Konferencja w Jałcie: o kształt Europy Wschodniej

opublikowano: 2022-07-04, 14:27
wszelkie prawa zastrzeżone
Dawny pałac carski na Krymie jako miejsce konferencji pokojowej w lutym 1945 roku wybrał Averell Harriman. To właśnie w Jałcie przypieczętowano los powojennych granic oraz suwerenności Polski.
reklama

Ten tekst jest fragmentem książki Serhija Plokhy’ego – „Most nad piekłem. Amerykańskie bombowce na polskim niebie”.

Dawny carski kurort na Półwyspie Krymskim jako potencjalne miejsce spotkania wielkiej trójki pierwszy zaproponował Averell Harriman. 6 grudnia 1944 roku, w trakcie przygotowań do konferencji, przesłał on Rooseveltowi depeszę o następującej treści:

Dwóch oficerów naszej marynarki wojennej odwiedziło latem Jałtę i Sewastopol. Donoszą, że w Jałcie jest wiele dużych, porządnie zbudowanych sanatoriów oraz hoteli, które nie zostały zniszczone podczas niemieckiej okupacji. Jak na rosyjskie standardy miasto jest niezwykle zadbane i czyste. Klimat zimą jest znośny.

Ambasador nie mógł się doczekać, aby zobaczyć miejsce, o którym tyle słyszał, ale nigdy sam go nie odwiedził.

Wielki Pałac w Liwadii na Krymie. Zdjęcie z 2010 roku (fot. Marcin Konsek)

Z punktu widzenia Roosevelta Jałta i w ogóle Krym nie były wymarzoną lokalizacją konferencji. Prezydent coraz bardziej podupadał na zdrowiu i zostało mu zaledwie parę miesięcy życia. Gdyby wiedział, jak niewiele czasu ma, wybrałby zapewne inny cel swojej ostatniej zagranicznej podróży. Żeby dostać się na Półwysep Krymski, trzeba było najpierw przepłynąć rojący się od niemieckich okrętów podwodnych Atlantyk, a potem odbyć długi lot w niehermetyzowanej kabinie samolotu nad wciąż okupowanymi przez Niemców Bałkanami. Roosevelt namawiał Stalina, aby spotkanie zorganizować bliżej Stanów Zjednoczonych, ale dyktator pozostawał głuchy na prośby. Zasadniczo nie spieszyło mu się na spotkanie z sojusznikami, którzy chcieli rozmawiać o Polsce i narastającym sowieckim ucisku w Europie Wschodniej.

Roosevelt ustąpił, wiedząc, że nie ma wiele czasu. Pragnął jak najszybciej zobaczyć się z sowieckim przywódcą, aby omówić kwestie wojny na Pacyfiku i plany utworzenia Organizacji Narodów Zjednoczonych. Na konferencji zależało również Churchillowi, zaniepokojonemu rozwojem sytuacji w Polsce, gdzie Stalin uznał za legalny rząd swoich lubelskich marionetek. Jak już wspomniano, premier Wielkiej Brytanii chciał najpierw porozmawiać z Rooseveltem na Malcie, aby uzgodnić wspólne stanowisko. 1 stycznia 1945 roku, czyli w dniu, w którym odmówił uznania prawowitości rządu lubelskiego, Churchill wysłał prezydentowi USA depeszę z prośbą o prywatne spotkanie, dodając koślawą rymowankę swojego autorstwa: „Od Malty do Jałty. Pozostańmy twardzi”. Był natomiast kompletnie zniesmaczony perspektywą wyjazdu na Krym. „Choćbyśmy szukali dziesięć lat, nie znaleźlibyśmy na świecie gorszego miejsca” – powiedział Harry’emu Hopkinsowi, który od początku opowiadał się za półwyspem jako potencjalną lokalizacją konferencji.

reklama

Harriman być może sam pożałował swojego pomysłu z Jałtą, kiedy w połowie stycznia 1945 roku zaczął szukać sposobu dostania się tam. Pierwotnie zamierzał polecieć na Krym przez Połtawę lub bezpośrednio do miasta Saki w południowej części półwyspu, ale zła pogoda pokrzyżowała te plany. W skierowanej do prezydenta pierwotnej propozycji dotyczącej Jałty pisał: „Średnia temperatura w styczniu i lutym to 4 stopnie powyżej zera. Miasto ma korzystną południową ekspozycję, a przed wiatrami z północy chronią je wysokie góry”. W ostatnich tygodniach stycznia 1945 roku pogoda odmówiła jednak współpracy. Po bezskutecznym oczekiwaniu na zezwolenie na lot od dowództwa sowieckich sił powietrznych Harriman oraz jego niezmiennie energiczna, ciekawa świata i spostrzegawcza córka zdecydowali się pojechać pociągiem.

„To była długa przeprawa – trzy dni i trzy noce – a większość czasu upłynęła nam na staniu na zbombardowanych stacjach” – napisała w liście Kathy Harriman. Linia kolejowa z Moskwy do Symferopola – największego miasta na Krymie – przebiegała 100 kilometrów na wschód od Połtawy, więc mogła się przyjrzeć, jak w śnieżnej scenerii wyglądają okolice znane jej już z letniej podróży do tego miasta. „Ukraińscy chłopi wydają się o wiele zamożniejsi od tych z okolic Moskwy. Ich pobielone chaty są pokryte strzechą i całkiem malownicze” – relacjonowała siostrze. Na jednej ze stacji Kathy i jej towarzysze podróży kupili świeże jajka, po czym przyrządzili poncz, wykorzystując w tym celu mleko z puszki, burbon oraz masło. Podróż bardzo się jednak dłużyła. Gdy późnym popołudniem trzeciego dnia dotarli wreszcie do Symferopola, jej ojcu tak się spieszyło, by znaleźć się w oddalonej o około 80 kilometrów Jałcie, że zlekceważył rady sowieckich gospodarzy, którzy odradzali nocną przeprawę przez góry w śnieżycy, i zarządził natychmiastowy wyjazd. Po 3,5 godziny jazdy, podczas której jeden z samochodów utknął w zaspie, dobrnęli w końcu do celu.

Amerykańska delegacja na konferencję w Jałcie. Od lewej do prawej: sekretarz stanu Edward Stettinius, generał dywizji L.S. Kuter, admirał E.J. King, generał George C. Marshall, ambasador Averell Harriman, admirał William Leahy i prezydent F.D. Roosevelt (fot. United States Army Signal Corps - Library of Congress Digital Collections)

Kolejne dni upłynęły Harrimanom na sprawdzaniu, czy wszystko jest gotowe na wizytę dygnitarzy, a w szczególności Roosevelta i Churchilla. Zachodni przywódcy sojuszu mieli przybyć do bazy lotniczej Saki na Krymie 3 lutego. Z Połtawy do Saki przylecieli więc amerykańscy oficerowie, których zadaniem było zadbać, by wszystko poszło gładko. Dokładali oni wszelkich starań, żeby konferencja zakończyła się sukcesem.

reklama

Organizację przelotu amerykańskiej delegacji do Saki – lotniska położonego najbliżej Jałty – powierzono dowodzącemu bazą w Połtawie pułkownikowi Hamptonowi. Niedługo po 10 stycznia, kiedy to Churchill ostatecznie zgodził się na spotkanie w Jałcie, Hampton i jego podwładni odłożyli wszystko inne na bok, by skoncentrować się na półwyspie. Jak pisał wówczas jeden z oficerów, sztab w Połtawie otrzymał rozkaz „dostarczenia najbardziej zaufanych ludzi do celów tajnej misji na Krymie”. Lotnicy z Połtawy nie byli już „zapomnianymi bękartami Ukrainy” – stali się uczestnikami wydarzenia ogólnoświatowej rangi, które miało przejść do historii. W wyniku konferencji w Jałcie bazie wyznaczono nową misję – jej personel miał nie tylko obserwować poczynania sowieckie w Europie Wschodniej, ale także udzielać pomocy w powrocie do domu amerykańskim jeńcom wojennym przebywającym na kontrolowanym przez Sowietów terytorium. Hampton udał się do Saki w towarzystwie dwóch rosyjskojęzycznych asystentów – swojego adiutanta George’a Fischera i pochodzącego z Besarabii w byłym Imperium Rosyjskim sierżanta sztabowego Johna Matlesa, który uczestniczył w wielu amerykańskich przedsięwzięciach prowadzonych w Związku Radzieckim w latach 30. Wkrótce mieli pojawić się kolejni oficerowie, których wysyłano na krótko lub też oddelegowano na cały czas trwania konferencji na położone nieopodal będącego głównym miastem półwyspu Symferopola lotniska w Saki i Sarabuzie.

Hampton oraz jego ludzie byli zdeterminowani zrobić wszystko, co w ich mocy, aby zapewnić sprawny przebieg konferencji. Okazało się to niełatwym zadaniem. Podobnie jak poprzednio, Sowieci nalegali, aby podczas wszystkich amerykańskich lotów między Połtawą, Saki i Sarabuzem maszyną dowodził jeden z ich lotników. Ponieważ zaś Amerykanie nie ufali sowieckim pilotom, których, jak już wspomniano, uważali za skłonnych do podejmowania niepotrzebnego ryzyka, napięcie między obiema stronami związane z przygotowaniami w Jałcie szybko narastało.

Poziom nieufności ilustrował incydent z  udziałem dowódcy Alianckich Ekspedycyjnych Sił Powietrznych brytyjskiego marszałka Arthura Teddera, który przybył do Moskwy na negocjacje ze Stalinem. 17 stycznia Hampton przywiózł Teddera z Moskwy do Połtawy, a następnego dnia poleciał z nim do Saki. Sowiecki drugi pilot nalegał, że chce przejąć stery maszyny, ale Hampton odmówił, a Tedder wziął stronę Amerykanina, przyjmując rolę drugiego pilota. Sowieci byli zdenerwowani, ale nie odważyli się sprzeciwić wysokiemu rangą brytyjskiemu dowódcy, który wracał właśnie ze spotkania ze Stalinem. Już na Krymie Tedder stwierdził, że zapodział gdzieś aktówkę, którą miał ze sobą w samolocie. Do tego czasu maszyna, tym razem pilotowana przez wspólną amerykańsko-sowiecką załogę, zdążyła wrócić do Połtawy.

reklama
Arthur Tedder we Włoszech w 1943 roku (fot. Imperial War Museums)

Tedder zwrócił się o pomoc do Hamptona. 19 stycznia Fischer przekazał sowieckiemu radiooperatorowi w bazie lotniczej Saki prośbę o skontaktowanie się przez radio z bazą w Połtawie i ustalenie, czy załoga znalazła aktówkę Teddera. Prośba dotarła do generała Kowaliowa, który, gdy poinformowano go o odnalezieniu zguby, zaproponował, że poleci z nią do Saki, ale Amerykanie byli zdecydowani zawieźć ją tam samodzielnie. Misja wojskowa USA w Moskwie wyraziła zgodę, lecz Kowaliow utrzymywał, że teczka powinna zostać dostarczona przez personel sowiecki. Wbrew uzgodnionej procedurze, która zabraniała mu przesłuchiwania amerykańskich oficerów, generał wezwał na przesłuchanie sierżanta, który znalazł aktówkę w samolocie po jego lądowaniu w Połtawie. Amerykańscy oficerowie oprotestowali działania Kowaliowa i ostatecznie sami dostarczyli aktówkę Tedderowi, zamiast przekazać ją Sowietom.

Brak wzajemnego zaufania praktycznie uniemożliwiał Hamptonowi wykonywanie jego zadań, które wiązały się z lotami między bazą w Połtawie a Saki i Sarabuzem. Amerykańskie maszyny mogły startować z połtawskiego lotniska tylko za zgodą władz sowieckich, o którą należało występować z jednodniowym wyprzedzeniem. Latem i jesienią 1944 roku zatwierdzenie amerykańskiego lotu zajmowało zwykle tylko parę godzin, ale w miarę pogarszania się stosunków między obiema stronami opóźnienia wydłużały się, a czasami zgody nie wydawano w ogóle. Tak stało się 22 grudnia 1944 roku, kiedy Hampton i dowódca sekcji lotniczej amerykańskiej misji wojskowej generał dywizji Edmund W. Hill mieli lecieć z Połtawy do wschodniej Polski.

Dowódcy sowieccy w Połtawie podali proste wytłumaczenie opóźnień: nie dysponowali mianowicie uprawnieniami do samodzielnego zatwierdzania lotów. Ostateczna zgoda musiała nadejść z Moskwy, a ta często milczała całym dniami, a nawet tygodniami. Dowództwo Wojskowych Sił Powietrznych ZSRR wydało ogólny zakaz lotów z Połtawy obowiązujący od 20 do 28 stycznia 1945 roku, czyli w szczytowym okresie przygotowań do konferencji jałtańskiej, jako powód podając złą pogodę. Warunki w tamtym tygodniu były rzeczywiście koszmarne, z nawracającymi opadami gęstego śniegu. Chociaż amerykańscy oficerowie meteorologiczni w Połtawie donosili o okienkach pogodowych, całkowity zakaz pozostawał w mocy, a 4 lutego, czyli data otwarcia konferencji, coraz bardziej się zbliżał.

reklama

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Serhija Plokhy’ego – „Most nad piekłem. Amerykańskie bombowce na polskim niebie” bezpośrednio pod tym linkiem!

Serhii Plokhy
„Most nad piekłem. Amerykańskie bombowce na polskim niebie”
cena:
69,99 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Znak Horyzont
Tłumaczenie:
Bartłomiej Pietrzyk
Rok wydania:
2022 r.
Okładka:
twarda
Liczba stron:
400
Format:
150 x 235 [mm]
ISBN:
978-83-240-8734-1
EAN:
9788324087341

Ten tekst jest fragmentem książki Serhija Plokhy’ego – „Most nad piekłem. Amerykańskie bombowce na polskim niebie”.

Odmowa Moskwy wobec lotów nawet przy lepszej pogodzie doprowadziła w Połtawie do otwartego konfliktu. Po raz pierwszy uczestniczyli w nim bezpośrednio obydwaj dowódcy – Hampton i Kowaliow. 29 stycznia Hampton poleciał amerykańskim C-47 z Saki do Połtawy. Następnie poprosił o zgodę na powrót do Saki, na który to lot, jak twierdził, zezwolenie wydał marszałek Siemion Żaworonkow – dowódca sił powietrznych Marynarki Wojennej ZSRR, odpowiedzialny również za komunikację lotniczą związaną z konferencją jałtańską. Kowaliow poprosił Moskwę o zezwolenie, lecz poinformowano go, że generał Nikitin odwołał wszystkie loty tego dnia. Hampton oponował, twierdząc, że musi sprowadzić do Saki kilku amerykańskich oficerów i ma aprobatę Żaworonkowa.

Sowiecka delegacja na konferencję w Jałcie

Według raportu Smierszu 1,5 godziny po lądowaniu w Połtawie Hampton ponownie wystartował wbrew wyraźnemu rozkazowi Kowaliowa. Sowiecki generał był wściekły. Usiłował nawiązać kontakt radiowy z maszyną, ale ta znajdowała się już poza zasięgiem nadajnika. Świadkiem wybuchu Kowaliowa był Kaluta, który znajdował się wtedy w centrum kontroli bazy lotniczej. „Byłbym w stanie uwierzyć, że do moich poleceń nie zastosuje się młody pilot myśliwca, ale nie pułkownik Hampton” – oświadczył, nie kryjąc frustracji, generał. Dodał, że jest dowódcą bazy i bez jego rozkazu nie może wystartować żaden samolot.

Kowaliow miał prawo być zdenerwowany, choć nigdy nie przedstawił pułkownikowi Hamptonowi ani żadnemu innemu Amerykaninowi wiarygodnego wyjaśnienia, dlaczego właściwie Sowieci odmawiają zgody na loty. Powód taki podał odpowiedzialny za kontakty z Amerykanami pomocnik szefa Sztabu Generalnego Armii Czerwonej generał dywizji Sławin. W piśmie do szefa sztabu Marynarki Wojennej ZSRR admirała Władimira Ałafuzowa – bezpośredniego przełożonego marszałka Żaworonkowa, który zatwierdził lot Hamptona – Sławin wskazał, że cała załoga C-47, za sterami którego siedział pułkownik, była amerykańska. „Mogliby wykorzystywać przeloty z Krymu do Połtawy bez naszych nawigatorów i radiooperatorów na pokładzie, żeby fotografować interesujące ich miejsca” – napisał. Zwrócił też uwagę, że do celów łączności między Połtawą a lotniskiem Sarabuz amerykańscy oficerowie korzystali ze specjalnej sowieckiej linii rządowej. Sławin zwrócił się do Ałafuzowa z wnioskiem, aby ostrzegł swoich podwładnych w Saki przed dopuszczaniem Amerykanów do rządowych linii lub zezwalaniem im na loty bez udziału sowieckiego personelu.

reklama

Swoje pismo napisał 8 lutego. W tym czasie delegacje amerykańska i brytyjska były już w Jałcie, prowadząc negocjacje z Sowietami. Ton elaboratu Sławina oraz nakreślone w nim zasady wyraźnie kontrastowały z przyjaznym nastawieniem Stalina do amerykańskich gości, zwłaszcza prezydenta Roosevelta, którego dyktator starał się oczarować, a zarazem odseparować fizycznie, mentalnie i politycznie od Winstona Churchilla.

Roosevelt i Churchill wylądowali na lotnisku Saki zgodnie z planem po południu 3 lutego. O ile brytyjskiego premiera niepokoiło głównie postępowanie Sowietów w Europie Wschodniej, gdzie Stalin nadal miażdżył demokratyczną opozycję, reprezentowaną przede wszystkim przez siły lojalne wobec polskiego rządu na uchodźstwie w Londynie, to, jak już wspomniano, prezydent USA pragnął w pierwszej kolejności zadbać, aby Sowieci nie wycofali się z wcześniejszej obietnicy Stalina, że po zwycięstwie w Europie przyłączą się do wojny z Japonią, a także przekonać sowieckiego przywódcę do przystąpienia do Organizacji Narodów Zjednoczonych – fundamentalnej instytucji, na której chciał zbudować powojenny porządek światowy.

Amerykańska delegacja w Jałcie, która miała początkowo się składać z co najwyżej siedemdziesięciu członków, zwiększyła liczebność dziesięciokrotnie w miarę zbliżania się szczytu, po części dlatego, że Roosevelt zaprosił bardzo wielu amerykańskich dowódców. Ten chwyt miał pomóc w otwarciu negocjacji w sprawie udziału ZSRR w wojnie na Pacyfiku, które strona sowiecka ciągle odkładała. Amerykańscy wojskowi rwali się, by poruszyć ten temat. Reprezentujący dowódcę Sił Powietrznych USA generała Henry’ego Andersona, który zachorował i nie mógł uczestniczyć w spotkaniu, generał dywizji Laurence S. Kuter był szczególnie zainteresowany omówieniem sprawy amerykańskich baz na Pacyfiku. W miesiącach poprzedzających konferencję generał Deane odczuwał frustrację z powodu faktu, że Sztab Generalny Armii Czerwonej nie robił niczego, aby osiągnąć jakikolwiek postęp w tym obszarze. Należało mieć nadzieję, że zaproszonych do Jałty dowódców sowieckich do podjęcia rozmów skłoni obecność Roosevelta.

reklama
Churchill i Stalin na konferencji jałtańskiej

Kwestia baz wynikła 8 lutego, trzeciego dnia konferencji, gdy Roosevelt w towarzystwie Harrimana spotkał się ze Stalinem, aby porozmawiać o wojnie na Pacyfiku. Prezydent poruszył ten temat pośrednio, wskazując, że wraz z wkroczeniem wojsk amerykańskich do Manili nadszedł czas, aby zintensyfikować naloty na Japonię, a Siły Powietrzne USA zakładają nowe bazy na wyspach na południe od Archipelagu Japońskiego. Stalin pojął aluzję i powiedział prezydentowi, że jest gotów wyrazić zgodę na powstanie baz amerykańskich sił powietrznych w obwodzie amurskim. Oznaczało to ogromny przełom. Stalin zgodził się też na nowe bazy wojskowe USA w okolicach Budapesztu oraz zaaprobował jeszcze jedną prośbę: o zezwolenie amerykańskim oficerom na wjazd na terytoria położone za liniami sowieckimi w Europie Wschodniej w celu ustalenia wyników niedawnych bombardowań dokonanych przez ich lotnictwo.

Dyktator najwyraźniej starał się pokazać z jak najlepszej strony. Chociaż Harriman wiedział z doświadczenia, że ustna zgoda Stalina nie załatwia wszystkiego, zdawał sobie również sprawę, że jest ona niezbędna, aby coś w ogóle zdziałać w Związku Radzieckim bądź na okupowanych przez Armię Czerwoną obszarach Europy Wschodniej. Roosevelt odwzajemnił się sowieckiemu przywódcy, mówiąc, że nie sprzeciwia się zajęciu przez ZSRR południowego Sachalinu i Wysp Kurylskich na Dalekim Wschodzie. Obie strony zgodziły się, że konsultacje można przeprowadzić w późniejszym terminie. Tak więc dobito targu: amerykańskie bazy i udział ZSRR w wojnie w zamian za sowieckie nabytki terytorialne. Stalin był zadowolony z rezultatu, podobnie jak ogólnie wojskowi USA, a dowódcy sił powietrznych w szczególności. Gdyby udało się założyć nowe bazy lotnicze w Europie Wschodniej i na Dalekim Wschodzie, można byłoby tam wykorzystać doświadczenia zdobyte w Połtawie oraz zlikwidować stare obiekty.

reklama

Nadzieje Amerykanów okazały się jednak przedwczesne. Poczucie zagrożenia wywołane u Sowietów obecnością ludzi z Zachodu za ich liniami przejawiało się w długich i generalnie bezowocnych negocjacjach na temat przyszłości Polski, czyli kwestii, o której w Jałcie mówiono najwięcej. Od powstania warszawskiego była to jedna z najważniejszych spraw wpływających na amerykańsko-sowieckie stosunki, a jednym z zadań lotników USA, którzy podróżowali z Połtawy do Lwowa i z powrotem, było informowanie o tym, co dzieje się na miejscu. Roosevelt podjął ostatnią próbę przekonania Stalina, aby ten pozostawił Lwów w granicach Polski. Ale spotkał się z odmową. W sytuacji, w której Armia Czerwona kontrolowała znaczną część Europy Wschodniej, dyktator nie widział powodów, by iść na kompromis. Mistrzowsko rozgrywał też kartę narodowościową, która miała duże znaczenie dla decyzji o przyszłości tego mieszanego etnicznie i religijnie regionu.

Stalin odrzucił propozycję Roosevelta, by zwrócić Lwów Polakom, występując przy tym rzekomo w obronie ukraińskich interesów narodowych. „Co powiedzieliby Ukraińcy, gdyby oni [Stalin z Mołotowem] przyjęli propozycję aliantów?” – zapytał Roosevelta i Churchilla. „Mogliby wtedy stwierdzić, że Stalin i Mołotow okazali się mniej wiarygodnymi obrońcami Rosjan oraz Ukraińców niż Curzon i Clemenceau”. Chodziło oczywiście o nakreśloną w następstwie konferencji pokojowej w Paryżu linię Curzona z 1920 roku. Harriman wiedział z połtawskich raportów wywiadowczych, że Sowieci dokonują już przesunięć ludnościowych z jednej strony linii Curzona na drugą, aby stworzyć jednorodne wspólnoty etniczne – na wschodzie ukraińską, a na zachodzie polską. Zarówno Roosevelt, jak i Churchill byli zmuszeni zaakceptować nową granicę, przy czym Lwów znalazł się pod formalną kontrolą ukraińską i faktyczną sowiecką.

Lwów. Panorama miasta - widok z wieży ratusza, lata trzydzieste XX wieku (fot. NAC)

Stalin był równie niechętny do współpracy w kwestii obsadzonego jego ludźmi polskiego rządu, a także przyszłych wyborów w Polsce, które obiecał wprawdzie zorganizować, ale zamierzał kontrolować. Kiedy kwestia tych wyborów wysunęła się na pierwszy plan, zapewnił Churchilla, że z punktu widzenia Armii Czerwonej nie ma przeszkód, aby brytyjscy i inni zachodni dyplomaci swobodnie podróżowali po kraju, żeby obserwować ich przebieg, lecz będą to musieli wynegocjować bezpośrednio z polskim rządem. Mając zaś przedstawicieli w najważniejszych resortach tego rządu, mógł łatwo dać coś jedną ręką i odebrać drugą. Baza w Połtawie miała pozostać jednym z nielicznych miejsc, skąd Amerykanie mogli gromadzić informacje o sytuacji w Polsce po zakończeniu konferencji.

reklama

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Serhija Plokhy’ego – „Most nad piekłem. Amerykańskie bombowce na polskim niebie” bezpośrednio pod tym linkiem!

Serhii Plokhy
„Most nad piekłem. Amerykańskie bombowce na polskim niebie”
cena:
69,99 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Znak Horyzont
Tłumaczenie:
Bartłomiej Pietrzyk
Rok wydania:
2022 r.
Okładka:
twarda
Liczba stron:
400
Format:
150 x 235 [mm]
ISBN:
978-83-240-8734-1
EAN:
9788324087341

Ten tekst jest fragmentem książki Serhija Plokhy’ego – „Most nad piekłem. Amerykańskie bombowce na polskim niebie”.

Kwestię, która miała okazać się dla połtawskich lotników najważniejsza w nadchodzących tygodniach i miesiącach, rozstrzygnięto 11 lutego, w ostatnim dniu obrad, kiedy generał Deane podpisał porozumienie o wymianie jeńców wojennych. Załatwienie tej sprawy trwało długo, więc Deane miał powody do zadowolenia. Po raz pierwszy poruszył temat amerykańskich jeńców w rozmowach ze Sztabem Generalnym Armii Czerwonej w czerwcu 1944 roku, kilka dni po tym, jak pierwsze samoloty USA wylądowały na lotniskach w rejonie Połtawy. Był to również okres przygotowań do sowieckiej ofensywy – operacji „Bagration”. Amerykańscy dowódcy spodziewali się, że natarcie Armii Czerwonej poskutkuje uwolnieniem alianckich jeńców wojennych przetrzymywanych przez Niemców w tej części Europy, i chcieli, aby sojusznicy z ZSRR podjęli współpracę w celu jak najszybszego sprowadzenia tych ludzi do domu. Sowieci nie wykazali wówczas żadnego zainteresowania tą kwestią. Teraz byli wreszcie gotowi przychylić się do prośby Amerykanów i podpisać formalne porozumienie.

Franklin D. Roosevelt i Winston Churchill w Jałcie (fot. National Museum of the U.S. Navy)

Podstawowe zasady tego porozumienia Mołotow zawarł w piśmie wysłanym do ambasady USA w Moskwie 25 listopada, czyli prawie pięć miesięcy po tym, gdy po raz pierwszy podniesiono zagadnienie jeńców wojennych. Sowiecki komisarz zgodził się „co do zasady” na amerykańską propozycję, która przewidywała swobodny dostęp przedstawicieli USA do wyzwolonych jeńców będących ich rodakami. Poruszył również temat jeńców sowieckich oraz pojmanych przez Amerykanów i Brytyjczyków w Europie Zachodniej byłych obywateli ZSRR wcielonych do Wehrmachtu i pomocniczych formacji niemieckich. Chciał mianowicie, aby zostali oni umieszczeni w oddzielnych obozach i odesłani do Związku Radzieckiego. Deane nie zgłosił sprzeciwu. Zgodził się na układ, który zobowiązywał Amerykanów do odsyłania do ZSRR wszystkich obywateli sowieckich z terenów zajętych przez armię amerykańską. W zamian Amerykanie mieli otrzymać możliwość ewakuacji własnych obywateli z terenów kontrolowanych przez Armię Czerwoną.

reklama

Deane podpisał porozumienie, które pomógł wynegocjować, w ostatnim dniu konferencji jałtańskiej. Był to prawdopodobnie również ostatni dzień, w którym był zadowolony z jego treści. Miało ono bowiem wywołać kolejne problemy w stosunkach amerykańsko-sowieckich. „To porozumienie było dobre – wspominał – ale Rosjanie potraktowali je jako zaledwie kolejny świstek papieru”. W dokumencie nie wzięto pod uwagę fundamentalnych różnic między amerykańską a sowiecką kulturą polityczną i wojskową. O ile dla żołnierzy USA ratowanie amerykańskich jeńców znajdowało się na samym szczycie hierarchii obowiązków, Stalin uważał pojmanych przez wroga żołnierzy sowieckich za dezerterów i zdrajców socjalistycznej ojczyzny. Dla niego byli oni przestępcami zasługującymi na najsurowszą z możliwych kar. Schwytani w niemieckich mundurach byli obywatele sowieccy wiedzieli o tym i odmawiali powrotu, twierdząc, że w rezultacie służby w Wehrmachcie nabyli niemieckie obywatelstwo. Woleli, żeby Amerykanie traktowali ich jak Niemców, nie zaś jak Sowietów. Niektórzy popełniali wręcz samobójstwo w amerykańskim areszcie, aby uniknąć deportacji do ojczyzny.

Amerykańscy dowódcy wojskowi, tacy jak Deane, nie rozumieli tej sytuacji albo nie chcieli jej zrozumieć. Na pierwszym miejscu stawiali dobro amerykańskich jeńców wojennych: jeżeli Sowieci chcieli odzyskać swoich obywateli i było to warunkiem udzielenia przez nich pomocy w powrocie amerykańskich jeńców do domu, Amerykanie byli gotowi się na to zgodzić. Deane nie doceniał też skali paranoi gospodarzy związanej z obecnością Amerykanów za ich liniami w Polsce i innych krajach Europy Wschodniej, gdzie ZSRR instalował kierowane przez komunistów rządy, tłumiąc zarazem działalność niezależnych partii politycznych oraz demontując demokratyczny proces wyborczy. W podpisanym porozumieniu nie sprecyzowano, że ZSRR ma zapewnić dostęp do amerykańskich jeńców wojennych na terenach położonych w pobliżu linii frontu tak szybko, jak będzie to możliwe po ich uwolnieniu, a Sowieci odmówili dopuszczenia amerykańskich przedstawicieli na tereny frontowe.

W następnych kilku miesiącach – okres ten nazwał później swoimi „najczarniejszymi dniami” – Deane dokładnie poznał pułapki oraz luki podpisanego w Jałcie dokumentu, a także różnice kulturowe w traktowaniu jeńców wojennych przez Sowietów i Amerykanów. Personel stacjonujący w bazie w Połtawie stał się kluczowym elementem wysiłków generała, aby zawarty układ wcielić w życie, gdyż była to jedyna grupa żołnierzy USA mająca dostęp do obszarów w Europie Wschodniej, gdzie przetrzymywano tysiące amerykańskich jeńców wojennych.

Linia Curzona i zmiany terytorialne Polski w 1945 roku (aut. Willtron)

„W sojuszu sprzymierzeńcy nie powinni oszukiwać się wzajemnie” – powiedział Stalin 8 lutego podczas kolacji, którą wydał w Jałcie dla Roosevelta i Churchilla. „Być może jest to naiwne” – ciągnął dyktator, któremu udało się założyć podsłuch w pomieszczeniach zajmowanych przez delegacje amerykańską oraz brytyjską i który otrzymywał raporty z prowadzonych tam rozmów. „Doświadczeni dyplomaci mogą powiedzieć: »Dlaczego mamy nie oszukiwać sojusznika, jeśli jest głupi?«” – dodał. Zachodni przywódcy, którym zasugerował właśnie, że zostali wystrychnięci na dudka, słuchali w milczeniu swoich tłumaczy. Stalin natomiast wciąż bawił się swoją sugestią podwójnej gry. „Nasz sojusz jest tak silny przypuszczalnie dlatego, że nie oszukujemy się wzajemnie”. Potem przyszła mu jednak do głowy inna myśl: „A może dlatego, że nie tak łatwo nas oszukać?”. Na koniec zaproponował, aby wznieść „toast za trwałość sojuszu [ich] trzech mocarstw, jak długo to możliwe”.

Wielu Amerykanów wierzyło, że Stalin poważnie traktuje to, co powiedział w ostatnim toaście. Zakończenie konferencji rozbudziło nadzieje. Amerykanie dostali to, o co im chodziło, jeżeli chodziło o udział Związku Radzieckiego w budowie ONZ i w wojnie z Japonią, a w innych kwestiach, w tym utworzenia amerykańskich baz lotniczych na kontrolowanych przez ZSRR terytoriach, Stalin okazał się niezwykle jak na siebie ugodowy. Pojawiły się problemy, zwłaszcza w związku z Polską, ale mając na względzie dobrą wolę dyktatora w Jałcie, sądzili, że je również uda się rozwiązać. Harry Hopkins wyrażał uczucia wielu ludzi, wspominając po wojnie: „W głębi duszy naprawdę wierzyliśmy, że nastał świt nowego dnia, o który wszyscy się modliliśmy i o którym mówiliśmy przez tak wiele lat”.

Oddelegowani na Krym na czas konferencji lotnicy z Połtawy znali Sowietów oraz ich metody lepiej niż ktokolwiek inny w amerykańskiej delegacji i dlatego deklaracje gospodarzy robiły na nich mniejsze wrażenie. Z pewnością było tak w przypadku George’a Fischera. Przed konferencją adiutant Hamptona był zaniepokojony perspektywą nowej wojny światowej i obawiał się tego, co się stanie, jeżeli rząd USA, który szedł na kolejne ustępstwa wobec Sowietów, nie zacznie żądać czegoś w zamian. „Rosjanie nauczą się nami gardzić, a my nauczymy się ich nienawidzić” – twierdził. Czas spędzony w bazie lotniczej Saki nie rozwiał tych obaw Fischera, mimo że towarzystwo sowieckich kolegów go cieszyło. „Wspólna zabawa pozwoliła nam poznać się i polubić” – pisał później. Pomogło też to, że alianccy oficerowie otrzymywali takie same racje żywnościowe jak najwyżsi dowódcy. „Mnóstwo świetnego jedzenia” – wspominał Fischer, po czym spoważniał, by przyznać: „[…] na zamorzonej głodem ziemi piliśmy i jedliśmy niczym królowie. To była uczta pośród klęski”.

Nie wszyscy połtawscy lotnicy mieli tak dobre wspomnienia ze spędzania wolnego czasu na Krymie. William Kaluta, który przyleciał do Saki 1 lutego, wspominał, że pięć dni później Sowieci urządzili potańcówkę, a niektórzy amerykańscy piloci zaprosili na nią miejscowe kobiety. Te zaczęły jednak opuszczać salę po tym, jak podchodzili do nich sowieccy oficerowie. Wyjaśnienia udzielone Amerykanom przez ich towarzyszki mogły być prawdziwe w niektórych przypadkach, lecz na pewno nie we wszystkich. Jedna z nich rzekomo musiała iść do domu, druga do pracy, a trzecia nagle się rozchorowała. Wkrótce cała reszta mieszkanek okolicy, które miały okazję porozmawiać z Amerykanami, zniknęła, i w ten sposób wieczór się zakończył. Dla przybyszów z baz lotniczych, takich jak Kaluta, sprawa była oczywista na pierwszy rzut oka: sowiecka tajna policja robiła w Saki dokładnie to samo co w Połtawie.

Winston Churchill, Franklin D. Roosevelt i Józef Stalin w Jałcie

Połtawscy lotnicy przyczynili się do sukcesu konferencji, ale ich doświadczenia z baz sprawiły, że na perspektywy wielkiej koalicji zapatrywali się znacznie mniej optymistycznie niż Roosevelt i Churchill. Wiedzieli, że między tym, co mówią, a tym, co robią Sowieci, jest ogromna przepaść. Amerykańskie kierownictwo miało wkrótce przekonać się o wartości tej drogo zdobytej wiedzy weteranów z Połtawy. Ich baza stawała się właśnie nie tylko głównym amerykańskim źródłem wiedzy o szybko pogarszającej się sytuacji w kontrolowanej przez Sowietów Europie Wschodniej, lecz również bezpiecznym schronieniem i ostatnią nadzieją dla amerykańskich jeńców wojennych. Zostali oni wprawdzie wyzwoleni w wyniku natarcia Armii Czerwonej, ale groziło im uwięzienie w sowieckich obozach przejściowych.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Serhija Plokhy’ego – „Most nad piekłem. Amerykańskie bombowce na polskim niebie” bezpośrednio pod tym linkiem!

Serhii Plokhy
„Most nad piekłem. Amerykańskie bombowce na polskim niebie”
cena:
69,99 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Znak Horyzont
Tłumaczenie:
Bartłomiej Pietrzyk
Rok wydania:
2022 r.
Okładka:
twarda
Liczba stron:
400
Format:
150 x 235 [mm]
ISBN:
978-83-240-8734-1
EAN:
9788324087341
reklama
Komentarze
o autorze
Serhii Plokhy
(ur. 1957) jest profesorem historii Ukrainy na Uniwersytecie Harvarda, gdzie pełni również funkcję dyrektora Harvard Ukrainian Research Institute.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone