„Kino artystycznie średnie” i „Czułość, ale niezrozumienie”: Dwugłos o polskich i zagranicznych filmach o Solidarności
Magdalena Mikrut-Majeranek: Publikacja „Solidarność na ekranie. Wizerunki fabularne” stanowi efekt benedyktyńskiej pracy. Przygotowując ją, musieli Panowie obejrzeć olbrzymią liczbę filmów – i to zarówno tych wybitnych, jak i przyczynkarskich, w których ruch solidarnościowy jest tylko tłem obyczajowo-politycznym wykorzystywanym kontekstowo, ale i filmy nieudane czy spektakle teatru telewizji. Jak wyglądały kulisy pracy nad książką? Ile de facto produkcji znalazło się w puli „do obejrzenia” i jak długo trwały przygotowania?
Krzysztof Kornacki: Ja obejrzałem około 250 filmów, przy czym mam to szczęście, że jako wykładowca kina polskiego część z nich dobrze znałem. Ale to był podstawowy zrąb materiału, jakieś 50 obrazów. Resztę trzeba było sobie przypomnieć, bądź obejrzeć po raz pierwszy. Od razu odniosę się do Pani sformułowania „filmy wybitne” – problem w tym, że filmy tematyzujące Solidarność, nie przyczynkarskie, rzadko kiedy były wybitne. Mogły być bardzo ważne - jak choćby dzieło-matryca, czyli Człowiek z żelaza - ale wybitne raczej nie. To jest jeden z problemów z kinem o Solidarności – niezależnie do oceny ruchu i związku zawodowego sugerowanej w obrazie, obcujemy najczęściej z kinem artystycznie średnim. Wyjątkami mogą być – ale też nie dla wszystkich – obrazy Kazimierza Kutza: Śmierć jak kromka chleba i Zawrócony, może też Żeby nie było śladów Jana P. Matuszyńskiego.
Oczywiście jest kilka filmów które „dobrze się ogląda”, jak choćby spektakl Norymberga i filmy Ostatni prom, a zwłaszcza 80 milionów, wszystkie trzy autorstwa Waldemara Krzystka, które sięgają po formułę filmu sensacyjnego, Rozmowy kontrolowane Sylwestra Chęcińskiego, Wszystko co kocham Jacka Borcucha - ale nie ma tego wiele, jak na skalę opisywanego zjawiska. Ja osobiście cenię sobie dwa obrazy: „drobiazg” Roberta Glińskiego, czyli krótką nowelę Krajobraz ze składanki Solidarność, solidarność…, w której reżyser przy pomocy obrazu – a więc tego, co w kinie najważniejsze – prezentuje stopień zniszczenia Stoczni Gdańskiej (w 2005 roku), a tym samym w sposób metaforyczny także tradycji Solidarności. Drugim cenionym przeze mnie filmem jest pobudzający do myślenia eksperyment, fantazja dokumentalna Sztuka znikania Bartosza Konopki i Piotra Rosłowskiego, prezentująca ruch Solidarności jako pochodną działań szamańskich kapłana voodoo (śmiech).
Arkadiusz Bilecki: Ja zainteresowałem się tematem w 2021 roku, kiedy zacząłem planować napisanie doktoratu. Skontaktowałem się z Krzysztofem, który udostępnił mi swoje notatki na temat filmów z motywami solidarnościowymi, ja zaś wniosłem arkusz kalkulacyjny z moimi tropami, podzielonymi według gatunków i krajów produkcji. Człowiek z żelaza to kanon, sztuka polegała jednak na tym, aby dotrzeć do filmów, których nikt ich nigdy nie opisał w naukowy sposób, czy choćby publicystyczny. Osobny krąg to filmy w ogóle nieznane, efemerydy głównie telewizyjnej proweniencji, które znikały z ekranów po jednorazowej emisji. Tropi się je nie na ekranie, tylko przeglądając starą prasę i dokumenty w archiwach. Tak zdarzyło mi się odnaleźć szwedzki film w momencie, gdy książka była już w druku. Opowiem o nim niedługo na konferencji naukowej w Gdańsku.
Które filmy wskazaliby Panowie jako najbardziej reprezentatywne i najlepiej ukazujące Solidarność lub ludzi Solidarności? Albo też takie, które należy obejrzeć i dlaczego?
K.K.: Oczywiście Człowieka z żelaza, to jedyny film fabularnym o takim rozmachu, który powstał w okresie przed stanem wojennym i lokował akcję w samym „oku cyklonu”, czyli w sierpniu 1980 roku w Stoczni Gdańskiej. A jednocześnie dotykał większości aspektów solidarnościowego fenomenu: politycznego, społecznego, klasowego, religijnego, kulturowego itd. Ten film trzeba obejrzeć choćby dlatego, że – budując ekranową legendą Solidarności - stał się punktem odniesienia dla innych filmów, które do niego nawiązują lub go cytują (by wymienić choćby Stan wewnętrzny Krzysztofa Tchórzewskiego, Człowieka z… Konrada Szołajskiego czy Wałęsę. Człowieka z nadziei Wajdy).
Gdybym miał stworzyć „krótką historię kina solidarnościowego”, to kierowałbym się kluczem chronologicznym, bowiem wizerunek ruchu i związku nierozerwalnie związany był z przemianami politycznymi i na ich zapleczu – społecznymi. Po Człowieku z żelaza proponowałbym obejrzeć Bez końca Kieślowskiego, czyli „requiem dla Solidarności” - by przybliżyć społeczne nastroje okresu dekady stanu wojennego, oczywiście bardzo minorowe; potem propagandowy dyptyk Romana Wionczka Godność i Czas nadziei – by zobaczyć, jak prezentowano Solidarność z perspektywy oficjalnej, komunistycznej.
Następnie Ostatni dzwonek Magdaleny Łazarkiewicz, w którym zawarta jest młodzieńcza wiara w Polskę wolną i sprawiedliwą, szybko zakwestionowana w szeregu filmów z początku lat 90, które wobec byłych działaczy i dziedzictwa Solidarności stawały się coraz bardziej sceptyczne – to oczywiście efekt pauperyzacji społeczeństwa i „wojny na górze”. Radykalnym przykładem są oczywiście „bluźniercze” Psy Władysława Pasikowskiego, ale ja zaproponowałbym do obejrzenia Zwolnionych z życia Krzystka oraz szyderczego Człowieka z… Szołajskiego.
Książkę można darmowo pobrać w formacie PDF na stronie internetowej Instytutu Dziedzictwa Solidarności.
Przeciwwagą i próbą ratowania mitu Solidarności były wspomniane dwa filmy Kutza. A potem temat Solidarności z dużego ekranu właściwie znika (pojawia się w Teatrze Telewizji np. w interesującym Misiu Kolabo Ryszarda Bugajskiego). Na tej short liście filmów prezentujących Solidarność następnym przystankiem byłaby „wymuszona” (z inicjatywy Wajdy), rocznicowa składanka Solidarność, solidarność… z 2005 roku, która prezentuje różnorodność spojrzeń na tradycje Sierpnia, w większości jednak minorowych lub polemicznych.
Rok 2005 jest szczególny, bowiem dochodzi wtedy do zmiany politycznego bipolu: podział „postsolidarnościowe vs. postkomunistyczne” ustępuje biegunom PO-PiS. Temat Solidarności wpadnie w te sidła, zwłaszcza w aspekcie lustracji. Powstanie tzw. kino lustracyjnego niepokoju, raczej namawiające do porzucenia rozliczeń niż ich realizacji. Dobrym przykładem jest film „Kret” Rafaela Lewandowskiego. W tym duchu – odniesienia się do problemu SB, tajnych współpracowników i lustracji – utrzymany jest także Wałęsa. Człowiek z nadziei, który powstał, by bronić dobrego imienia pierwszego przewodniczącego Solidarności, a zawierający wyraźne panegiryczne tony. Na pewno wskazałbym także na próby stworzenia popkulturowego mitu Solidarności w filmach gatunkowych (wspomniane Wszystko co kocham lub 80 milionów), mające bardziej łączyć, niż dzielić. Stosunek do Solidarności Nowej Lewicy - odgrywającej coraz większą rolę, przynajmniej w sferze kultury - zilustrowałbym dwoma spektaklami telewizyjnym: Ciała obce w reżyserii Jakuba Kowalskiego i Zakład Doświadczalny Solidarność Adama Sajnuka.
A wszystko zwieńczyłbym filmem dającym nadzieję na wyjście poza społeczny trybalizm, czyli Żeby nie było śladów, nie tylko dobrym artystycznie, ale także komplikującym historię Solidarności, unikającym manichejskich podziałów, mającym szansę dotrzeć do zróżnicowanej publiczności, niezależnie od jej poglądów politycznych.
A.B.: Z zagranicznych bez wątpienia zaproponowałbym Kwadraturę koła, kronikę karnawału Solidarności, gdy próbowano pogodzić demokrację z autorytaryzmem w wydaniu radzieckim – do tego nawiązuje tytuł. To film przewrotny, świadomie grający konwencją kina i teatru (aktorzy są świadomi, że otaczają ich dekoracje), skrzący się angielskim humorem, przez co w Polsce miał tyle samo zwolenników co przeciwników. A przy tym pełen jest szlachetnego patosu, kończy się piękną sceną rozmowy Lecha i Danuty Wałęsów w noc wprowadzenia stanu wojennego. Filmowy Lech świadomy jest, że przewodniczenie Solidarności oddaliło go w ciągu półtora roku od wielu przyjaciół, a teraz szykuje się na rozdzielenie z rodziną. Brawurowo gra go aktor Bernard Hill, zmarły w tym roku Brytyjczyk, któremu światową popularność przyniosły drugoplanowe, ale wyraziste role w Titanicu i Władcy pierścieni.
Jakie ideologiczne i społeczne podziały ujawniają filmy o „Solidarności”?
K.K.: Pokazują po pierwsze fascynację robotnikami w okresie pierwszej Solidarności. Ale bardzo krótkotrwałą, bo potem w „kinie solidarnościowym” bezwzględnie dominuje bohater inteligencki. Można w tym odnaleźć – charakterystyczny zresztą dla polskiego kina w ogóle – klasizm: rzadkie sięganie do bohaterów plebejskich, a jeśli sięganie, to zwykle w tonie krytycznym. W „kinie solidarnościowym” kompletnie pomija się też bohaterów chłopskich. To zresztą pochodna bezwzględnej dominacji w tych filmach centrum (w tym przypadku Gdańska i Warszawy) nad prowincją. Wyraźne ideologiczne podziały ujawniają filmy realizowane przez klika lat po 1989 roku, a potem po 2005 roku. W tym pierwszym widać wyraźnie kształtującą się pookrągłostołową, liberalną i inteligencką optykę elit, która do tradycji Solidarności (było nie było także ruchu narodowego) podchodzić będzie z coraz większym dystansem i sceptycyzmem. Powstają filmowe satyry, pamflety i groteski, by wspomnieć po raz kolejny Rozmowy kontrolowane, Człowieka z.., ale także Kraj świata Marii Zmarz-Koczanowicz, Mięso Piotra Szulkina czy Saunę Filipa Bajona.
Po 2005 roku zaczną powstawać obrazy, które ideologicznie upraszczają historię i dziedzictwo Solidarności – oczywiście wszystko to na zapleczu politycznych przemian, generujących coraz silniejsze podziały psychospołeczne. Z jednej strony powstają konserwatywne panegiryki (Popiełuszko. Wolność jest w nas Rafała Wieczyńskiego, Popiełuszko Jana Nowary, Wierność Pawła Woldana, Sprawa Emila B. Małgorzaty Imielskiej, Jack Strong Pasikowskiego, Negocjator Jarosława Żamojdy czy Babilon. Raport o stanie wojennym Marka Bukowskiego), z drugiej – rzadsze – liberalne panegiryki (Wałęsa…, na swój sposób 80 milionów, Być kimś Michała Toczka).
Jerzy Stuhr tworzy – ewidentnie doraźnie, politycznie motywowanego – Obywatela, pamflet na pierwszą Solidarność. Zjadliwe pamfletowe tony zawierają filmy Wojciecha Smarzowskiego Dom zły i Kler. Krytycznie wobec lustracji, ale też wobec polityków-lustratorów - wypowiadają się tacy twórcy jak Feliks Falk w spektaklu Powtórka Stuhr w Korowodzie i wspomnianym Obywatelu oraz Lewandowski we wspomnianym „Krecie”. Lewicowego spojrzenia w „kinie solidarności” nie ma zbyt wiele, ale jednak da się je dostrzec choćby w przywołanych Ciałach obcych (tematyka queer) oraz Zakładzie Doświadczalnym Solidarność. A także w eksperymentach historycznych, postmodernistycznych zabawach przeszłością, jak wspomnianej Sztuce znikania, ale także MC. Człowiek z winylu Bartosza Warwasa, Falowcu Jakuba Pączka czy feministycznym Imago Olgi Chajdas. Nostalgię za PRL-em reprezentuje – nieco kuriozalny – Gierek Michała Węgrzyna.
Książkę można darmowo pobrać w formacie PDF na stronie internetowej Instytutu Dziedzictwa Solidarności.
NSZZ „Solidarność” był 10-milionowym ruchem społecznym, który miał wpływ nie tylko na dzieje Polski. Z biegiem lat ruch ten został zmitologizowany, a swój udział miał w tym m.in. Andrzej Wajda. Nie dziwi zatem, że tematem tym zainteresowało się kino. Jak polscy i zagraniczni filmowcy ukazywali „Solidarność”? Czy można wskazać różnice w podejściu do tematu?
A.B.: Za granicą dominowała narracja historyczna, podkreślanie osadzenia wydarzeń solidarnościowych w konkretnym miejscu i czasie. Na pewne podszczypywanie pozwalali sobie tylko Brytyjczycy, zgodnie ze swoją tradycją „przekłuwania baloników” dostrzegając wokół Solidarności patos i narodową tromtadrację.
W kinie zagranicznym „Solidarność” była tematem przede wszystkim w latach 80., zwłaszcza w Wielkiej Brytanii. Filmy takie jak „Strajk” Leslie Woodheada, brytyjski dramat „Fucha” Jerzego Skolimowskiego (kręcony w prywatnym domu Skolimowskiego w dzielnicy Kensington) czy amerykańsko-francuski „Zabić księdza” Agnieszki Holland ukazywały „Solidarność” jako symbol oporu przeciwko komunizmowi. Po roku 1989 zainteresowanie ruchem w kinie zagranicznym zmalało?
A.B.: Tylko „Zabić księdza” gra nutą martyrologiczną, ale też w specyficznym entourage – religijnej konfrontacji dobra i zła, Solidarność to dekoracja dla niej. „Strajk” i „Fucha” to dobre przykłady filmów, które trafiały w czas medialnej aktualności opowieści o Solidarności w latach 1981–1982. Gdy znikło to odniesienie, widzowie stracili zainteresowanie, a Solidarność i Polska nie miały też na tyle silnych ambasadorów, by producenci podtrzymywali, czy też kreowali zainteresowanie tematem.
Krótki powrót wiązał się z przełomem 1989 roku, ale nawet Hollywood nie doprowadziło do powstania filmu o Lechu Wałęsie – nawiasem mówiąc, „proroczo” przygotowywanego już od 1988 roku. Polska błysnęła po wstąpieniu do Unii Europejskiej. Wytrwały kronikarz świata ludzi pracy Ken Loach zrobił film „Polak potrzebny od zaraz” o wykorzystywaniu taniej siły roboczej z Europy Wschodniej, jednak Solidarność bywała tu tylko dekoracją jak w serialu „Kumple”, którego bohater, nastolatek z Bristolu, musi napisać pracę domową o Lechu Wałęsie, ale nie jest w stanie pojąć „co takiego zrobił ten facet?”. Solidarność w zagranicznym kinie i telewizji jest, jak napisałem w książce, „kolorowym symbolem i pozdrowieniem ze zwycięskiej przeszłości”, kolejnym ze sposobów na nienachalne, ale wyraźne osadzenie akcji w latach 80. XX wieku.
Warto też przyjrzeć się udziałowi kobiet w reżyserii filmów o Solidarności. Spośród 143 filmów omawianych w książce, jedynie 13 zostało wyreżyserowanych przez kobiety - 12 przez Polki i 1 przez twórczynię zagraniczną. Przyczyny tego stanu rzeczy należy upatrywać w panującym wówczas porządku społecznym?
K.K.: Tak. I to zarówno w sferze polityki, jak również kultury, w tym kinematografii. Po pierwsze, nie ma pewnie nic odkrywczego w stwierdzeniu, że ruch pierwszej Solidarności był powrotem do konserwatywnych, w tym patriarchalnych, stosunków społecznych. Mężczyźni ponownie poszli walczyć, a kobiety ich wspierały – niezależnie oczywiście od dużego wkładu kobiet w sierpniowe strajki. Świetnie pokazuje to ewolucja postaci Agnieszki z dyptyku Wajdy. Przebojowa, aktywna, a nawet agresywna bohaterka Człowieka z marmuru zmienia się w łagodną Matkę-Polkę.
Nic dziwnego, że już w tamtym czasie dwie reżyserki wyraźnie zdystansowały się do Solidarności – chodzi o Agnieszką Holland i jej Kobietę samotną oraz Barbarę Sass i jej Debiutantkę oraz późniejszy Krzyk. Ale ta skromność zrealizowanych przez kobiety filmów o Solidarności wynikała także z przyczyn obiektywnych – w Polsce Ludowej reżyserki były zjawiskiem endemicznych. Na palcach jednej ręki można wymienić te, które miały jakiś większy i nie ograniczony do kina familijnego dorobek. Po 1989 roku sytuacja tak szybko się nie zmieniała (dość powiedzieć, że dziś na jedną reżyserującą kobietę przypada czterech mężczyzn). Inna sprawa, że wzrastająca liczba kobiet w zawodzie nie przełożyła się na wzrost kobiecych filmów o Solidarności. W wyraźnie feministycznej perspektywie rodzimego kina kobiet temat ten nie był zbyt istotny, a jeśli się do niego odnoszono, to z wyraźną krytyką wspomnianego patriarchalnego porządku (by wspomnieć nowelę Śląsk Kazejak czy Imago Chajdas).
A.B.: Zagraniczne filmy reżyserek są dwa: odkurzone w ostatnich latach „Daleko od Polski” Amerykanki Jill Godmilow i zapomniana „Laputa” Helmy Sanders-Brahms z RFN, z ciekawą rolą Krystyny Jandy. Oba te filmy to ujęcia oryginalne (kreowany dokument i dramat obyczajowy), ale nie umiem dociec czy patriarchalizm łączył komunizm i kapitalizm ponad podziałami.
Książkę można darmowo pobrać w formacie PDF na stronie internetowej Instytutu Dziedzictwa Solidarności.
W filmach o „Solidarności” dominującym gatunkiem jest dramat, co wynika ze specyfiki polskiego kina, powagi wydarzeń historycznych oraz pesymistycznego spojrzenia na ten ruch. Jakie jeszcze gatunki filmowe najchętniej wykorzystywali filmowcy, aby przedstawić temat?
K.K.: Oczywiście komedia, zwłaszcza wspomniane już krytyczne formy powstające głównie w dekadzie lat 90. XX wieku, czyli satyra, groteska i pamflet. Pojawiło się także kilka łagodniejszych komedii obyczajowych, by wymienić Długi weekend, Chrzciny czy Zupę nic. Ale więcej jest filmów realizowanych w gatunkach szeroko pojętego kina sensacyjnego. Wynikało to z kilku przyczyn: po pierwsze z nadreprezentacji ekranowych esbeków, najpierw w kinie lat 80, a potem już w III RP, co było oczywiście konsekwencją faktu, że nie dokonano dogłębnej dezubekizacji i lustracji, w związku z tym bohaterowie ci wracali co jakiś czas w opowieściach odnoszących się do tych kwestii (można wymienić Stan strachu Janusza Kijowskiego, Zwolnionych z życia, Psy, Teczki Roberta Wista, Zwerbowaną miłość Tadeusza Króla czy przywołanego już „Kreta”.
Można więc powiedzieć, że prototypowe wydarzenia i zjawiska (jak rola policji politycznej) prowokowały do wyboru sensacyjnej konwencji. Trudno sobie wyobrazić historię pułkownika Kulińskiego – Jack Strong Pasikowskiego – opowiedzianą w innej formule niż thrillera szpiegowskiego, a „kradzież” 80 solidarnościowych milionów w innym klucz niż heist movie. Po trzecie – twórcy świadomie sięgali po sensację, by „ożywić” dość ciężką tematykę ruchu społecznego czy związku zawodowego, by wspomnieć o takich obrazach jak przywołane już Ostatni prom czy Zwolnieni z życia, a także o - ostatecznie niestety nieudanych – obrazach Przeklęta Ameryka Tchórzewskiego czy Gracze Bugajskiego.
A.B.: Również Brytyjczycy realizowali takie filmy. W serialu „Gem, set i mecz” scenarzysta – uznany pisarz Len Deighton – wysłał swojego bohatera do PRL w 1980 roku, zamiast tworzyć kolejną fikcyjną republikę bananową. Autentyczne napięcie międzynarodowe, niepewność czy „Ruscy wkroczą”, to motyw zainteresowania brytyjskiego wywiadu i przekonujące źródło kłopotów angielskiego szpiega w Gdańsku, „zagranym” przez Manchester. Zaimponowała mi także francuska komedia romantyczna „Narzeczona, która przybyła z chłodu”. Solidarność ma w niej drobne, ale niepretekstowe miejsce, miłosne perypetie protagonistów nie odbierają powagi nawiązaniom do polskiej opozycji i życia emigrantów.
„Generacja Nic”, czyli filmowcy urodzeni w latach 70., którzy wprawdzie wychowywali się w schyłkowym PRL, ale w dorosłe, w tym zawodowe życie wchodzili już w III RP, patrzyli na „Solidarność” przez pryzmat własnych doświadczeń z dzieciństwa. W ich produkcjach często pojawia się wątek prekaryzacji, „społecznej sytuacji osób młodych i wykształconych, cierpiących z powodu uelastycznienia rynku pracy”. Jak oni pokazywali „Solidarność” w swoich filmach?
K.K.: W takich filmach jak nowela Ojciec (z filmu Solidarność, solidarność…) czy 33 sceny z życia Małgorzaty Szumowskiej, Doskonałe popołudnie Przemysława Wojcieszka, wspomnianej noweli Śląsk czy Wszystko co kocham Solidarność ma „twarz ojca”. W zależności od tego, jaki miało się do niego stosunek w dzieciństwie i jaki stosunek ma się do niego dziś, tak też waloryzowane jest doświadczenie ruchu społecznego i związku zawodowego. Wyrzucenie z pracy po 13 grudnia 1981 roku tytułowego ojca z filmu Szumowskiej (nota bene to opowieść autobiograficzna) spowodowało, że przez lata był on w domu, co przełożyło się na bliskość córki i ojca. Tęsknota za ojcem który odszedł (jakoby z winy matki) spowodowała, że dorosły już mężczyzna idealizuje tatę, działacza Solidarności. Jak widać kino generacji roczników 70. wybiło dużymi literami to, co jest w końcu dość oczywiste – że na nasze wybory ideowe i polityczne (wbrew obiegowym opiniom) rodzice mają duży wpływ.
Dziękuję serdecznie za rozmowę!
Czytelników Histmaga zachęcamy do lektury publikacji, a książkę można ściągnąć bezpłatnie ze strony internetowej Instytutu Dziedzictwa Solidarności.
Autorzy publikacji:
Krzysztof Kornacki, dr. hab., prof. Uniwersytetu Gdańskiego, wicedyrektor Instytutu Badań nad Kulturą UG, absolwent kierunku historia na UG, filmoznawca, specjalizuje się w historii kina polskiego. Autor lub współautor książek „Kino polskie wobec katolicyzmu” (1945–1970) (Gdańsk 2004), „»Popiół i diament« Andrzeja Wajdy (Gdańsk 2011 – nagroda „Pióro Fredry”), „Kino nowej przygody” (Gdańsk 2011); autor 140 artykułów; członek rad redakcyjnych czasopism: „Studies in Eastern European Cinema”, „Panoptikum”, „Pleograf”. Ekspert naukowy Komitetu Nauk o Sztuce PAN (2020–2023). Sekretarz Zarządu Polskiego Towarzystwa Badań nad Filmem i Mediami. Założyciel kierunku studiów Wiedza o Filmie i Kulturze Audiowizualnej UG; członek Rady Programowej Gdańskiego Funduszu Filmowego (od 2022).
Arkadiusz Bilecki, politolog, absolwent Uniwersytetu Gdańskiego. Od 2012 r. pracuje w Europejskim Centrum Solidarności w Gdańsku, obecnie w Wydziale Naukowym i Zbiorów. Od 2022 r. doktorant w Szkole Doktorskiej przy Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Gdańskiego. Prowadzi badania nad wizerunkiem Solidarności w produkcjach filmowych i telewizyjnych w Polsce i na świecie w latach 1980–1989 oraz nad propagandą wizualną w PRL.
Materiał powstał we współpracy z Instytutem Dziedzictwa Solidarności.
Książkę można darmowo pobrać w formacie PDF na stronie internetowej Instytutu Dziedzictwa Solidarności.