Kazimierz III Wielki odchodzi z „Korony królów”. Na planie padł ostatni klaps
Magdalena Mikrut-Majeranek: Pochodzi pan z Katowic i to tutaj zdobywał pan pierwsze doświadczenie związane z aktorstwem. Jak to wszystko się zaczęło?
Andrzej Hausner: W szkole średniej chodziłem na zajęcia do Studia Aktorskiego Art-Play Doroty Pomykały, ale to była raczej forma przygotowań do egzaminów do szkoły aktorskiej. Po liceum złożyłem papiery do szkół aktorskich w Warszawie, Łodzi, Wrocławiu i Krakowie. Egzaminy zostały tak ułożone, że terminy nigdzie się nie pokrywały, a dzięki temu można było spróbować swoich sił w zasadzie w każdej szkole. Jednak po egzaminach w Warszawie zdecydowałem, że nie jadę już do Krakowa. To była słuszna decyzja. Akademię Teatralną im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie ukończyłem w 2004 roku.
M.M.: Jak wspomina pan egzaminy wstępne na studia? Które zadanie aktorskie okazało się najtrudniejsze?
A.H.: Nie miałem zadań typu: zagraj długopis, ale spodziewałem się, że takie mogą się pojawić. Komisja sprawdzając kandydata i jego możliwości improwizacyjne daje mu zawsze zadanie na kontrze. Jeżeli ktoś jest bardzo poważny, otrzymuje bardziej irracjonalne zadanie. Przykładowo, polecano umyć podłogę mówiąc jakiś poważny monolog. Widziałem wiele osób, które zdają do szkoły aktorskiej przez wiele lat. Postawiłem wszystko na jedną kartę. Udało mi się za pierwszym razem i nie żałuję swojego życiowego wyboru, bo to bardzo fajny, aczkolwiek wymagający zawód. Oczywiście bywa różnie, zwłaszcza, jeżeli jest się wolnym strzelcem, ale czasami pojawiają się też takie piękne momenty jak okazja do zagrania głównej roli w dużej produkcji. Choć jest to niepewny zawód. Żartując, mówi się, że balkon tym różni się od aktora, że jest w stanie utrzymać 5-osobową rodzinę.
M.M.: W swoim dorobku ma pan wiele ról w popularnych serialach, zajmuje się pan też dubbingiem i lektorowaniem. Teraz przyszła kolej na serial kostiumowy. Jak rozpoczęła się pana przygoda z „Koroną królów”?
A.H.: To zupełnie inna bajka. Kiedy ogłoszono casting, zajmowałem się dubbingowaniem i lektorowaniem, ale okazało się, że w dniu przesłuchania mam wolne, więc postanowiłem spróbować. Udało mi się zakwalifikować do drugiego etapu, do którego przeszło trzech aktorów. W dniu kolejnego etapu musiałem załatwić kilka spraw rodzinnych, dlatego też przepuściłem dwóch kolegów i wszedłem na casting na samym końcu. Spędziłem przed reżyserami i scenarzystami 2,5 godziny. Wyszedłem przekonany, że nic z tego nie wyjdzie, a tu proszę – otrzymałem rolę króla Kazimierza Wielkiego. Nagle okazało się, że muszę rzucić wszystkie swoje zajęcia i przez rok skupić się wyłącznie na graniu w „Koronie królów”. Jako, że mieszkam pod Warszawą, zdecydowałem, że będę dojeżdżał na plan i nie przeniosę się do hotelu, ponieważ każda chwila spędzona z rodziną dodawała mi energii. Podjąłem rękawicę, a jak wyszło? To już ocenią telewidzowie.
M.M.: Kazimierz III Wielki to jedna z ważniejszych postaci w dziejach Polski. Czy wcielenie się w tę postać było dla pana wyzwaniem? Jak wyglądały przygotowania do roli?
A.H.: To było olbrzymie wyzwanie. Nigdy wcześniej nie jeździłem konno, dlatego od razu po otrzymaniu angażu rozpocząłem naukę jazdy. Już po pięciu czy sześciu lekcjach musiałem zagrać długą scenę na koniu i to kręconą w jednym ujęciu! To jest ten moment w serialu, kiedy wraz z Wojtkiem Żołądkiewiczem, czyli Olgierdem, jedziemy na koniach, a w tle pakuje się cały obóz. 30 statystów, mnóstwo koni i ja – początkujący jeździec.
Musiałem wsiąść na konia i wjechać na nim na wzgórze, a wszystko w jednym ujęciu. Nawet w zachodnich produkcjach, w których występują fachowcy doskonale jeżdżący na koniach, zazwyczaj robi się cięcie. To nie koniec trudności. Poza skupieniem się na jeździe, musiałem wypowiedzieć dwustronicowy tekst stylizowany na średniowieczny. Nauka dialogów pojawiających się w „Koronie królów” pochłania dużo czasu. Jest jeszcze jedna trudność z tym związana. We współczesnej produkcji, jeżeli zapomnimy jakiegoś słowa, możemy je szybko zastąpić innym. Tutaj jest to problematyczne, ponieważ fraza zbudowana jest inaczej. Jeżeli na szczycie wspomnianego wzniesienia wypadłoby mi z głowy jakieś słowo, musielibyśmy powtórzyć całą sekwencję. Na szczęście udało się bez problemów.
M.M.: Która scena z „Korony królów” była zdecydowanie najtrudniejsza do zagrania?
A.H.: Wszystkie sceny, w których umierają bliscy były trudne. W pamięci szczególnie utkwiła mi ta, w której król dowiaduje się o tym, że Pełka i Niemierza zostali poćwiartowani.
M.M.: Dołączając do obsady w drugim sezonie zastąpił pan Mateusza Króla, wcześniej kreującego rolę króla Kazimierza. Z pewnością spotkał się pan z porównywaniem. Jak w tej rywalizacji wypada pana Kazimierz?
A.H.: Nie obawiałem się porównywania, ponieważ jestem zupełnie innym facetem, a na planie pojawiłem się w momencie, kiedy Kazimierz jest już starszym, doświadczonym przez życie władcą. Wiedziałem, że nie uniknę porównywania tych dwóch kreacji, ponieważ telewidzowie przez 84 odcinki przyzwyczaili się do swojego króla, ale nie bałem się tego. Poświęciłem się pracy i nie zastanawiałem się nad różnicami w kreowaniu postaci Kazimierza. Osobiście nie poznałem też Mateusza Króla.
Kup e-booka „Kobiety króla Kazimierza III Wielkiego” :
M.M.: Jaki jest pana Kazimierz Wielki? Czym się różni od tego wykreowanego przez poprzednika? Jak ewoluowała ta postać?
A.H.: Mój Kazimierz stał się mniej porywczy, bardziej stanowczy. Zdecydowanie częściej słucha swoich doradców. Myślę, że na starość zaczął się też trochę rozklejać, ale z drugiej strony cały czas najważniejsze było dla niego królestwo i to ono trzymało go w ryzach - niezależnie od tego, którą miał żonę i że nadal nie miał syna.
M.M.: Czy prywatnie lubi pan graną przez siebie postać? Czy posiadacie jakieś wspólne cechy?
A.H.: Oczywiście, że tak. Jednak uważam, że nie wszystkie jego decyzje były właściwe, ale dlatego jest to ciekawy bohater. Lubię tę postać. Grając rolę Kazimierza starałem się bazować na sobie. Bywam porywczy tak, jak on, chociaż ja nie ujawniam swoich emocji. Jestem bardziej skryty. Wiele nas różni - m.in. to, że ja mam syna i jedną żonę.
M.M.: „Korona królów” to serial historyczny, w którym olbrzymią rolę odgrywają kostiumy wzorowane na tych z epoki. Czy dużo ważną i czy ciężko się w nich poruszać?
A.H.: Kostium ma duży wpływ na grę aktorską. Przede wszystkim zmienia się postawa. Ubrania używane w „Koronie królów” sporo ważą. W najcięższym zestawie męskim znajdują się aż dwie kolczugi, a to wszystko potrafi ważyć nawet 20 kg. Dzięki temu łatwiej sobie wyobrazić jak niegdyś rycerze podróżowali konno w całym rynsztunku przez wiele tygodni. Poczucie posiadania broni zawsze zmienia podejście do rozmówcy, tym bardziej że serialowe miecze i sztylety to nie atrapy. Kostiumy są pieczołowicie szyte na miarę tak, by pomóc zbliżyć się do granej postaci.
M.M.: Można wnioskować, że bardzo dobrze wspomina pan pracę na planie „Korony królów”
A.H.: Oczywiście! Początki były dla mnie trudne, ale z czasem się rozkręciłem i myślę, że to widać na ekranie. Ekipa była wspaniała. To ludzie, z którymi można konie kraść. Podczas emisji pierwszego sezonu pojawiła się niesłuszna fala hejtu i porównań do zachodnich produkcji. Zapomina się jednak o tym, że na ich realizację przeznacza się olbrzymie pieniądze. U nas robi się coś z niczego. To zupełnie inne realia, choć efekt jest zbliżony. Pracuje na to sztab wspaniałych ludzi, którzy podchodzą do tematu filmowo, a przecież to telenowela. Z roku na rok coraz lepsza. Cieszę się, że mogłem uczestniczyć w produkcji tego serialu. To świetna nauka. Z kolei drugi sezon uniknął już medialnej burzy.
Kiedy kończyliśmy produkcję i padł ostatni klaps, pojawiło się olbrzymie wzruszenie. Bardzo się ze sobą zżyliśmy. Spędziłem na planie 189 dni, wziąłem udział w 700 scenach, a dojeżdżając do pracy pokonałem ponad 30 tysięcy kilometrów. Spałem po cztery godziny, ponieważ nocami uczyłem się tekstu. Z jednej strony jeszcze czuję zmęczenie i cieszę się, że jestem już wolny, ale z drugiej – już tęsknie za tym tempem pracy.
M.M.: W mediach pojawia się niewiele informacji na pana temat. Szanuje pan swoją prywatność i rzadko zdradza szczegóły dotyczące swojego życia. A jakie ma pan hobby?
A.H.: Uwielbiam majsterkować. Sam remontowałem dom. Lubię też dłubać przy motocyklu i oczywiście na nim jeździć. Mogę zdradzić, że podczas gry w „Koronie królów” miałem przez rok niepisany zakaz organizowania takich motocyklowych eskapad. Gdybym uległ wypadkowi, losy serialu stanęłyby pod znakiem zapytania.
M.M.: Czy zekranizowanie losów Kazimierza to dobry sposób na popularyzowanie historii?
A.H.: Oczywiście. Serial oglądają i starsi, i młodsi, którym zawsze coś z tej wiedzy pozostanie w głowach. Może zainteresują się historią i postanowią zgłębić dane zagadnienie? Powstanie takiej telenoweli historycznej to świetny pomysł i dobrze, że został zrealizowany. A im więcej środków finansowych zostanie zaangażowanych w jego tworzenie, tym lepiej to będzie wyglądało. Wiem, że trwają już przygotowania do następnego sezonu, w którym weźmie udział całkiem nowa obsada. Na pewno odwiedzę ekipę na planie, bo już się za nimi stęskniłem.
M.M.: Czy prywatnie ogląda pan „Koronę królów”?
A.H.: Nie zawsze ma czas, ale czasem zerkam. Może kiedyś zorganizuję taką domówkę podczas której obejrzymy najlepsze sceny z telenoweli (śmiech). Trochę żałuję, że nie uwieczniliśmy na filmikach żartów, jakie robiliśmy sobie na planie. Atmosfera była genialna. Takie chwile zapadają w pamięci na długo.
M.M.: Jakie ma pan plany na przyszłość? Może jest jakaś wymarzona rola, o której zagranie będzie pan zabiegał?
A.H.: Jestem głodny pracy przed kamerą. Chciałabym zagrać w czymś diametralnie innym, żeby spróbować swoich sił. Aktualnie jednak wróciłem do pracy lektora i dubbingowania.
Dziękuję serdecznie za rozmowę!