Kino na granicy
Z czym do sąsiadów?
Organizatorzy postarali się w tym roku pokazać spory kawałek autorskiego, niełatwego i niedostępnego w Polsce kina. Bo kto słyszał u nas o jednym z prekursorów czechosłowackiej Nowej Fali – Elo Havetcie, kto miał kontakt z wybitnym surrealistą Janem Svankmajerem i wreszcie – kto widział jeden z pierwszych obrazów erotycznych na świecie? Jeśli nie byliście w Cieszynie, pewnie nie macie o nich pojęcia...
Wśród wielu perełek było także dużo przeciętności, która zapychała dziury w programie. Deprymujące dla polskiej kinematografii może być to, że czeska przeciętność to nasza obecna ekstraklasa. Polskiego honoru wśród sąsiadów bronił Wojciech Marczewski, jeden z wybitniejszych polskich reżyserów, historyk i filozof. Twórca przekorny, tworzący własny język filmowy, mówiący o sprawach ważnych dla człowieka i Polski. Doczekał się w końcu swojej skromnej retrospektywy – do wyboru były „Zmory”, „Klucznik”, „Dreszcze”, „Ucieczka z kina «Wolność»” i „Weiser”. Filmy znane polskiemu widzowi dosyć dobrze, ale bardzo egzotyczne dla przeciętnego Czecha.
Postanowiliśmy także pochwalić się „Najlepszymi polskimi filmami ostatnich lat”. Wybór dzieł w tym cyklu nie zaskakiwał, bo za dużej ilości arcydzieł ostatnio nie stworzyliśmy. Tak więc pojawił się „Komornik” Falka, „Mój Nikifor” Krauzego (Czesi znają go już z Karlovych Varów), „Doskonałe popołudnie” Wojcieszka. Wątpliwości budzi „Vinci” Machulskiego – ale trochę polskiej rozrywki pewnie nikomu nie zaszkodzi.
Czesi szaleją seksualnie
Najłatwiej poznać mentalność Czecha przyglądając się jego życiu erotycznemu - tak założyli organizatorzy festiwalu i po zobaczeniu kilku filmów z cyklu „Życie seksualne Czechów” trudno się z nimi nie zgodzić. Wizyta w łóżkach naszych sąsiadów zaczęła się od roku 1929, pokazem „Erotikonu”, niezwykle zmysłowego filmu niemego z muzyką na żywo. Przy nim starsza o cztery lata „Ekstaza”, to jak „Głębokie gardło” przy „Kubusiu Puchatku”. Wystarczyło trochę czasu, a na ekranie pojawiła się pierwsza naga kobieta. Protestował nawet papież, ale film wyświetlono w końcu bez cięć na festiwalu w Wenecji.
Jan Svankmajer to już zupełnie inna liga i inne czasy. Jego „Spiskowcy rozkoszy” to arcydzieło surrealistycznej perwersji. Film dla tych, którzy z uwielbieniem oglądają seksualny rytuał mężczyzny przebranego za koguta, wkładanie sobie kulek zrobionych z chleba w najróżniejsze otwory ciała i inne subtelne zaburzenia. Wszystko zamoczone w sosie groteski, czeskiego humoru i absurdu.
Koneserów musiały ucieszyć dwie pozycje, które wpisały się już na stałe do światowej klasyki: „Miłość Blondynki” Formana, czyli czeska Nowa Fala w całej okazałości, i „Pociągi pod specjalnym nadzorem” Menzela. Warto również wspomnieć o dokumencie „Anioły płaczą” – odważnej próbie zmierzenia się ze środowiskiem homoseksualistów w Czechach. Wprawdzie film został zaliczony do innej części festiwalu, ale nadawałby się do „Życia seksualnego” idealnie. W Polsce doczekalibyśmy się dużego skandalu. Reżyserkę przed popadnięciem w infantylność uratował duży dystans do opowiadanej historii. Gratulacje za cały cykl! Odważny pomysł, odważna realizacja!
Słowak niepokorny
Najbardziej wartościowym przeglądem była retrospektywa Elo Havetty. Potrafił czynić filmowe cuda, to jeden z nielicznych Słowaków, którzy mieli wpływ na legendarną czechosłowacką Nową Falę lat 60. W trakcie swojego krótkiego, zaledwie 37-letniego, życia nakręcił kilka etiud (jako student praskiej szkoły filmowej FAMU), dokumentów telewizyjnych oraz dwa filmy fabularne. Reżyser niedoceniany za życia, niemal zapomniany po śmierci, doczekał się uznania dopiero w latach 80.
Twórczość Havetty organizatorzy festiwalu postanowili przybliżyć, prezentując dwie etiudy szkolne („34 dni absolutnego luzu”, „Prognoza: zero”) oraz obydwa filmy fabularne („Uroczystość w ogrodzie botanicznym”, „Lilie polne”), całość okraszając dokumentem o życiu tego wielkiego wizjonera kina („Uroczystość samotnej palmy”).
„34 dni...” obala mit o sielskości wsi, a tym samym o jej wyższości nad gwarem miasta. Bohater filmu, pracując na odludziu, nie przeżywa żadnego uniesienia. Nurtuje go tylko samotność, a jedne z nielicznych rozrywek to opalanie się i popijanie piwa. Dlatego z wielką radością, po zakończeniu pracy, wraca do miasta. „Prognoza: zero” to z kolei gorzki portret młodzieży lat 60., której nie jest dane zrealizować własnych ambicji twórczych. Młodzieży ograniczanej przez ustalone konwencje i normy, co jednak nie przeszkadza jej w walce ze skostniałą rzeczywistością poprzez zabawę i wiarę we własną boskość.
„Uroczystość...” na pierwszy rzut oka wydaje się być jedną wielką, alogiczną i chaotyczną papką, by po chwili zachwycać poetyką i głębią przekazu. Oto bowiem do Babindolu, znanej z wyrobu wina wsi, przybywa Pierre, by zainscenizować cud przemiany wody w wino. Jego pojawienie się burzy spokój sennej wioski.
Drugi i zarazem ostatni film pełnometrażowy w dorobku Havetty „Lilie polne” można sklasyfikować jako tragikomiczną opowieść o poszukiwaniu domu, ale też spojrzenie na wojnę z innej perspektywy. Centralną postacią obrazu jest weteran I wojny światowej, Maciej, którego los zmusił do włóczęgi. Żyjąc z dnia na dzień, wędrując od wioski do wioski, szuka miejsca, gdzie mógłby odpocząć i zapomnieć o wojennych przeżyciach.
Kino za granicą
Młode kino czeskie, słowackie i węgierskie to kolejny ciekawy cykl. Na dłuższy komentarz zasługują umieszczeni w nim „Szaleni” Svankmajera, reżysera który kontynuuje surrealistyczną tradycję, szokując widzów swoimi obrazami. Akcja filmu, określanego przez autora jako filozoficzny horror, przenosi nas do zakładu dla obłąkanych. Rzeczywistość przeplata się tutaj z sennymi koszmarami głównego bohatera, a do końca tak naprawdę nie wiadomo, kto jest zdrowy, a kto obłąkany. Obraz jest swoistą alegorią współczesnego świata, przeplatają się w nim tematy absolutnej wolności, cywilizacyjnych represji i manipulacji ludzkim losem.
Innym filmem wartym wspomnienia jest „Restart”, debiut reżyserski Julisa Sevcika, przykuwający widza od pierwszych sekund do ekranu ekspresyjnym, wręcz teledyskowym montażem. Opowiada o ludziach młodych, będących u progu kariery, bawiących się noc w noc w praskich klubach, odurzających się alkoholem i zmieniających ciągle partnerów. Tytuł nawiązuje do sytuacji, w której system się zawiesza i trzeba go uruchomić ponownie. W tym przypadku chodzi o młodą kobietę, która jednym zdaniem wywraca sobie życie do góry nogami. Restart w jej przypadku jest równoznaczny z momentem nowego początku.
Należy wspomnieć jeszcze o takich obrazach, jak: „Szczęście” Bohdana Slamy, najlepszy czeski film 2005 roku, cieszący się sporym powodzeniem na festiwalu; „Skrzatek”, groteska bez słów, przy której można było śmiać się i płakać; budząca kontrowersje węgierska „Dzielnica!”, w trakcie projekcji której kilka osób opuściło salę kinową; czy przepełniona czarnym humorem komedia „Zamknij się i zastrzel mnie”.
Nie samym filmem człowiek żyje...
Festiwal nie ograniczał się do samych projekcji filmowych, dla uczestników przygotowano także liczne wystawy (np. czeskiego plakatu filmowego), pokaz czeskich teledysków oraz kilka imprez muzycznych. Wśród nich wyróżnił się koncert grupy „Moimir Papalescu i The Nihilists”. Grająca muzykę z pogranicza elektro, disco, punku i klasycznego rocka kapela została entuzjastycznie przyjęta przez uczestników przeglądu. Sporą sensację wywołał także Mikołaj Trzaska ze swoim nowym projektem jazzowym „Ulisses IV”.
Fotografie: Adam Pisarek