnego doświadczenia wojskowego. Wielu z nich działało w wojennej konspiracji, ale pełniąc przykładowo funkcje łączników - byli zbyt młodzi, by walczyć z bronią w ręku. Jednak nie wszyscy. Obok nielicznych, mających za sobą służbę w przedwojennym wojsku – jak chociażby sam „Babinicz”– było także kilkunastu dezerterów z „ludowego” Wojska Polskiego oraz milicji. Dowództwo, podoficerowie i część strzelców działała wcześniej w konspiracji, głównie w szeregach AK, a także w konspiracji narodowej, Batalionach Chłopskich lub w oddziałach „Otta” i „Rudego”. Scalenie w jeden oddział partyzantów znajdujących się na bardzo różnym poziomie wyszkolenia wojskowego było trudnym zadaniem, realizowanym poprzez szkolenia wojskowe.
N.P. Jak wyglądały szkolenia wojskowe partyzantów w warunkach konspiracji?
K.P.: Obejmowały one zwykle kilka zagadnień: podstawy taktyki, terenoznawstwa i obsługi broni, a także musztrę. Jak wspominał jeden z partyzantów, Wincenty Soliński „Stuk”: „Polegało to na tym: był regulamin. Rano pobudka, śniadanie, to wszystko pod komendę, później ćwiczenia różnego rodzaju: musztry, marsze, w prawo zwrot, w lewo zwrot, marsz prawo stronny, lewo stronny, marsz rojem”. Ktoś może zapytać do czego w warunkach partyzanckich mogła przydać się musztra. Otóż służyła jednemu istotnemu celowi: „Babinicz”, jako absolwent przedwojennej szkoły podoficerskiej, uznał najwyraźniej, że – zgodnie z tym, jak go szkolono – musztra była niezbędna do wyrobienia ducha bojowego i dyscypliny zarówno indywidualnego żołnierza, jak i całego oddziału. W tym więc kontekście miała one niezwykle istotne znaczenie. Niezwykle ważne było także uczenie się obsługi różnorodnej broni.
N.P.: Skoro mowa o broni – jakim uzbrojeniem dysponowali partyzanci „Babinicza”?
K.P.: Była to przede wszystkim broń produkcji sowieckiej – karabiny i karabinki Mosin, pistolety maszynowe PPSz zwane powszechnie pepeszami, PPS, erkaemy DP i DPM, pistolety TT i rewolwery – oraz niemieckiej: Mausery, pistolety maszynowe, kaemy MG 34 i MG 42, a także karabinki szturmowe StG 44. Te ostatnie cieszyły się uznaniem i uchodziły w oddziale za broń czeską, gdyż któryś z partyzantów przyniósł informację o takim pochodzeniu popularnych „szturmówek” (tak je nazywano). Pojawiły się też mniej liczne egzemplarze broni polskiej, w tym rkm Browning wz. 28, oraz pochodzące z alianckich zrzutów zaopatrzenia pistolet Colt 1911 i peem sten.
Oprócz tego partyzanci dysponowali różnorodnymi typami broni krótkiej. Szczególną popularnością, ze względu na pojemny magazynek, cieszyły się pistolety FN Browning HP, nazywane „belgijkami” lub „piętnastkami”. Ewenementem było posiadanie na wyposażeniu kilkudziesięciu pocisków przeciwpancernych pancerfaust, pochodzących ze wskazanego przez łącznika poniemieckiego magazynu; wiadomo o co najmniej dwóch przypadkach ich wykorzystania.
N.P.: Umiejętności wojskowe to jedno, natomiast w przypadku walki konspiracyjnej niezwykle ważne jest również odpowiednie podejście czy kwestia motywacji. Jak to wyglądało w przypadku partyzantów „Babinicza”? Wspomniał Pan, że większość członków KWP ukończyła zaledwie kilka klas szkoły powszechnej, nie mieli chyba zbyt dużej wiedzy o obecnej sytuacji geopolitycznej.
K.P. Jeśli chodzi o motywacje partyzantów, najbardziej chyba oczywista była ta patriotyczna: świadomość faktu, że powojenna Polska nie jest państwem niepodległym i przekonanie o konieczności dalszej walki, by takim państwem się stała. Jednak stwierdzenie, że wszyscy partyzanci kierowali się wyłącznie patriotyzmem i antykomunizmem byłoby zdecydowanie zbyt dużym uogólnieniem. Sądzę, że oprócz względów ideowych były ważne także motywacje osobiste – chęć pójścia za przykładem starszych braci i krewnych walczących podczas wojny w partyzantce czy za przyjaciółmi, zwłaszcza tymi poznanymi w wyjątkowo trudnych, wojennych warunkach. Widać je wyraźnie śledząc proces formowania oddziału, gdy dołączają do niego kolejne osoby, znające się wcześniej – ze szkolnej ławy, koledzy ze wsi, z konspiracji czy robót przymusowych, a także bracia i kuzyni.
Do tego nie należy wreszcie zapominać o motywacji ważnej dla ludzi żyjących w nowym, komunistycznym systemie - chęci ucieczki przed aparatem represji. W szeregach „Jastrzębi” znaleźli się uciekinierzy z aresztów bezpieki, osoby z różnych przyczyn poszukiwane przez UB lub milicję, a także dezerterzy z wojska i milicji. Część z nich uciekała z armii z wojska z przyczyn politycznych – np. z powodu niechęci do służby pod komendą sowieckich oficerów w polskich mundurach, ale byli też tacy, który dezerterowali np. z powodu w trudnych warunkach panujących wówczas w wojsku czy milicji i dopiero po pewnym czasie trafiali do partyzantki. Oprócz tego „Babinicz” starał się szkolić ich ideowo, edukować i krzewić patriotyczne postawy.
N.P.: W jaki sposób?
K.P.: Obok szkoleń wojskowych, organizowano również tzw. szkolenia polityczne, prowadzone przez szefa oddziału, plut. Jana Świątka „Czarnego”. W ich ramach dowódcy opowiadali podkomendnym, raczej niezorientowanym w meandrach polityki międzynarodowej, o sytuacji politycznej Polski, omawiali z nimi cele i metody walki prowadzonej przez KWP, czytywano i omawiano konspiracyjną prasę. Swoimi przeżyciami dzielili się ci, którzy mieli okazję zetknąć się z komunistami, jak na przykład weteran wileńskiej AK, plut. Jan Wyrembak „Wilga”, opowiadający o doświadczeniach sowieckiej okupacji Kresów. Wypowiadali się także dezerterzy z milicji i wojska, jak Franciszek Świtoń „Żar”, który doświadczył służby wojskowej pod dowództwem ubranych w polskie mundury radzieckich oficerów. W pamięć partyzantów zapadły szczególnie prowadzone przez „Czarnego” rozmowy poświęcone zbrodni katyńskiej, jaskrawo obrazujące postępowanie Sowietów wobec Polaków. To wszystko miało zwiększyć ich świadomość i utwierdzić ich w konieczności walki.
N.P.: W historii oddziału "Babinicza" pojawia się też postać ppor. Stanisława Panka "Rudego" oraz wątek konfliktu między partyzanckimi dowódcami. Jakie było jego podłoże?
K.P.: To ciekawa, ale i dość złożona sprawa, w której jak sądzę niemałą rolę odegrały kwestie osobiste, wynikające z różnic w charakterach, osobistych ambicji oraz różnych wizji prowadzenia walki partyzanckiej.
Mówiąc w dużym skrócie, dowodzący samodzielnym oddziałem partyzanckim ppor. Stanisław Panek „Rudy” zadeklarował chęć podporządkowania się KWP. Został jednak krytycznie oceniony przez dokonującego inspekcji jego oddziału oficera KWP, który nakazał przekazanie grupy pod komendę „Babinicza”. Na to z kolei nie chciał zgodzić się „Rudy”. Powstała więc niejasna sytuacja, która stała się zarzewiem konfliktu między partyzanckimi dowódcami.
W tym czasie tak „Rudemu”, jak i jego podkomendnym zaczęli przyglądać się wywiadowcy KWP, którzy w sporządzanych na bieżąco meldunkach wydali nader krytyczne opinie o jego działalności. Podkreślali brak dyscypliny w grupie, demoralizację, oceniali, że część jej działań ma podłoże rabunkowe i przestrzegali przed konsekwencjami w postaci utraty zaufania lokalnej społeczności do „leśnych”. Problem dostrzegali także niektórzy podkomendni „Rudego”, którzy chcący prowadzić walkę polityczną w szeregach większej organizacji. Ostatecznie „Rudy” zgodził się oddać swych podkomendnych „Babiniczowi” – było ich około, w tym kilku doświadczonych partyzantów sam zaś postanowił kontynuować działalność partyzancką na własną rękę z grupą najbardziej zaufanych ludzi.
To jednak nie zahamowało konfliktu – do tego stopnia, że wywiadowcy KWP przestrzegali „Warszyca” przed możliwym rozlewem krwi, a sprawie przyglądał się nawet szef wywiadu KWP „Nałęcz”, który wydał „Rudemu” niesłychanie krytyczną opinię. I choć jest ona w moim przekonaniu przesadzona, to relacje partyzantów, z którymi rozmawiałem, wskazują, że w tym czasie wydano nawet na Stanisława Panka wyrok śmierci. Z jakiego powodu? Miał być on konsekwencją przeciągającego się sporu z „Babiniczem” oraz wydarzeń z marca 1946 r., kiedy to w wyniku akcji przeprowadzonej przez podkomendnych „Rudego” zginęło dwoje cywilów. Nie wiadomo dziś, kto wydał rozkaz likwidacji Panka, niewątpliwie żandarmeria oddziału poszukiwała „Rudego” w celu jego wykonania. Ostatecznie jednak drogi obu partyzanckich dowódców rozeszły się, gdy oddział „Babinicza” przeszedł za północno-wschodni brzeg Warty, a „Rudy”, obawiając się konfrontacji, odszedł w okolice Bolesławca, gdzie zginął w walce 10 sierpnia 1946 r.
N.P.: Jak wyglądało życie codzienne partyzantów w leśnym obozowisku?
K.P. Funkcjonowanie oddziału z oczywistych względów nie składało się wyłącznie z akcji zbrojnych. Codzienność partyzanta wyznaczały przede wszystkim marsze - oddział musiał być bowiem mobilny, czyli zmieniać miejsce obozowania. Gdy zatrzymywał się w danym miejscu na dłużej - maksymalnie na ponad dwa tygodnie – partyzanci brali udział w szkoleniach. Ale nie tylko. Do tego dochodziły najbardziej prozaiczne czynności, o których często zapomina się w opowieści o historii oddziałów partyzanckich – takie jak chociażby trzymanie warty dookoła obozu, opieka nad końmi czy przygotowywanie posiłków, a raczej pomoc w ich przyrządzaniu – tym zajmował się przede wszystkim kucharz z pomocnikami oraz tzw. drużyna gospodarcza.
To właśnie do jej zadań należało przygotowywanie posiłków, dostarczanie wody i pozyskiwanie żywności od gospodarzy, np. poprzez zakupy w piekarni czy masarni. Wszystkie te działania koordynował kwatermistrz „Jastrzębi”, kpr. Zygmunt Zając „Zagłoba”, który ewidencjonował pozyskane towary, wydawał w miarę zapotrzebowania oraz dbał o przygotowywanie zapasów. Dla zobrazowania skali potrzeb i wyzwań, przed którymi stawał kwatermistrz - licząc według norm obowiązujących w piechocie Wojska Polskiego w latach trzydziestych, dzienna wojenna należność żywnościowa pięćdziesięciu piechurów wynosiła m.in. 40 kg chleba oraz 12,5 kg mięsa. W jadłospisie dominowały proste dania, takie jak kasza z sosem, grochówka, krupnik, ziemniaki z mięsem. Trudniej dostępna była żywność puszkowana, np. dżemy i konserwy wojskowe. Pojawiały się także słodycze, które mogły pomóc w pozyskaniu serc cywilów, zwłaszcza najmłodszych.
N.P.: Skutecznie? Jak wyglądał stosunek miejscowej ludności do „ludzi Babinicza”?
K.P.: Jeden z partyzantów opowiadał mi po latach, że gdyby ludzie im nie pomagali, to ich walka trwałaby o wiele krócej. Myślę, że to zdanie mówi bardzo dużo. Kluczem do przetrwania oddziału partyzanckiego było utrzymanie pozytywnego lub przynajmniej neutralnego stosunku lokalnej społeczności. Dzięki współpracy z nią oddział pozyskiwał często istotne informacje wywiadowcze, np. o obecności wojska lub milicji we wsi. Do tego dochodziła kwestia kwaterowania oraz nieoceniona często pomoc w codziennych sprawach, takich jak dostarczanie żywności, pranie bielizny czy przekazywanie wiadomości do bliskich. Jednocześnie w małych, wiejskich społecznościach często nie było tajemnicą, kto należy do konspiracji – byli to nie anonimowi ludzie w mundurach, lecz znajomi, koledzy i krewni.
Dyscyplinowanie nadużywających władzy milicjantów, niszczenie dokumentacji obowiązkowych dostaw, zwalczanie bandytyzmu czy akcje wymierzone w osoby kolaborujące z Niemcami podczas wojny – takie, jak i podobne akcje, mogły spotkać się ze zrozumieniem i przychylnością, a nawet uznaniem lokalnej społeczności. Pamiętam rozmowy z mieszkańcami Parzymiechów i okolicznych miejscowości, w pobliżu których oddział kwaterował przez ponad dwa tygodnie. Z dużą życzliwością wypowiadali się o partyzantach. Jeden z nich wspominał, że podwładni „Babinicza” wyróżniali się tym, że „mundur mieli zniszczony, ale zawsze czysty”, żołnierskim wyglądem odróżniając się od podszywających się pod partyzantów pospolitych przestępców, a za żywność w prywatnych sklepach i u gospodarzy zawsze uczciwie płacili.
Nie oznacza to rzecz jasna, że na wszystkie działania partyzantów ludność reagowała równie entuzjastycznie. Należy pamiętać o tym, że po trudach II wojny światowej wiele osób pragnęło przede wszystkim pokoju. Chcieli odbudowywać zniszczone domy, gospodarstwa i po prostu spokojnie żyć.
N.P.: Czy udało się to partyzantom „Babinicza”?
K.P.: Sądzę, że w tej „walce o serca i umysły” Polaków udało mu się osiągnąć sukces. Z drugiej strony nie ukrywam, że niektóre działania grupy spotkały się również z krytycznymi opiniami społeczeństwa, jak na przykład po nieudanej akcji w Praszce. Jednocześnie ze sporządzanych na bieżąco dokumentów wywiadu KWP wiemy, że stopniowo opinia tamtejszej społeczności poprawiała się, a partyzantów darzono coraz większym zaufaniem. Znamy przypadki, gdy mieszkańcy prosili, by dostarczyć im prasę konspiracyjną, czy dobrowolnie przekazywali oddziałowi środki do działalności. Dostrzegali to także funkcjonariusze bezpieki i wojskowego wywiadu, przyznający w wewnętrznych dokumentach, że społeczeństwo sprzyja partyzantom. Warto też podkreślić, że nie znamy ani jednego przypadku, by do starcia „Jastrzębi” z funkcjonariuszami aparatu represji doszło do wskutek agenturalnego donosu.
N.P.: Jak potoczyły się losy partyzantów „Babinicza”?
K.P.: Bardzo różnie. Oddział „Babinicza” zaczął formować się na przełomie 1945/1946 r. Początkowo składa się z kilku osób, do których dołączają kolejni zaufani ludzie. Początek 1946 r. to także czas, kiedy „Babinicz”, pozostając w kontakcie z dowództwem KWP, prowadzi rozmowy z innymi dowódcami partyzanckimi zainteresowanymi kontaktami z organizacją. Po burzliwych epizodach z „Rudym”, oraz zebraniu ochotników do oddziału 3 maja 1946 r. miała miejsce ich koncentracja oraz uroczysta przysięga. To wydarzenie otwiera czas największej aktywności oddziału, przypadający na późną wiosnę i lato 1946 r., przerwany aresztowaniem „Warszyca” i utratą kontaktu z dowództwem organizacji.
Wobec pogarszającej się sytuacji „Babinicz” zdecydował się czasowo rozpuścić oddział, prawdopodobnie po to, by szukać drogi wyjścia z konspiracji. Zebrał go ponownie jesienią i kontynuował działalność do początku listopada, podejmując próbę zebrania walczących jeszcze partyzantów KWP. Niestety, już mu się nie udało. Zarówno on, jak i jego zastępca oraz wielu podkomendnych zostało aresztowanych zimą 1946/1947 roku, a komunistyczne sądy skazały ich na kary śmierci i wieloletniego więzienia. Ci zaś, którzy pozostający na wolności, ujawnili się na mocy amnestii ogłoszonej w lutym 1947 r.