Komuniści szpiegują papieża. Jak działał wywiad PRL w Watykanie?
Paweł Czechowski: Zajmujący się działalnością wywiadowczą Departament I MSW PRL prowadził swoje operacje na terenie wielu państw Zachodu. Dlaczego tyle czasu poświęcono w tych pracach akurat Watykanowi, jeszcze przed wyborem Karola Wojtyły na papieża?
Władysław Bułhak: PRL-owski wywiad, o czym należy pamiętać, był integralną częścią całego aparatu bezpieczeństwa PRL i służył utrzymaniu stabilności władzy komunistycznej w Polsce. Patrząc z tej perspektywy zainteresowanie Watykanem, czy w szerszym ujęciu całym Kościołem katolickim, miało dwoisty charakter. Po pierwsze Kościół w Polsce był de facto jedyną dużą, legalną strukturą, która w swojej naturze nie akceptowała całej istoty funkcjonowania systemu politycznego PRL, co ówczesnej władzy nie mogło się oczywiście podobać, w związku z czym starała się ona infiltrować zarówno to środowisko w kraju, jak i jego przedstawicieli w Watykanie i Rzymie – czy to duchownych uczących się na tamtejszych uczelniach, czy to regularnych urzędników watykańskich.
Po drugie Watykan, oprócz oczywiście uznawania go za centralny ośrodek Kościoła, był postrzegany jako ważny gracz polityczny, mający wpływ na chrześcijańskie środowiska polityczne w wielu krajach, a ponadto widziano go jako strukturę dobrze poinformowaną o tym, co dzieje się na świecie. Cały aparat Kościoła powszechnego komunistyczne wywiady traktowały więc jako pewien rodzaj sieci informacyjnej, z której można wyciągnąć ciekawe dane. W tym ujęciu Departament I MSW czyli wywiad PRL, w przeciwieństwie do tej płaszczyzny bezpieczeństwa wewnętrznego, prowadził już klasyczną działalność wywiadowczą.
P.Cz.: Współpraca wywiadów państw wywodzących się z jednego obozu politycznego wydaje się naturalna. Jaki wpływ na działania wywiadu PRL miał „Wielki Brat”? – Związek Radziecki?
W.B.: Miałem okazję zbadać pod tym kątem dokumentację polską i węgierską i nie pozostawiają one wątpliwości – przepływ informacji działał w jedną stronę, tzn. Polacy i Węgrzy zdobywali interesujące treści i przesyłali dalej do Moskwy. W drugą stronę ZSRR przesyłał raczej materiały, nazwijmy to „półpropagandowe”, z których nawet w wywiadzie PRL zwyczajnie sobie kpiono. Dlaczego tak było? Według jednej hipotezy Sowieci mieli zbyt słaby „aparat agenturalny” nakierowany na Watykan, z drugiej strony można też uważać, że po prostu bardzo niechętnie dzielili się zdobytymi informacjami ze swymi sojusznikami.
W latach 1962-1978, a więc w okresie który ja badałem, dużo większe znaczenie miała wzajemna kooperacja wywiadowcza Polski i Węgier. Należy pamiętać, że na Węgrzech Kościół także odgrywał ważną rolę, choć nie tak wielką jak w Polsce i nie posiadał tak dużej swobody jak w PRL.
Tu wychodzi jeszcze jeden aspekt działania wywiadu. Oficerowie z Polski czy Węgier mieli ułatwioną pracę ze względów kulturowych, gdyż z reguły do jakiegoś stopnia byli obyci z tym, jak funkcjonuje Kościół katolicki, w jaki sposób należy rozmawiać np. z księdzem tak, aby uzyskać od niego coś interesującego. Podobnych umiejętności oczywiście nie mieli oficerowie KGB, no może z wyłączeniem tych wywodzących się z sowieckiej Litwy i zachodniej części Ukrainy. Tymczasem prowadzenie tzw. „księżowskiej agentury” uznawano w komunistycznych służbach specjalnych za rzecz wymagającą specyficznych kwalifikacji.
P.Cz.: Skoro jesteśmy już przy informatorach – kto zostawał taką osobą w przypadku wywiadu PRL w Watykanie? Jak często współpraca w MSW mogła być nieświadoma lub nie w pełni świadoma?
W.B.: Z zagadnieniem świadomości współpracy wiążą się najróżniejsze historie, inaczej dzieje konkretnych ludzi. W wywiadzie MSW formalnie kategoryzowano swoje osobowe źródła informacji. Byli zatem pełnowymiarowi „agenci”, w pełni dyspozycyjni, wykonujący rozmaite polecenia (np. założenia podsłuchu w konfesjonale), pobierający wynagrodzenia itp. Tacy stanowili jednak mniejszość. Większość stanowili ludzie określani jako „kontakty”, od których pozyskiwano informacje w sposób mniej sformalizowany. Na przykład „pod przykryciem dyplomatycznym”, czy w sposób określany jako „kapturowy”, czyli nieświadomie. Odbywało się to np. na stopie koleżeńskiej. Załatwiano jakieś sprawy w ambasadzie PRL, umawiano się na biesiady w rzymskich restauracjach. A przy okazji dzielono się informacjami, zresztą niejako w obie strony. Czasami podobni informatorzy mogli podejrzewać, że owi „dyplomaci” są jednocześnie szpiegami. Ale obie strony wolały tego nie dopowiadać do końca. W końcu każdy chętnie zje wystawną kolację z winem na koszt państwa i to jeszcze w Rzymie, niekwestionowanej stolicy światowej gastronomii. I oficer wywiadu, i jego informator.
Jeśli chodzi zaś o to, kim byli współpracownicy wywiadu MSW PRL, to w czasie pracy nad książką mocno zaskoczył mnie fakt, że największą tego typu grupę stanowili dziennikarze pracujący w Rzymie. Mówimy tu nie tylko o dziennikarzach z polskich mediów reżimowych czy związanych z katolickimi organizacjami kontrolowanymi przez władzę, ale też o dziennikarzach zagranicznych. Wyróżniłbym przy tym podgrupę osób prowadzących (zresztą zupełnie legalnie) agencje informacyjne, które oprócz regularnych usług świadczyły także handel nieco bardziej wrażliwymi informacjami – nie zawsze zresztą prawdziwymi.
Po dziennikarzach kolejnym ważnym źródłem danych były już wspomniane wywiady sojusznicze – przede wszystkim węgierskie, choć oczywiście nie tylko. Była już o tym mowa.
Z kolei księża nie mieli wbrew pozorom aż tak dużego znaczenia. Tzw. „szantaż paszportowy”, czyli groźba niewydania paszportu przez władzę PRL danemu księdzu wybierającemu się na wymarzone studia do Rzymu, a potem wymuszanie w zamian przekazywania informacji, działał tylko częściowo. Większość księży i zakonników próbowała się jak najszybciej wyplątać z takiej relacji.
Próbowano też zastosować mechanizm tzw. „agentury perspektywicznej” – werbowano młodego księdza i liczono, że uda mu się z czasem awansować w watykańskiej hierarchii, może nawet zostać kardynałem. Z punktu widzenia teorii brzmi to pięknie i całkiem logicznie, natomiast w okresie, który ja badałem, tego typu przypadki były właściwie jednostkowe. Przy czym mam na myśli karierę w samym Watykanie, a nie w polskim Kościele, po powrocie z Rzymu do kraju. To trochę inna sprawa.
W przypadku młodych księży, którzy trafiali do Rzymu na studia, był dla wywiadu jeszcze jeden problem. Po prostu oni nie byli takimi zwyczajnymi rzymskimi studentami, którzy spotykali się z kim chcieli i spędzali czas w sposób typowy dla ludzi w tym wieku. Koszarowano ich w dwóch polskich ośrodkach, pod ścisłą opieką starszych księży, znanych z „twardej ręki”. Młodzi księża bali się ich czasem bardziej niż przedstawicieli reżimu PRL. Musieli wracać do domu o określonych godzinach, mieli narzucony szczegółowy rozkład zajęć, praktycznie nie posiadali też własnych pieniędzy. Zdarzało się, że przeszukiwano ich rzeczy osobiste. Nie brzmi to zachęcająco, ale z drugiej strony taki układ bardzo utrudniał realną współpracę z wywiadem PRL, a co za tym idzie efekty pracy z podobnymi „agentami perspektywicznymi” były w sumie dosyć mizerne, w relacji do poniesionych kosztów.
Polecamy książkę Władysława Bułhaka „Wywiad PRL a Watykan 1962–1978”:
P.Cz.: Jakich informacji poszukiwał wywiad PRL w Watykanie? Które z nich okazywały się szczególnie cenne?
W.B.: Z tym wiąże się w gruncie rzeczy dość zabawna sprawa stenogramów ze spotkań dyplomatycznych kolejnych papieży, Jana XXIII i Pawła VI. Jak wiadomo spotykali się oni z najważniejszymi politykami świata. Rozmowy te miały swoją część oficjalną, przed kamerami i obiektywami aparatów, i nieoficjalną, za zamkniętymi drzwiami. Owe spotkania stanowiły obiekt szczególnego zainteresowania ze strony PRL-owskiego wywiadu, a zdobycie dokładnych informacji, w postaci tajnych stenogramów z niejawnych części wizyt np. kanclerza RFN Konrada Adenauera czy prezydenta USA Richarda Nixona stanowiło powód do chluby.
Tyle tylko, że jak się okazuje, zdecydowana większość tych stenogramów była fałszywa! Ktoś za duże pieniądze sprzedawał wywiadowi PRL treści zupełnie zmyślone, które następnie rozchodziły się po pozostałych krajach bloku wschodniego. To o tyle ważne, że na ich bazie politycy owego bloku wschodniego, na czele z Moskwą, kreowali własne wyobrażenie Watykanu i jego polityki, a co za tym idzie podejmowali niekoniecznie optymalne decyzje; w każdym razie oparte o fałszywe przesłanki.
O tym, że były to fałszywki, wiemy dziś z porównywania tych dokumentów z oficjalnymi protokołami prowadzonymi przez dyplomację zainteresowanych państw, na przykład RFN czy USA. Część byłych oficerów wywiadu PRL, z którymi rozmawiałem, podejrzewała, że na wschód trafiają nieprawdziwe wieści, ale część do dziś jest przekonana o ich poprawności i uważa to za swój życiowy sukces. Wówczas, w latach 60. I 70., nie można było jednak zweryfikować protokołów ze spotkań na szczycie z innym źródłem.
P.Cz.: Spójrzmy nieco na drugą stronę medalu. Czy Watykan mógł się w jakiś sposób bronić przed działaniem obcych wywiadów?
W.B.: Kościół katolicki na przestrzeni swojej historii miał wielu wrogów – pamiętajmy, że także i dziś są miejsca, gdzie dochodzi do prześladowań chrześcijan czy istnieją prawa zabraniające wyznawania tejże wiary. W Watykanie istnieje coś, co możemy nazwać pewnymi procedurami bezpieczeństwa zawartymi w samym systemie biurokratycznym tego państwa. W sposób ostrożny przydziela się kompetencje, bardzo długo sprawdza się osoby zatrudniane w Watykanie, kolejne szczeble kariery zdobywa się tam bardzo powoli.
Jeśli dany kapłan pochodzi z jakiejś miejscowości, to w miejscu tym można zasięgnąć języka w znajdującym się tam kościele i dzięki temu dowiedzieć się nieco więcej o konkretnej postaci. Oczywiście w przypadku pochodzenia z państw jawnie wrogich Kościołowi – a takimi były kraje bloku wschodniego – takiego księdza sprawdza się jeszcze bardziej starannie.
Watykan ze względu na swoją specyfikę nie ma zwykłych służb wywiadowczych i kontrwywiadowczych, co nie znaczy, że takich działań nie wykonują różne inne instytucje. Wykorzystuje się też takie zagrania jak świadome wypuszczanie fałszywych informacji, dzięki czemu można lokalizować źródła przecieków. W użyciu jest także zasada, że dany urzędnik kościelny niekoniecznie powinien wiedzieć, jakimi kwestiami zajmuje się jego kolega po fachu, nawet z tej samej instytucji, a dzielenie się między sobą wrażliwymi informacjami jest źle widziane.
Warto pamiętać o jeszcze jednej rzeczy – ochroną wywiadowcza Watykanu zajmują się także służby włoskie. Niesłusznie lekceważone. W istocie świetnie wyposażone, brutalne i bardzo skuteczne, zwłaszcza u siebie.
P.Cz.: W Pana książce „Wywiad PRL a Watykan 1962-1978” poświęca Pan część miejsca tzw. „Ostpolitik” Watykanu. Czym była owa polityka wschodnia? W Jaki sposób kształtowała się pod rządami różnych papieży?
W.B.: W trakcie prac nad książką zająłem się okresem realnych rządów dwóch papieży: Jana XXIII i Pawła VI, wtedy też polityka wschodnia Watykanu nabierała pewnych konkretnych kształtów, które dziś czasami pojmuje się niestety w dość przekłamany sposób.
Upraszczając, Watykan swoją linię względem państw komunistycznych dostosowywał do nurtu dominującego w danym momencie w państwach Zachodu, de facto wytyczanego przez USA. Było to o tyle trudne, że będąc pod każdym względem częścią „wolnego świata” musiał dbać o katolików, którzy znaleźli się po drugiej stronie żelaznej kurtyny. Tutaj punktem odniesienia był pontyfikat Piusa XII, który w przenośni można określić jako „antykomunistyczną krucjatę”. Sam Pius w trakcie sprawowania nuncjatury w Monachium zetknął się osobiście z groźbą komunistycznej przemocy, co być może też wpłynęło dodatkowo na jego niechęć względem tej ideologii. Mimo wszystko był on także doświadczonym dyplomatą i nawet za jego czasów dochodziło do rozmów przedstawicieli Kościoła z komunistami.
Choć odwilż polityczna po śmierci Stalina sprawiła, że stary papież zaczął się nieco wahać w swych przekonaniach, do końca pontyfikatu oficjalnie nie zmienił wiele w swojej polityce wobec komunizmu. Jego następca Jan XXIII, też zresztą dyplomata, był osobą o nieco innym charakterze i wizji w kwestii stosunków z obozem wschodnim. Uznał on, że należy powalczyć o rozluźnienie tego żelaznego uścisku komunistów nad Kościołem i w większych i mniejszych kwestiach dążył do porozumienia, wykonywał gesty przyjaźni. To wpisywało się jednak w ówczesną linię polityki Zachodu, określaną jako „odprężenie”, w ramach której zamierzano walczyć z komunizmem nieco innymi środkami, określanymi przez komunistów mianem „dywersji ideologicznej”.
Na Sobór Watykański II zaproszono przedstawicieli rosyjskiej cerkwi, choć wiadomo było, że wówczas była to instytucja całkowicie kontrolowana przez sowieckie władze. Należy jednak zrozumieć pewną rzecz: Watykan, przy tych wszystkich gestach, nie zmieniał swojego zasadniczego, negatywnego stosunku do komunizmu. Z wierzchu widać było „grę uśmiechów”, jednak wewnątrz struktur watykańskich nikt nawet nie myślał o realnie przyjacielskich stosunkach. Jeśli ktoś tego nie rozumie, nie powinien zabierać się za krytykę watykańskiej polityki wschodniej, bo to przejaw niekompetencji.
Polecamy książkę Władysława Bułhaka „Wywiad PRL a Watykan 1962–1978”:
P.Cz.: Chciałbym porozmawiać o jeszcze jednej głowie Kościoła – papieżu Polaku. Wybór Karola Wojtyły w październiku 1978 roku wierni przywitali z zaskoczeniem. Jak to było w przypadku służb wywiadowczych PRL? Na ile mogły się one wcześniej spodziewać podobnego obrotu spraw?
W.B.: W swojej pracy nie zajmowałem się już okresem pontyfikatu Jana Pawła II. Z punktu widzenia badacza to po prostu dodatkowy ogrom materiału, godny zupełnie oddzielnej książki. Przyjrzałem się jednak temu, w jaki sposób służby PRL-owskie postrzegały Karola Wojtyłę na wcześniejszych etapach jego kariery. Wniosek jest taki, że jego potencjał jako silnej postaci polskiego Kościoła dostrzeżono już dość wcześnie – co nie było specjalnie odkrywcze, bo był on człowiekiem o wyrazistej osobowości, drugim takim obok prymasa Stefana Wyszyńskiego w polskim kościele tego czasu. No, może poza abp. Bolesławem Kominkiem.
Obaj duchowni – Wojtyła i Wyszyński – różnili się w niektórych sprawach, choćby w stylu prowadzenia duszpasterstwa, co dawało nadzieje służbom na możliwość skłócenia ich ze sobą. To jednak zakończyło się, jak wiemy, wielkim fiaskiem. Jeśli zaś chodzi o wybór Karola Wojtyły na papieża, to niektórzy oficerowie wywiadu utrzymują, że podejrzewali taki przebieg wydarzeń, jednakże nie ma żadnych pewnych dowodów na to np. w dokumentacji wywiadowczej.
P.Cz.: Jak oceniłby Pan ogólną skuteczność działalności wywiadu PRL w Watykanie? Na ile Watykanowi udało się „wybronić”?
W.B.: Na tę kwestię znowu trzeba spojrzeć przez pryzmat rozbicia działań wywiadu na dwa fronty. W przypadku infiltracji przedstawicieli polskiego Kościoła za granicą, w ramach pewnej służby bezpieczeństwa wewnętrznego, można powiedzieć, że odniesiono pewne sukcesy – od czasu do czasu udawało się np. swojego człowieka „przepuścić” przez Watykan, po czym robił on karierę na wysokich szczeblach polskiej hierarchii kościelnej, tak jak agent „Ignacy”, późniejszy biskup.
Na płaszczyźnie typowo wywiadowczej możemy mówić o klęsce. Wywiadowi PRL nie udało się zwerbować nikogo w wyższych kręgach watykańskiej hierarchii, co więcej korzystał on z nie zawsze pewnych źródeł i wysyłał do kraju wspominane już fałszywki, dezinformując w ten sposób tak naprawdę własne służby i czołowych polityków PRL, na czele z Gomułką, a potem Gierkiem.
O polskim wywiadzie w Watykanie, jako o zagranicznym organie krajowej Służby Bezpieczeństwa, możemy więc mówić w kontekście formacji odnoszącej sukcesy, natomiast w zakresie niejako „czystego” wywiadu zagranicznego, jego działalność była mocno nieudana.