Karty z dziejów Rumunii
Olteńczycy przeciw Karolowi I
Wśród wielu wydarzeń z historii Rumunii są i takie, które – choć w pełni prawdziwe – wydają się jakby wykadrowane z filmowej komedii. Opowieść otwierająca tę książkę, a odwołująca się do jednej z mało znanych kart historii, jest tego przykładem. Wyobraźcie sobie, że wiosną 1866 roku olteńscy chłopi z południa okręgu Dolj zagrozili, ni mniej, ni więcej, że zdetronizują nowego władcę, który miał właśnie objąć tron w Bukareszcie! To nie żart – a owemu wycinkowi historii można by nadać tytuł Olteńczycy przeciw Karolowi I.
Większość Rumunów, gdy słyszy nazwę gminy Dăbuleni, myśli natychmiast o najsmaczniejszych w kraju arbuzach. Niewielu wie, że cały ten region południowej Rumunii – od Calafatu do Dăbuleni – stał się w pamiętnym roku ośrodkiem wrzenia, które wzbudziło panikę w samej stolicy. A oto jak sprawy się miały.
W pierwszych dniach maja roku 1866 cały kwiat politycznej i administracyjnej elity Rumunii przygotowywał się na uroczyste powitanie hospodara Karola I, który 10 maja miał zostać triumfalnie powitany w Bukareszcie. Tymczasem, gdy nikt się tego nie spodziewał, w południowym zakątku Rumunii pewna liczba olteńskich chłopów postanowiła przeciwstawić się temu i stanąć po stronie zdetronizowanego niedawno Alexandru Ioana Cuzy!
Wyjaśnić należy, że nie byli to zwykli chłopi, tylko tak zwani chłopi-strażnicy granicy wzdłuż Dunaju, wybrani spośród chłopskich synów ze wsi usytuowanych w okolicach Calafatu.
4 maja 1866 roku owe oddziały otrzymały rozkaz sformowania kolumny i wymarszu do Krajowej, skąd potem miały ruszyć wprost do Bukaresztu po to, by wziąć udział w ceremonii powitania Karola Hohenzollerna – nowego domnitora, czyli władcy Zjednoczonych Księstw Mołdawii i Wołoszczyzny.
Ponieważ jednak chłopscy synowie nie byli zbyt wykształceni, a nikt z dowództwa nie uznał za stosowne objaśnić im tajników politycznej sytuacji, wśród Olteńczyków zaczęły krążyć dziwaczne plotki. Po pierwsze, nie rozumieli, dlaczego obalono poprzedniego rumuńskiego hospodara i sprowadzano nowego władcę aż z Niemiec. Po drugie, zaczęli się obawiać, że reformy Cuzy, który przyznał im niedawno skrawki ziemi, zostaną odwołane, a nowy, niemiecki książę te grunty im odbierze. A wreszcie, po trzecie, strażnicy graniczni zaczęli się niecierpliwić, bo już od trzech miesięcy rząd zalegał z wypłatą należnego im żołdu.
I tak 7 maja w Calafacie i w okolicznych wsiach: Maglavit, Pisc, Poiana Mare, Cetate oraz kilku innych, chłopscy żołnierze wywołali porządną rewoltę. Nie tylko odmówili wykonywania rozkazów, ale wręcz ośmielili się przepędzić oficerów. Ich zdaniem Cuza został zdetronizowany bezprawnie – zagrozili więc, że pójdą do Bukaresztu, nie aby powitać, ale by obalić „niemieckiego pana” i jego rząd.
Prefektura i władze miasta Krajowa zostały postawione w stan gotowości, a wiadomość szybko dotarła do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, wywołując konsternację. Gdy 10 maja 1866 roku nowy hospodar Karol uroczyście wjeżdżał do Bukaresztu, wśród witających go zabrakło olteńskich strażników granicznych znad Dunaju i dopiero po wielu tygodniach ostrych negocjacji, a nawet gróźb, chłopi zostali uspokojeni. Zapewniono ich, że nikt w Bukareszcie – a najmniej nowy władca – nie myśli o odebraniu im ziemi. Ostatnimi zaś, którzy zaprzestali rebelii, byli mieszkańcy wsi Dăbuleni.
Los bywa przewrotny i jedenaście lat później wielu spośród tych olteńskich chłopów przyszło bohatersko walczyć na froncie wojny o niepodległość Rumunii pod sztandarem dzierżonym właśnie przez Karola I, czyli tego, którego nie chcieli w roku 1866 uznać za prawowitego władcę, a który okazał się później jednym z najwybitniejszych mężów stanu w historii ich ojczyzny.
Morał tej opowieści ma związek z autentyczną anegdotą: w kolejnych latach po pamiętnej rewolcie, zawsze gdy nowo projektowana ustawa budziła wątpliwości, Karol I pytał swoich doradców: „A co sądzą o tym mieszkańcy Dăbuleni?”. Wynika z tego, że choć tłum może się pogubić w zawiłościach historii, to jednak mądry przywódca mimo wszystko musi traktować lud z należytą uwagą.
Ten tekst jest fragmentem książki Adrian Cioroianu „Piękna opowieść o historii Rumunów”:
Historia i opowieści o zamku Peleş (1873–1883)
W turystyce sentymentalnej każdego narodu są takie reprezentacyjne budowle, które opowiadają historię ziem, na których stoją, i które dużo mówią o ludziach i wydarzeniach z przeszłości. W przypadku Rumunii najlepszy przykład powyższego znajduje się w samym środku kraju, na zboczu Karpat, w odległości stu dwudziestu kilometrów od Bukaresztu. Proponuję oto, byśmy przenieśli się teraz do Zamku Królewskiego Peleş i wspomnieli jego dzieje.
Historia rezydencji rozpoczyna się latem 1866 roku, gdy nowo przybyły władca Karol I odwiedza po raz pierwszy górską wioskę, która później miała się stać miastem Sinaia. Zauroczony pięknem okolicy książę zdecydował, że właśnie tutaj wzniesie letni pałac dla swojej rodziny. W tym celu sprzedał dobra odziedziczone w Niemczech i za własne pieniądze zakupił w Sinai w roku 1872 podmokły teren o powierzchni około tysiąca mórg. W następnym roku rozpoczął zaś prace nad uzdatnianiem i umacnianiem placu budowy.
Samo wznoszenie budowli trwało dziesięć lat, od 1873 do 1883 roku. Tak naprawdę Peleş miał się stać kompleksem obejmującym docelowo wiele budynków – również pałace Pelișor i Foișor, wartownię, elektrownię i królewskie stajnie. Pierwotny projekt został przygotowany przez słynnych wówczas architektów: Schulza, Benescha i Limana – ale przez wiele lat nad rozbudową wszystkich obiektów pracowało kilkudziesięciu inżynierów, architektów i artystów – Rumunów i cudzoziemców. Warto też pamiętać, że w latach osiemdziesiątych XIX wieku, gdy rezydencja została oddana do użytku, Peleş znajdował się blisko granicy z Austro-Węgrami, które zaczynały się za Predealem, natomiast po przyłączeniu do Rumunii Siedmiogrodu w 1918 roku miejsce to stało się niemal drugą stolicą kraju, położoną dokładnie w środku Wielkiej Rumunii.
W scenerii eleganckiego i pełnego wdzięku kompleksu rozegrały się ważne dla historii kraju wydarzenia. To tu, w Peleş, odbyło się wiele posiedzeń Rady Koronnej, na których podejmowano decyzje zasadnicze dla polityki zagranicznej. Jesienią 1914 roku w Peleş zmarł król Karol I, a tuż obok, w pałacu Pelișor, latem 1938 roku spędziła ostatnie dni życia królowa Maria. W tymże budynku urodził się w 1893 roku król Karol II, a później, w roku 1921, król Michał.
Zamek Peleş nigdy nie był własnością państwa. A jednak został upaństwowiony w 1948 roku, po wymuszonej abdykacji króla Michała i przekształceniu Rumunii w republikę. W 1953 roku rezydencja stała się muzeum i jest nim do dziś. W 2006 roku posiadłość została zwrócona prawowitemu właścicielowi, królowi Michałowi, który otrzymał ją w spadku po dziadku, królu Ferdynandzie. Zgodnie z umową państwo rumuńskie zarządza turystycznym wykorzystaniem muzeum i co miesiąc płaci rodzinie królewskiej czynsz w wysokości jedenastu tysięcy euro. Po Pałacu Parlamentu w Bukareszcie i zamku w Branie to właśnie Zamek Królewski Peleş jest trzecią najpopularniejszą atrakcją turystyczną Rumunii, którą corocznie odwiedzają setki tysięcy zwiedzających.
Jak każda rezydencja tego typu, również Peleş ma swoje legendy i tajemnice. Niektórzy twierdzą, że podczas pewnych nocy w przypałacowym parku można dostrzec unoszące się nad ziemią płomienie – co ma mieć związek z legendą głoszącą, iż król Karol I, zgodnie z ówczesnym zwyczajem, zakopał pod fundamentami budowli złote monety. Inni mówią, że w pałacowych korytarzach podczas pełni księżyca można spotkać cienie duchów byłych królów i królowych Rumunii. To wszystko są oczywiście mity. Pewne jest natomiast jedno: niechlubni Nicolae i Elena Ceaușescu nigdy nie docenili tego miejsca – zwłaszcza gdy usłyszeli, że drewniane elementy budowli mogą być zagrzybione. Państwo Ceaușescu nocowali tu tylko raz, po czym unikali wizyt w tym miejscu.
Morał tej opowieści nie dotyczy duchów, tylko geografii: sto trzydzieści lat temu w Małej Rumunii Peleş był graniczną rezydencją królewską na peryferiach kraju. Dziś znajduje się dokładnie w środku Rumunii. Mury i majestatyczne witraże mówią o sile człowieka zdolnego przemieniać rzeczywistość. A przede wszystkim mówią o historii osiemdziesięciu lat monarchii rumuńskiej.
Ten tekst jest fragmentem książki Adrian Cioroianu „Piękna opowieść o historii Rumunów”:
Rumuńska niepodległość: 9 czy 10 maja 1877 roku?
Gdy jest się profesorem historii, to jedną z rzeczy, na które trzeba być zawsze przygotowanym, są pytania zadawane na temat przeszłości kraju. Ciekawość zżera nie tylko uczniów czy studentów, ale również przyjaciół i znajomych. I tak jedno z pytań zadawanych mi najczęściej w ostatnich latach brzmiało: „Jaką mianowicie datę można uznać za Dzień Niepodległości Rumunii – 9 czy 10 maja 1877?”.
Gdy mówimy o niepodległości państwowej Rumunii, wiemy, że została osiągnięta zbrojnie w roku 1877 – tu nie ma wątpliwości. Zgadzamy się też, że to w maju została ogłoszona niepodległość. Problemy pojawiają się tylko, gdy chodzi o konkretny dzień: czy był to 9 maja, gdy deklaracja niepodległości została odczytana w Parlamencie, czy może 10 maja – dzień, w którym hospodar Karol I ogłosił niepodległość państwa? Proponuję Wam teraz, byśmy zobaczyli, czy kryje się za tym jakaś zagadka, a jeśli tak, to jaka.
W XIX wieku toczyły się liczne wojny pomiędzy Imperium Turcji Osmańskiej a Imperium Rosji Carskiej. Wszystkie one zaburzały głęboko życie w Mołdawii i na Wołoszczyźnie, ponieważ terytorium rumuńskie znajdowało się dokładnie w miejscu przecinania się interesów Rosji i Turcji na mapie Europy.
Podobnie stało się wiosną 1877 roku. Rosja – chcąca zwiększyć swoje wpływy na Półwyspie Bałkańskim – szukała pretekstu, by wypowiedzieć wojnę Turcji. Ówczesne młode państwo rumuńskie zdało sobie sprawę, że może na tej wojnie skorzystać. Mała Rumunia zjednoczyła się w 1859 roku pod władzą hospodara Cuzy, a od 1866 roku panowanie nad nią objął Karol I, który rozpoczął szeroko zakrojone działania reformatorskie. Zjednoczonym Księstwom Mołdawii i Wołoszczyzny pozostawał jednak do rozwiązania pewien problem z Imperium Osmańskim. Ściślej biorąc, Rumunia wciąż jeszcze nie była państwem suwerennym i samodzielnym – pozostawała zależna od Turcji.
Zręcznie wykorzystując konflikt, który wisiał w powietrzu, 4 kwietnia 1877 roku rząd rumuński podpisał umowę z Rosją, na mocy której wojska carskie mogły przejść przez terytorium Rumunii, by zaatakować Turcję na linii Dunaju. Jednocześnie Rosja zobowiązała się do poszanowania integralności terytorialnej nowego sojusznika (czego zresztą w przyszłości nie dotrzymała, ale to już inna historia). Wojna rosyjsko-turecka rozpoczęła się 12 kwietnia 1877 roku. Turcja, urażona faktem, że Bukareszt dał prawo przejścia rosyjskiej armii, zbombardowała rumuński brzeg Dunaju. Począwszy od ostatnich dni kwietnia, stacjonująca w Calafacie artyleria rumuńska otworzyła w odwecie ogień w kierunku leżącego po przeciwnej stronie rzeki tureckiego wtedy miasta Vidin. Anegdota mówi, że słysząc pierwsze wystrzały z dział swojej armii, hospodar Karol I wypowiedział słynne słowa: „To jest muzyka, którą lubię”.
Tak więc od końca kwietnia 1877 roku Rumunia znalazła się w stanie wojny z Turcją Osmańską. 9 maja 1877 roku minister spraw zagranicznych Mihail Kogălniceanu przybył do Parlamentu w Bukareszcie i odczytał Deklarację niepodległości. Natomiast dzień później sam władca Karol I proklamował uroczyście niepodległość państwową Rumunii. A więc która z tych dwóch dat jest dniem naszej niepodległości?
Prawda kryje się w ówczesnej Konstytucji Rumunii. Zgodnie z prawem to władca mianował i odwoływał ministrów i jakikolwiek dokument suwerena musiał być zatwierdzany potem przez odpowiedniego ministra. Innymi słowy, 9 maja 1877 roku minister Kogălniceanu odczytał Deklarację niepodległości, a później odbyła się nad nią dyskusja w Parlamencie. Jej wejście w życie nastąpiło jednak po tym, gdy kolejnego dnia, czyli 10 maja, hospodar Karol I proklamował status niepodległości jako stan faktyczny. Tak więc z prawnego punktu widzenia Dzień Niepodległości został świadomie związany z datą 10 maja. Kogălniceanu odczytał deklarację wcześniej po to, by umożliwić Karolowi I proklamowanie niepodległości następnego dnia – w dniu dynastii.
Polemika między zwolennikami 9 czy 10 maja nie jest dyskusją historyczną, tylko polityczną. Od roku 1948 reżim komunistyczny świadomie kładł nacisk na deklarację Kogălniceanu z 9 maja, po to by eliminować z historii króla Karola I i przemilczać dzień 10 maja, który był także świętem rumuńskiej monarchii. Szczerze mówiąc, Kogălniceanu nie byłby zadowolony z tego tak ostentacyjnie politycznego celu, w jakim posłużono się jego deklaracją – zwłaszcza że sam nigdy nie był republikaninem!
Morał opowieści jest jednocześnie radą dla przywódców dzisiejszej Rumunii: uważnie wybierajcie daty waszych deklaracji politycznych, bo nigdy nie wiadomo, jak będą je interpretować przyszłe pokolenia!
Ten tekst jest fragmentem książki Adrian Cioroianu „Piękna opowieść o historii Rumunów”:
150 lat Uniwersytetu Bukareszteńskiego
Poniższa opowieść przywoła jedną z najbardziej znaczących instytucji w Rumunii. Dodatkowo sprawdzimy też, czy istnieje związek między hospodarem Alexandru Ioanem Cuzą a amerykańskim Dniem Niepodległości. Będzie to również opowieść, w której pojawi się wielu uczonych, ale także legioniści, komuniści czy górnicy. Jeżeli jeszcze nie wiecie, co mam na myśli, to podpowiem, że rzecz dotyczyć będzie instytucji istniejącej w moim kraju od ponad stu pięćdziesięciu lat. Mowa o Uniwersytecie Bukareszteńskim.
Wielu Rumunów kojarzy, że w dniu 4 lipca obchodzone jest w Stanach Zjednoczonych Ameryki święto narodowe, ale znacznie mniej spośród nich pamięta, że według starego kalendarza jest to też dzień utworzenia Uniwersytetu Bukareszteńskiego.
Otóż 4 lipca 1864 roku dekretem hospodara Alexandru Ioana Cuzy Wydziały Prawa, Nauk Przyrodniczych i Filologii (utworzone we wcześniejszych latach) zostały połączone w jedną instytucję, czyli Uniwersytet. Jego pierwszym rektorem został prawnik Gheorghe Costaforu. Zapamiętajcie jako pikantny szczegół anegdotkę, że ów pierwszy rektor był tak dumnym człowiekiem, iż zdarzyło mu się raz wyzwać na pojedynek na szpady pewnego mężczyznę z rodziny Lahovari i zostać w nim rannym. Wydaje się, że uniwersytecka łagodność w Rumunii od zawsze miała swoje granice!
Podkreślić należy, że pokolenia tamtej epoki wydawały z siebie nie tylko awanturników, ale również pierwszych rumuńskich profesorów uniwersyteckich – i to profesorów tak zasłużonych, że do dziś wspominamy ich nazwiska z szacunkiem i podziwem – wśród nich są na przykład filozof Ion Zalomit czy politycy Titu Maiorescu i Nicolae Iorga.
Po 1919 roku w nowej Wielkiej Rumunii Uniwersytet Bukareszteński stał się głównym ośrodkiem działalności kulturalnej i naukowej. Piętno tamtych czasów przyniosło również poważne problemy. Tak jak na innych uczelniach w kraju, również na Uniwersytecie w Bukareszcie dał się słyszeć syreni śpiew politycznego ekstremizmu. W okresie dwudziestolecia międzywojennego znaczna część działaczy rumuńskiego ruchu zwanego Legionem Michała Archanioła, a głoszącego poglądy faszystowskie, wywodziła się z tutejszych wydziałów prawa, teologii lub medycyny. Jednak nawet w tym pełnym niepokojów okresie były jasne momenty – w 1936 roku otwarto monumentalny Pałac Wydziału Prawa, w którym obecnie mieści się siedziba Rektoratu Uniwersytetu Bukareszteńskiego.
Druga wojna światowa boleśnie dotknęła bukareszteńskie życie uniwersyteckie. W połowie kwietnia 1944 roku, podczas wielkich bombardowań Bukaresztu przez lotnictwo anglo-amerykańskie, wiele budynków Uniwersytetu – w tym również obecna siedziba Wydziału Historii – zostało zniszczonych, odbudowa rozpoczęła się w latach pięćdziesiątych, ale dopiero na początku lat siedemdziesiątych odnowione gmachy zostały oddane do użytku.
Podobnie jak to się działo w innych krajach bloku wschodniego, również w Rumunii po roku 1945 reżim komunistyczny rozpoczął drastyczną czystkę wśród profesorów uniwersyteckich, oczywiście według kryteriów politycznych. Wielu najwybitniejszym naukowcom uniemożliwiono prowadzenie wykładów lub wręcz pozbawiono stanowisk na uczelni. Ich miejsce zajęli często profesorowie mianowani naprędce, z których wielu nie władało nawet biegle językiem rumuńskim. W jednym z rozdziałów tej książki będzie mowa o ustawie z sierpnia 1948 roku dotyczącej systemu edukacji oraz o dramatycznym załamaniu, jakiego doświadczyło środowisko uniwersyteckie.
Pomyślniejsze czasy nastały w Rumunii w latach sześćdziesiątych, kiedy to uległa poluzowaniu moskiewska kontrola jedynej partii rządzącej wtedy krajem. Przez pewien czas wydawało się nawet, że środowisko uniwersyteckie odzyska niezależność. Niestety, nie trwało to długo, ponieważ po nastaniu Ceaușescu dało się zauważyć, że jego reżim bał się Uniwersytetu i patrzył nań podejrzliwie. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych wiele wydziałów i katedr zostało rozwiązanych, a awanse w hierarchii dydaktycznej były zarezerwowane jedynie dla członków partii. W 1989 roku Uniwersytet Bukareszteński miał tylko sześć wydziałów z ośmioma tysiącami studentów. Dziś ten sam Uniwersytet ma wydziałów dziewiętnaście, a liczba studentów przekroczyła trzydzieści tysięcy.
Po upadku komunizmu stołeczny Uniwersytet pozostawał w centrum bolesnego procesu przemian, przez który przeszliśmy. Z jednego z balkonów gmachu Uniwersytetu (na wprost fasady Teatru Narodowego) prowadzony był wiosną 1990 roku maraton demonstracji. Tu też, na plac Uniwersytecki, wtargnęli potem górnicy, którzy brutalnie zaatakowali demonstrantów, wywołując gigantyczny skandal na szczeblu krajowym i międzynarodowym. Siedem lat po górnikach na ten sam plac położony obok Uniwersytetu przybył prezydent USA Bill Clinton, by zapowiedzieć, że Rumunia będzie członkiem NATO. I do dziś właśnie tu, na tym samym placu, dochodzi do największych demonstracji w Bukareszcie – niezależnie od tego, czy są to manifestacje wyrażające radość, czy organizowane na znak protestu.
Tym sposobem dochodzimy do morału kolejnej opowieści: w sensie dosłownym lub przenośnym, gdy mowa jest o nauce lub o kryzysach społecznych – od stu pięćdziesięciu lat Uniwersytet Bukareszteński pozostaje „kilometrem zero” rumuńskiej teraźniejszości, nawiązując do napisu z pomnika umieszczonego na placu przy uczelni, który głosi: „Kilometr zero rumuńskiej wolności i demokracji”.