Kołyma znaczy śmierć
Ten tekst jest fragmentem książki Sebastiana Warlikowskiego „Polacy w sowieckich łagrach. Nie tylko Kołyma”.
Historia tworzenia obozów pracy przymusowej na terenach Rosji czy też przyszłego Związku Radzieckiego ma już ponad 100 lat – sięga 1918 r. Największy ich rozwój nastąpił jednak w latach 30. XX w. i w czasie rządów Józefa Stalina. Swoją nazwę – Kołyma – sowieckie łagry zawdzięczały najdłuższej rzece, która przepływała przez ten obszar i w której dorzeczu odkryto złoto. Od 1932 r. zaczęto tworzyć na tym terenie system obozów pracy przymusowej, za którego organizację i tworzenie odpowiadał Główny Zarząd Poprawczych Obozów Pracy (ros. Gławnoje Uprawlenije Isprawitielno-Trudowych Łagieriej i Kolonij – GUŁAG). Sama nazwa „gułag” szybko stała się określeniem całego nieludzkiego systemu sowieckich obozów oraz symbolem niewyobrażalnego cierpienia setek tysięcy osób.
Podobnie było z Kołymą – szybko stała się synonimem śmierci, powolnego umierania i innego świata, w którym nie obowiązują żadne reguły, a człowiek to tylko nieistotny element większej machiny. Kraina niemal wiecznego mrozu, gdzie przez prawie 10 miesięcy trwała wycieńczająca zima z temperaturami nierzadko dochodzącym do -70 stopni Celsjusza, przez co skuty lodem i niedostępny port w Magadanie, stolicy regionu, sprawiał, że teren ten, będący kontynentalną częścią Związku Sowieckiego, stawał się w istocie niedostępną wyspą, „przeklętą planetą”. Trwający nieco ponad dwa miesiące okres letni był jedynym czasem, kiedy przybywali zesłańcy – drogą morską przez port we Władywostoku lub w Buchta Nachodka. Gdy przepływali blisko wyspy Sachalin, mieli zakaz wychodzenia na pokład – enkawudziści obawiali się, że pływający w pobliżu japońscy rybacy zaalarmują o transporcie. Istniała także droga powietrzna, dostępna tylko w określonych, jednostkowych przypadkach.
Polscy obywatele trafiali na Kołymę w następstwie dwóch wydarzeń: agresji sowieckiej na Kresy Wschodnie 17 września 1939 r. oraz po ponownym wkroczeniu Sowietów w 1944 r. W pierwszym przypadku dla zesłanych zbawienny okazał się układ Sikorski–Majski z 30 lipca 1941 r., będący następstwem ataku Niemiec na ZSRS i wynikającej z niego zgoda na formowanie jednostek Wojska Polskiego na terenie Związku Sowieckiego. Dzięki tej umowie pierwsi polscy zesłańcy mogli opuścić Kołymę już w październiku 1941 r. i wraz z gen. Władysławem Andersem rozpocząć wymarsz z nieludzkiej ziemi.
W drugim przypadku na wolność czekano dłużej – dopiero śmierć Józefa Stalina w 1953 r. zmieniła sytuację panującą w obozach Kołymy. Po pewnym czasie skracano wymiar odbywanej kary, możliwe było też opuszczenie obozu i zamieszkanie w okolicznych miastach na zasadach niemalże takich samych jak reszta mieszkańców. Wolni zesłańcy bez zastanowienia robili wszystko, by wrócić do Polski, co po pewnym czasie udawało się, i po przebyciu kilkunastu tysięcy kilometrów docierali do punktu etapowego w Żurawicy koło Przemyśla. Stamtąd kierowali się do miejsc zamieszkania. Warto dodać, że jednym ze sposobów opuszczenia Kołymy było zawarcie fikcyjnego cywilnego związku małżeńskiego z kimś, kto otrzymał zgodę na wyjazd. Skorzystało z tego wiele osób – we wspomnieniach są podawane przypadki zwalnianych, którzy często nie znając przyszłego małżonka, godzili się na takie rozwiązanie, byleby zakończyć gehennę drugiej osoby.
W kołymskich obozach zesłańcy wykonywali wiele katorżniczych prac, m.in. wydobywali złoża naturalne (wspomniane wcześniej złoto, ale także cynę, węgiel, ołów, kobalt czy uran), pracowali przy wyrębie lasów, budowie dróg i linii kolejowej czy też w okresach cieplejszych zajmowali się rybołówstwem albo pracami rolnymi. Więźniowie wykonywali swoje obowiązki zwykle bez odpowiednich narzędzi, odzieży ochronnej i jakiegokolwiek zabezpieczenia, za każdym razem narażając swoje życie. To dlatego na Kołymie odnotowywano wysoką śmiertelność, znacznie przewyższającą liczbę ofiar w innych obozach rozsianych na terenie Związku Sowieckiego (według wielu wspomnień pracę na Kołymie przerywano dopiero przy temperaturze -54 stopni!).
Legenda Kołymy krążyła wśród więźniów zsyłanych w różne części Związku Sowieckiego. Budziła strach, przerażenie, traktowano ją jako miejsce powolnej, rozłożonej w czasie śmierci. Z tego też powodu skazywani na Kołymę więźniowie podejmowali wiele dramatycznych decyzji, z okaleczeniami włącznie. Załamani psychicznie widzieli w tym szansę na trafienie do ambulatorium i liczyli, że choroba być może uratuje ich od zsyłki w to okrutne miejsce albo choć wydłuży czas pobytu w miejscu dotychczasowego odsiadywania wyroku. Nierzadko zdarzały się też próby samobójcze, tak bano się Kołymy.
Warto dziś ukazywać te wspomnienia. Przede wszystkim dlatego, że większość z nich nigdy nie była publikowana. Ponadto cichym marzeniem wielu z odbywających wyroki na Kołymie, którym udało się przeżyć to piekło, było to, aby kiedyś ich los poznało możliwie szerokie grono odbiorców. To życzenie było częścią ich wspomnień spisywanych na początku lat 90. Ofiary sowieckich represji nigdy nie miały możliwości i okazji do opowiedzenia tego, co przeżyły. Powojenne zmiany granic, przesiedlenia i znalezienie się w jednym obozie z obywatelami państwa, które Polaków zsyłało na nieludzką ziemię, sprawiły, że przez ponad 50 lat osoby te musiały milczeć. Z pewnością było to dla nich trudne do opisania cierpienie, które rozpoczynało się często już w transporcie do Polski, gdy mijając przedwojenne kolejowe przejścia graniczne pomiędzy II RP a ZSRS, ze łzami w oczach zdawali sobie sprawę, że Polska, o której marzyli, bezpowrotnie minęła. Że nie ma już rodzinnego domu, znajomej przydrożnej kapliczki i drzewa, przy którym w letni dzień znajdowali odrobinę cienia. Jechali do Polski nieznanej, innej, a przez nową sytuację polityczną często wrogo do nich nastawionej.
Były dwie okupacje. I choć być może dziś, gdy przeważająca większość terenów II RP okupowanych przez Sowietów znalazła się poza granicami Polski, łatwiej przychodzi nam rozprawienie się przede wszystkim z niemiecką okupacją, to tym bardziej powinniśmy uparcie przypominać cierpienie naszych obywateli przebywających w łagrach po wkroczeniu Sowietów 17 września 1939 r. Jesteśmy im to winni, zasługują na to. W przeciwnym razie coraz łatwiej będzie się przebijała fałszywa narracja o rzekomym wyzwalaniu ziem zachodniej Białorusi i zachodniej Ukrainy. A od niej niedługa już droga do tłumaczenia, że w istocie zsyłka Polaków z Kresów Wschodnich była praworządnym działaniem Związku Sowieckiego, który dbał o bezpieczeństwo zagarniętego terenu.
PS W 2005 r. prezydent Rosji Władimir Putin stwierdził, że rozpad ZSRR był „największą katastrofą geopolityczną w XX w. i prawdziwym dramatem dla Rosjan”. Od kilku lat pojawiają się informacje, że władze rosyjskie rozważają zatrudnianie więźniów do prac, które dotychczas wykonywali imigranci zarobkowi. Dla wielu decyzja ta jest otwieraniem furtki do odrodzenia się gułagów. Ponadto do dziś funkcjonują w Rosji kolonie karne, w których strażnicy dopuszczają się tortur na więźniach. Wszystko to brzmi niepokojąco znajomo.