Kat jako członek społeczności miejskiej w Rzeczypospolitej wieków XVI–XVIII (cz. II)
++<< Zobacz pierwszą część artykułu++
Dbałość prawych obywateli o swe dobre imię
Tak więc kat był nieczysty moralnie, gdyż torturował i odbierał życie za pieniądze. Był też nieczysty fizycznie, ponieważ bezpośrednio stykał się ze śmiercią. Ponadto stykał się ze skazańcami, którzy, z racji popełnionych czynów, również byli osobami nieczystymi. Ta nieczystość niczym choroba roznosiła się przez bezpośredni kontakt. Niebezpiecznie było dotykać kata, narzędzi, których używał, a nawet przedmiotów, których dotknął. Jednak najniebezpieczniejszy był dotyk kata podczas wykonywania egzekucji. To, czego dotknął kat, było zbrukane. Towar, którego dotknął, musiał być przez niego zakupiony.
Dbanie o dobre imię było bardzo ważne dla każdego obywatela nowożytnego miasta, a kontakt z katem, jego pomocnikami bądź narzędziami jurysdykcji powodował utratę czci. Unikali więc mieszczanie tego kontaktu. Niebagatelnym problemem dla miejskich rzemieślników i czeladników była naprawa miejskiej szubienicy, pręgierza i szafotu. Nikt przecież nie mógł ich dotknąć bez narażenia na szwank swego dobrego imienia i czci. Wykonywano więc naprawy wspólnie, z wielka pompą. Nabierały one charakteru obrzędowej uroczystości. Dzięki temu zgubny wpływ kontaktu z szubienicą czy pręgierzem dotykał po równi każdego. Tym samym żaden z rzemieślników nie mógł być poddany obstrukcji. Zachował się opis takiej naprawy urządzonej w Gdańsku w 1680 roku. Uczestniczyły w niej cechy cieśli, murarzy, kowali, cieśli okrętowych – każdy ze swoimi narzędziami, chorągwią cechową i muzykami. Łącznie 795 robotników i 31 muzyków. Zbierali się oni pod ratuszem, gdzie częstowano ich piwem z ratuszowych piwnic. Następnie każdy cech udawał się pod dom swego opiekuna, gdzie częstowano winem. Po tym wstępie formowano kondukt, który ruszał pod szubienice przy wtórze bębnów, fletów i piszczałek. Po dokonaniu niezbędnych napraw kondukt wracał do miasta przy akompaniamencie muzyki, śpiewów i okrzyków.
Podobnie w Poznaniu w roku 1781 odbyła się naprawa szubienicy i pręgierza miejskiego. Z zestawienia kosztów, jakie się zachowało, można wydobyć nader ciekawy obraz. Oprócz ogólnych kosztów materiałów niezbędnych do naprawy szubienicy (drewno, cegły, wapno, sznur, gwoździe, żelazo, ołów, sadza), znajdują się tam również pozycje wskazujące na zakup nowych narzędzi dla rzemieślników wykonujących remont, mimo tego, iż owi rzemieślnicy mieli zapewne swoje. Żaden jednak nie chciał „zbrukać” własnych narzędzi w kontakcie z szubienicą. Należało zapewnić im nowe, specjalnie na tę okazję. Rachunek wymienia więc: nową siekierę dla cieśli, 2 kielnie mularzom, 2 młotki mularskie, […] toporzyska stelmachowi, szoszfal skórzany dla cieśli, szoszfale dwa dla mularzy, rzemienie i sprzączki do szoszfali, […] 3 łopaty. Robotnikom zakupiono również 30 par białych rękawiczek, zapewne w celu uniknięcia bezpośredniej styczności z szubienicą. Dla „pokrzepienia ciała” braci rzemieślniczej zapewniono strawę i napitki. Wydatki te zajmują niemałą część kosztów remontu. Na ogólną kwotę 2050 zł i 26,5 gr, stanowią ok. 58%. Robotnikom zapewniono śledzie, chleb, wódkę, piwo; cechmistrzom zaś dodatkowo francuskie wino. Reperacja trwała zapewne 10 dni, gdyż rachunek wymienia zapłatę dla dobosza za 9 nocy warty przy szubienicy. Całokształtu obrazu reperacji dopełnia kapela, która grała ekipie remontowej, gdy wychodziła z miasta do pracy i powracała z niej.
Sprawa budowy i utrzymania narzędzi sprawiedliwości była na tyle poważna, iż regulowały to przepisy i postanowienia władz miejskich, prawo magdeburskie, a czasem nawet i postanowienia króla. Tak się miało z cechmistrzem i mistrzami cechu garncarskiego w Bieczu. Rada miasta dnia 25 lipca 1545 roku postanowiła zwolnić cech garncarski z obowiązku kopania dołów pod słupy szubienicy, ponieważ przyjęli prawo miejskie i ponoszą wszystkie ciężary i podatki miejskie, ale gdy się zdarzy wznieść szubienicę, wtedy tylko do tych czynności koło niej będą pociągani, co i inni mieszczanie. Widocznie ten przywilej był na tyle ważny dla braci cechowej, że umacnia go sam król Zygmunt III dnia 17 marca 1631 roku: zatwierdza dekret rajców bieckich z 26 lipca 1545, uwalniający garncarzy od obowiązku kopania dołów pod szubienice.
Toruńscy piekarze pieczywo przeznaczone dla kata i jego oprawców odkładali na bok, odwracając spodnią stroną do góry. To dlatego, aby nie było żadnych wątpliwości, który towar jest dla mistrza. Jeśli zdarzyło się, że poczęstowano kata alkoholem, to po opróżnieniu naczynia małodobry zabierał je ze sobą. I tak nikt już by z niego nie pił.
W Poznaniu, pomimo ogólnej niechęci do kata, nie pozbawiano go możliwości kontaktów z Kościołem, kultywowania obrządku wiary i dostępu do sakramentów. W 1566 roku kat wziął ślub w kościele farnym w obecności woźnego i dwóch sług miejskich. Część katów zapewne z tej możliwości korzystała, dbając w życiu doczesnym o życie pośmiertne. Najprawdopodobniej troską o los swej duszy kierował się poznański kat Marcin Olszewski, zmarły w 1563 roku. W swym testamencie, ze 150 talarów w gotówce, przekazał różne sumy na rzecz szpitali: św. Ducha, św. Walentego i św. Krzyża. Z tych samych 150 talarów część pieniędzy przekazał na rzecz karmelitów i dominikanów.
Również w Toruniu o.o. dominikanie raz do roku świadczyli na rzecz tamtejszego kata posługę duchową w postaci udzielenia sakramentów świętych – spowiedzi i komunii. W tym celu mieli przygotowany specjalny ołtarzyk, który ustawiali w kącie dla „biednych grzeszników”. Tam też odbywała się cała ceremonia, w trakcie której braciszkowie bardzo uważali, aby ich szaty nie dotknęły kata.
Tworzenie tak szczegółowych norm postępowania z osobą kata i narzędziami jurysdykcji, „dzielenie” się rzemieślników odium katowskiej nieczystości uwidacznia jak ważnym dla obywatela miasta było dbanie o swą godność.
Ubiór kata
Jak więc widać na powyższych przykładach, wszystko co katowskie, było niebezpieczne, nieczyste, stanowiło tabu. Jednak największym tabu była osoba samego kata. Dlatego też musiał się on jakoś wyróżniać ze społeczeństwa. Społeczeństwu zależało, aby z daleka widać było, z kim ma się do czynienia. Chodził więc kat przyodziany w czerwone szaty lub inny wyróżniający go strój – np. kurtę i płaszcz z pąsowego sukna. Również inne części ubioru wyróżniały kata. Na przełomie wieków XV i XVI do katowskiej garderoby zaliczyć można ubiór zszywany z różnokolorowych pionowych pasów lub kwadratów o jaskrawych i kontrastujących ze sobą barwach, zdobiony finezyjnymi rozcięciami. Ten ekstrawagancki ubiór wyróżniał kata z tłumu szanowanych obywateli do czasu, gdy moda na takie „noszenie się” nie objęła w społeczeństwie szerszych kręgów. W Krakowie mistrz sprawiedliwości miał obowiązek noszenia oznakowanego ubrania. Oznakowanie polegało na naszyciu na rękaw trzech kawałków kolorowego sukna, każdego w innym kolorze – białym, czerwonym i zielonym. Również pomocnicy kata mieli obowiązek wyróżniania się ze społeczeństwa. Władze Krakowa w 1785 roku nakazały hyclom nosić na białym suknie literę „H”. Dla odmiany, w Poznaniu kat nie wyróżniał się żadną częścią garderoby. Prowadziło to nieraz do przykrych dla kata i mieszczan sytuacji. Pewien krawiec, gdy dowiedział się, że rozmawiał z katem, bardzo się rozzłościł faktem, że ten mu się nie przedstawił i w wielkim afekcie poturbował kata. Daniel krawiec przystąpił do wózka, na którym ciż dwaj mieszczanie Costrzina z katem jechać mieli, gdy nalazl szomki katowskie na wózku i rusznicę, pytał czyje by to rzeczy byli. A oni odrzekli: »katowskie«. I widząc kata stojącego rzekł: »Katem ty?« On odpowiedział: »Jestem kat.« Zaczem mu policzek wyciął aż na konie upadł i ktemu rusznicę jego z woza wziąwszy precz poszedł. Do czego kat żadnej przyczyny ani słowem, ani uczynkiem jemu nie dał. Nie tylko ubiór miał wyróżniać kata. Jego nieodłącznym atrybutem miał być miecz, który stale winien był nosić przy sobie. W Poznaniu zapewne stosowano ten zwyczaj i kat stale chodził z mieczem. Dowodem na to może być zeznanie z 1548 roku piwowara Jana Orzka. Pomijając meritum zeznania, dowiadujemy się, iż mistrz Wacław, pijąc piwo u Bieńka kowala, został powiadomiony o bójce, w której brał udział katowczyk – jego pomocnik. Wacław natychmiast udał się na miejsce bójki i po próbie strzału z rusznicy, dobył miecza. Tak więc, będąc już u kowala, miał ze sobą miecz, a przecież nie spodziewał się udziału w bójce. Nosił go, jak widać, stale przy sobie.
Nie wiadomo nic pewnego na temat nakrycia głowy, jakie nosił kat. Jedno z wierszowanych źródeł wypowiada się na ten temat bardzo krótko:
Tamże na ratuszu,
Przeprasza kat pod pierzem w bucznym kapeluszu,
Straceńca nieboraka
Nie można mieć pewności, czy autor nie pofolgował wyobraźni. Nawet jeśli założymy, iż w tym krótkim fragmencie jest zawarta prawda, to nadal w sferze domysłów pozostanie to, czy „buczny kapelusz” z piórem kat zakładał tylko na egzekucje, czy był on częstym i codziennym elementem ubioru.
Do egzekucji kat zakładał rękawice i niekiedy zakrywał twarz. Nie chodziło tu bynajmniej o ukrywanie się. Przecież w lokalnej społeczności z reguły kat był osobą powszechnie znaną. Rękawice i maska lub kaptur stanowiły dla niego zabezpieczenie przed bezpośrednim kontaktem ze skazanym – osobą, w której kumulowało się zło, nieczystość. Kat, dla własnego dobra, odgradzał się od tego wszystkiego. Nie na wiele się to jednak zdawało, gdyż mimo tych zabiegów, kat nadal uchodził za osobę nieczystą.
Katowski dom
Katu, jako osobie tolerowanej jedynie z konieczności, kazano mieszkać na uboczu społeczności miejskiej. Zamieszkiwał on często wieżę w ciągu murów okalających miasto. Np. w Poznaniu Baszta miejska, w której mistrz zostaje, nieosiadły, nieliterat, zwana „mistrzowską” mieściła się przy dawnej ulicy Butelskiej. W innym okresie poznański kat wraz z żoną zajmował piętro miejskiego zamtuza, którym zawiadywał. W Gdańsku katu przeznaczono budynek poza murami, w okolicach Złotej Bramy. W tym budynku, zwanym katownią, mieściło się również więzienie miejskie. Przed budynkiem, na specjalnym podwyższeniu, kat wykonywał niektóre kary. W Sieradzu oddano katu parterowy dom z piwnicami, przylegający do murów miejskich. Podobnie władze Krakowa przeznaczyły na Basztę Katowską basztę na uboczu, w pobliżu klasztoru Reformatorów. Pomocnicy kata zajmowali basztę obok – Ceklarzy. Obie, Baszta Katowska i Baszta Ceklarzy, stały przy ulicy Psiej.
Rodzina kata
Mimo wykluczenia kata z normalnego życia społeczeństwa, nie zawsze żył on samotnie. Niektórzy mieli już rodziny, gdy przez nieszczęśliwy zbieg wydarzeń obejmowali urząd miejskiego kata. Inni zaś wchodzili w związki małżeńskie jako kaci. Często żoną kata zostawała kobieta o kryminalnej przeszłości, prostytutka bądź kobieta o wysoce nadszarpniętej godności, która i tak niewiele traciła poprzez związek z katem. Żoną kata mogła zostać również skazana na śmierć, która przez to ratowała swe życie. Nie każda skazana przystawała na propozycję zostania katową, woląc śmierć. Mówi o tym krakowska pieśń. Oto dzieciobójczyni została skazana na śmierć i tuż przed wykonaniem wyroku
Wziął ci ją młody kacik za rączkę,
Wyprowadził na łączkę.
‘Chcesz ty Maryś moja być?
Mógłbym ja cię od tej męki wyzwolić?’
‘Oj! Nie była moja matka królową,
I ja też nie myślę być katową.’
Wziął ci ją stary kat pod boczki,
Wtrącił ją we Wisłoczek Głębocki.
Katowska żona, z braku innych możliwości, a nieraz z racji swej przeszłości, prowadziła z ramienia kata nadzór nad domami rozpusty.
Cała rodzina była obłożona infamią, w związku z tym przyszłość katowskich dzieci nie rysowała się w zbyt różowych barwach. Czym bowiem mógł się zająć syn kata? Wyobraźmy sobie młodego człowieka, wywodzącego się z nizin społecznych, nie wyuczonego w żadnym zawodzie. Żaden cech nie chciał przyjąć na nauki kogoś, kto mieszkał z katem pod jednym dachem, gdyż dbano bardzo w cechach o nieskazitelność swoich członków. W przepisach cechowych istniały zapisy zakazujące wszelkich kontaktów z katem (np.: wspólne picie alkoholu, gry w kości i warcaby, uczestnictwo w pogrzebie żony lub dziecka kata) pod groźbą kar i utraty czci, co skutkowało wykluczeniem z cechu. Znany jest również przypadek Jana Grabarczyka, który w 1705 roku został usunięty ze swego cechu, gdyż zhańbił się zabiciem psa. Aby odzyskać cześć dowodził, iż psa zabił przypadkiem, a nie jako płatny oprawca. Podobne problemy w 1524 roku miał niejaki Maciej Schwabus. Został usunięty z bractwa czeladniczego cechu sukienników. Stało się to w wyniku pomocy, jakiej udzielił, będąc w Głogowie pachołkiem miejskim. Mianowicie brał udział w pochówku skazanego na śmierć i ściętego przestępcy. Tym bardziej niemożliwym było przyjęcie na nauki katowskiego potomka. Skoro nie mógł zostać rzemieślnikiem, to nie mógł również pełnić bardziej zaszczytnych funkcji w społeczeństwie z uwagi na ojcowskie piętno – levis notae maculam – przechodzące na syna. Syn, o ile tylko miał predyspozycje, pomagał zapewne ojcu. Nawet jeśli wykonywał tylko czynności pomocnicze, to i tak było to zajęcie wystarczająco hańbiące. Miał zatem, po osiągnięciu dorosłego wieku, mały wybór ścieżki życiowej. Mógł pracować w pocie czoła wśród nizin społecznych, wykonując kiepsko płatny zawód jako partacz; mógł też, skuszony wysokim dochodem, pójść w ślady ojca, przyuczając się wcześniej u niego do zawodu; mógł zejść na drogę przestępstwa z uwagi na częste kontakty kata i jego żony z półświatkiem; mógł też zostać wagabundą, „człowiekiem gościńca” np. przyłączając się do wędrownej trupy aktorów. Niewykluczone, że syn kata miał szansę objąć posadę nisko postawionego sługi miejskiego, będącą w nieco mniejszej pogardzie niż urząd kata. Oczywiście nie były to jedyne możliwości drogi życiowej. Jednak z racji społecznej obstrukcji, jaką była obłożona rodzina kata, wydają się być najbardziej prawdopodobne.
A córka? Też nie miała lekko. Jako kobieta miała jeszcze mniejsze możliwości niż mężczyzna. Ponadto, nie dość, że ojcem był kat, to matką najczęściej była nierządnica. Zatem przejmowała zapewne po matce fach w postaci nadzorcy domu uciech (legalnego lub nielegalnego) bądź też sama oddawała się nierządowi. Mogła również parać się sutenerstwem lub stręczycielstwem, nie stroniąc przy tym od bardziej przestępczego procederu – złodziejstwa.
Kat i świat przestępczy
O konfliktach katów z prawem świadczą chociażby zapisy w umowie kata z miastem Poznaniem, nakazujące mu właściwy dobór kompanów i znajomych, aby nie wdał się w niepotrzebne awantury, gdyż powinien być nieskazitelny jako wymierzający sprawiedliwe kary. Zapewne były to postulaty wynikające z dotychczasowych doświadczeń magistratów. Pomimo obwarowań prawnych, kaci i ich pomocnicy wchodzili w konflikty z prawem, zaś miejscem stanowiącym swoisty łącznik między katem a światem przestępczym był miejski zamtuz, znajdujący się pod zarządem kata i jego żony. Były to oficjalne lupanary i jedyne zgodne z prawem miejsca rozpusty w mieście. Zwane były różnie: „rycerskie domy”, „złe domy”, „potrzebne domy”, „nierządne domy”, zamtuzy. Kat i katowa czerpali zapewne z tego tytułu finansowe korzyści, często przymykając oko na nieprawidłowości i niezgodności z prawem. Sami również wchodzili w konflikt z prawem w celu zwiększenia zysków płynących z tego procederu. Przykładem może być zdarzenie z 1604 roku. Krakowska katowa Regina, w celu zwalczania konkurencji dla „swego” legalnego domu rozpusty lub przymuszenia do pracy na rzecz katowskiego lupanaru, zleciła pobicie pokątnej prostytutki – Zofii Więcławskiej z Bochni. Przekupiła w tym celu sługę miejskiego Marcina Rączkę, który wraz z pomocnikami zawlókł prostytutkę Zofię do katowskiego zamtuza, tam przy współudziale katowskich nierządnic obciął jej włosy, odarł z ubrania i wybatożył rózgami.
Pracownice katowskiego domu rozpusty rekrutowały się z pokątnych miejskich nierządnic, które zostały do tego przymuszone lub dobrowolnie oddały się pod opiekę mistrza sprawiedliwości. Rezygnowały tym samym z większych zarobków i swobody na rzecz dachu nad głową, bezpieczeństwa i stabilizacji. Dzięki temu mogły w pełni legalnie uprawiać „wstydliwy proceder”. W zamian musiały dzielić się zyskami z nadzorcą miejskiego przybytku rozpusty – katem i jego żoną, sprawującą nadzór w jego imieniu.
Nie wszystkie białogłowy trafiały z własnej i nieprzymuszonej woli do katowskiego domu uciech. Stosowanie w tej materii przymusu przez kata i katową nie było zjawiskiem marginalnym. Poza przytoczonym już przypadkiem Zofii Więcławskiej z Bochni, można podać przypadek konfliktu z roku 1548 między katem a chłopem. Kat, najprawdopodobniej przymusem, wziął siostrę chłopa do swego zamtuza. Ów chłop uprowadził ją siłą. W wyniku tego doszło do siłowej konfrontacji między poznańskim katem Wacławem, jego pomocnikiem Jakubem i owym zdesperowanym chłopem. Efektem bójki było zabójstwo chłopa, za co kat i pomocnik zostali ścięci.
Innym przykładem może być zeznanie z 1581 roku niejakiej Anny z Brześcia, która zeznała, że gdy ją kat po karaniu u pręgi wyprowadzał, tedy ją namawiał na moście, aby do niego przystała i za jego namówieniem przyszła do niego i będąc przy nierządnicach wzięły jej mętlik, a gdy ją odarli uciekła [gdy wróciła – M. P.] zwlekły ją z szat aż na koszulę i pobrała jej katowa wszystko […], wzięła jej starsza pas, a katowa jej włosy urżnęła”.
Miejski zamtuz przynosił dochody katu, ale nie tylko z racji uprawianego tam nierządu. Goście raczyli się alkoholami, co dodatkowo napełniało kiesę małodobrego. Niektórzy goście zapewne zatrzymywali się na parę dni, opłacając nocleg i wyżywienie. Miejsce takie w sposób naturalny stało się też punktem nielegalnych transakcji. Spotykał się tam, przy pełnej aprobacie kata, półświatek przestępczy. Pisze o tym Andrzej Frycz Modrzewski w swej krytyce oficjalnych domów publicznych: Sprośnać to rzecz a nie wiem jeżeli nie toż, co gromad złodziejskich i rozbójniczych jawnie cierpieć. Kwitł więc tam nielegalny handel trefnym towarem, a w rolę paserów często wcielali się kat i jego żona. Świadczą o tym chociażby zaznania z lat 1608–1610, obciążające krakowskiego kata Stanisława i inne. Jasno i wprost o tym procederze w Kazimierzu mówi w 1578 roku Maciej Markowicz – profesjonalista w złodziejskim fachu i zabójca: do Kielki kata nosili kunie, sobole szubki, sery, masło i pieniądze, co jedno kradli. Tak więc miejski zamtuz jawi się jako miejsce, w którym kwitło „życie towarzyskie”. Nieustannie przewijali się tam ludzie, nierzadko podejrzanej proweniencji, załatwiający swoje ciemne interesy lub szukający uciech cielesnych. Katowski dom uciech to niekiedy przestępcza „meta”, złodziejska melina i azyl ludzi marginesu, z którego kat czerpał niemałe zyski. Jednak nie zawsze kat i katowa skupowali „trefny” towar, zapewne z obawy przed konsekwencjami. Przykład stanowić może przypadek pewnego złodzieja, który ze skradzioną z kościoła puszką udał się do domu nierządnego. Tam dał część tejże puszki dziewce, by ją zastawiła, aby pieniądze na nię dostała, żeby mu piwa dano, bo pieniędzy nie miał, która dziewka szła z tą sztuką do katowej, która poznawszy nie kazała go wypuszczać aż go pojmano. Kradzież przedmiotów z kościoła była bardzo poważnym przestępstwem, grożącym niechybnie surowymi konsekwencjami, nawet śmiercią. W tej sytuacji katowa wolała się nie wikłać w tak ryzykowne przedsięwzięcie i zadenuncjowała złodzieja. W niektórych miastach oficjalne lupanary, będące pod nadzorem urzędowym kata, nie składały się z jednego tylko budynku, np. w Poznaniu były dodatkowo dwie filie na przedmieściach.
Nierzadko to kat stawał w roli oskarżonego. Przestępstwa, jakich się dopuszczał ten egzekutor wymiaru sprawiedliwości, stanowiły szerokie spektrum występku: od zwykłych kradzieży, przez stręczycielstwo, do tych najcięższych – włącznie z zabójstwem. Sądzony przez swych dotychczasowych chlebodawców, wójta i ławę, trafiał na szafot. Najczęściej śmierć w majestacie prawa dosięgała go z ręki jego następcy, a dotychczasowego podwładnego. O ile nie miał pomocników, magistrat zamawiał mistrza, często kolegę po fachu, z innego miasta. Co ciekawe, miecz katowski skazanego mistrza sprawiedliwości prawdopodobnie przechodził na jego następcę i tym właśnie mieczem kat-renegat był ścinany. Świadczy o tym zapis dotyczący Jakuba, kata z Sanoka. Gdy wszedł w konflikt z prawem i rozumiał, że czeka go śmierć, to miecz swój na troje samże złamał, aby go jem nie ścinano.
Wnioski
Ostatecznie z tych rozważań wyłania nam się kat, który jako przedstawiciel władzy, egzekutor wyroków, miast należnego szacunku postulowanego przez Bartłomieja Groickiego i właściwego dla przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości, doznaje upokorzenia i wzgardy od prawych obywateli. Pomimo, iż ogół prawych mieszkańców miasta, zarówno patrycjatu, jak i reszty pełnoprawnych obywateli, zaledwie toleruje osobę kata w swym otoczeniu, to niektórzy z nich gotowi są zdać się na jego medyczne umiejętności, nie zważając na infamię.
Daje się zauważyć ogólną prawidłowość w społecznym odbiorze osoby kata. Najwyżej usadowione warstwy społeczne Rzeczypospolitej mają go w pogardzie, widząc w nim jedynie wyzutego z uczuć degenerata o skłonnościach sadystycznych, wywodzącego się z dołów społecznych. Dla kontrastu, najniższe warstwy społeczne są w stanie traktować go jak każdy inny zawód, czując jednocześnie respekt. Przecież dla niektórych to jedyny „medyk” mogący ulżyć w cierpieniach. Przedstawiciele świata przestępczego, przede wszystkim złodzieje, sutenerzy, kobiety sprzedajne i inni łotrzykowie, zamiast nienawidzić egzekutora prawa, wchodzą z nim w komitywę, mając niekiedy w osobie kata i jego rodzinie dobrych kontrahentów w interesach. Dzięki współpracy pomnażają swe zyski. Kat i przestępca przeważnie rozumieją się bardzo dobrze, wywodząc się w większości przypadków z podobnego środowiska społecznego – nizin społecznych i przestępczego półświatka. Prowadząc razem interesy, mają świadomość tego, iż wkrótce mogą się spotkać na szafocie...
Zobacz też
- Informacje na temat czasopisma doktoranckiego „Meritum”
- Procesy czarownic w Lublinie w XVII i XVIII wieku
- Baszta czarownic
Redakcja merytoryczna: Meritum i Kamil Janicki; redakcja techniczna, skład: Kamil Janicki