Karol Modzelewski: Historyk wśród kryminalistów
Karol Modzelewski zmarł 28 kwietnia 2019 roku
Wielu badaczy uważa, że komunistyczna Polska była państwem totalitarnym przez całe 45 lat swojego istnienia, aż po rok 1989. Jeżeli zestawimy to z opinią Michela Foucault, który był zdania, że system represji, ze szczególnym uwzględnieniem więziennictwa, jest odbiciem stanu społeczeństwa i jego kultury, będziemy mogli stwierdzić, że peerelowskie więzienia stanowiły crème de la crème tego co w tym ustroju było brutalne.
Wynikało to zresztą nawet nie tyle ze specyfiki ustroju komunistycznego. W większym jeszcze stopniu było to spowodowane społeczną funkcją pełnioną przez więzienia w kulturze europejskiej. Ich zasadniczym celem było danie odporu patologicznym zachowaniom jednostkowym, których społeczeństwo dla własnego dobra nie mogły akceptować. W ten sposób w epoce oświecenia więzienia stały się zdecydowaną (i – w założeniu – cywilizowaną) odpowiedzią na społeczne patologie dręczące Stary Kontynent. Problem polegał jednak na tym, że odpowiedź na patologie, sama musiała nieco te patologie przypominać.
W ten właśnie sposób administracja więzienna – mająca za zadanie nie tylko izolować, ale w pewnej mierze również wychowywać więźniów – została wyposażona w znaczne kompetencje. Fundamentem więziennego ładu stał się katalog kar dyscyplinarnych, za pomocą których nadzorcy wymuszali posłuch osadzonych. W połowie lat 60., gdy Modzelewski po raz pierwszy znalazł się w więzieniu, do standardowego repertuaru kar należało pozbawienie spaceru, pozbawienie talonu na paczkę, pozbawienie prawa do zakupu drobnych towarów w więziennej kantynie czy pozbawienie widzeń z rodziną. Wśród bardziej wyszukanych kar można było znaleźć osadzenie w izolatce, ale także przymusowe skrępowanie kaftanem bezpieczeństwa czy przykucie pasami do łóżka pozbawionego materaca. Nie brzmi to przyjemnie, prawda?
Ale też i nie ma się co dziwić, że środki przymusu były tak drastyczne. Chociaż Modzelewski był więźniem politycznym, skazanym za działalność opozycyjną wymierzoną w monopol polityczny Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, to jego towarzyszami w celi byli przestępcy skazani za przestępstwa pospolite. Dzielili się oni na trzy zasadnicze grupy. Pierwszą z nich stanowili „gitowcy”, zwani też po prostu „ludźmi”, posługujący się grypserą – przez co należy rozumieć nie tylko język, ale cały specyficzny zbiór norm, wzorów i rytuałów, które nadawały smak życiu za kratami. Sam Modzelewski wspominał, że jeszcze w latach 60. grypsujący stanowili większość polskich więźniów – pozostali należeli do grup „frajerów” i „kurew”. Urażonych tym ostatnim określeniem przepraszam – historia bywa jednak dosadna. „Frajerzy” charakteryzowali się przede wszystkim tym, że nie stosowali się do swoistych zasad więziennej kultury. Zaś ostatnia grupa charakteryzowała się przede wszystkim tym, że świadczyła usługi seksualne więziennym „ludziom”. Czasem dobrowolnie, a czasem niedobrowolnie. Ogólnie rzecz biorąc, była to jednak grupa wykluczonych, znajdujących się na samym dnie więziennego piekła.
Tekst inspirowany książką Karola Modzelewskiego „Zajeździmy kobyłę historii. Wspomnienia poobijanego jeźdźca”:
Dysponując wiedzą badacza kultur średniowiecznych, Modzelewski szybko ustalił na czym opiera się specyfika więziennego języka, a co za tym idzie również całej więziennej kultury. Dostrzegł w nim językowe tabu, skrywające obsesję seksualną. Nie mówiło się więc „daj”, „posuń się”, „ładny”, ale odpowiednio: „kopsnij”, „przesuń się”, „przystojny”. Ten kto nie stosował się do tego języka, ale i do brutalnych zasad więziennego świata, nie mógł liczyć na poważanie. Chyba że był więźniem politycznym. Modzelewskiego zaakceptowano bowiem jako człowieka z innego świata: jako intelektualistę, którego można traktować po koleżeńsku. Na kilka dni przed opuszczeniem ciężkiego więzienia dla recydywistów w Wołowie we wrześniu 1971 r., wysłuchał on jednak swoistej mowy pożegnalnej, która spowodowała, że zaschło mu w gardle:
Karol, wyklepujesz [tzn. wychodzisz na wolność]. Niby jesteś recydywa, ale masz poważne braki. Nie byłeś w kabarynie [tzn. w karcerze, gdzie śpi się na gołych deskach]. No, nie wymagamy, żebyś tam poszedł. Ale nie masz żadnego wzorka! My ci wydziargamy [tzn. wytatuujemy] na kolanie, albo w miejscu, gdzie ludzie na wolności noszą zegarek, gwiazdę recydywy [symboliczny wizerunek podobny do róży wiatrów]. Przecież nikt nie zobaczy co masz pod zegarkiem. No może nie chcesz, to trudno. Ale cwela nie ruchałeś! My ci przyprowadzimy takiego ładniutkiego… Może ci żal dwa pakulce [tj. dwie paczki papierosów na zapłatę za seks]? Zapłacimy za ciebie!
Do niczego takiego nie doszło, ale zabarwiona czarnym humorem przerażająco groteskowa przemowa współwięźnia brzmi niezwykle wymownie. Historyk, stykając się z zachowaniami które nie mieściły się w akceptowalnych dla niego ramach, próbował je analizować i zrozumieć. Po latach konstatował, że obyczajowość więzienna była w warunkach izolacji od świata zewnętrznego czymś naturalnym – w tym sensie, że nie istniały żadne instytucje, które, zmuszałyby więźniów do brania w niej udziału. Wszyscy uczestniczący w tych praktykach znali swoje miejsce: zasady grypsery dyscyplinowały skuteczniej niż jakakolwiek organizacja. Presja jaką na jednostkę wywierali grypsujący, była działaniem brutalnym i na wskroś totalitarnym.
Podobną naturę miewała też brutalność strażników, którzy mieli wolną rękę w wymyślaniu kolejnych udręczeń dla więźniów, szczególnie tych osadzonych w zakładach dla recydywistów. Kto będzie kontrolował pogwałcanie wolności więźniów, którym należy dać nauczkę?
Nie było to zachowanie powszechne, ale wystarczająco częste, aby doprowadzić do skrajnej patologii. O tym jakie mogą być konsekwencje wymknięcia się spod kontroli aparatu przemocy, świadczą losy polskich więzień w ostatniej dekadzie PRL. Najpierw, bunty pojawiły się w czasach „Solidarności” (1980-1981), gdy również więźniowe zażądali godnego traktowania ze strony władzy. Odpowiedzią Służby Więziennej było spotęgowanie brutalności, której zresztą stworzono dobre warunki po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego. Skalę patologii systemu więziennictwa pokazały bunty w więzieniach jesienią 1989 r. Gdyby nadzorcy peerelowskiego systemu penitencjarnego wyciągnęli wniosku z obserwacji, jakich Karol Modzelewski dokonał już na przełomie lat 60. i 70., byłoby to z korzyścią dla wszystkich. Niestety, czas na zmiany przyszedł dopiero po 1989 r.
Z dzisiejszego punktu widzenia zetknięcie się subtelnego intelektualisty z brutalnym światem przestępczości jest czymś niezwykłym. Stworzyło to jednak okazję do poczynienia obserwacji, godnych wybitnego badacza społeczności barbarzyńskich. Kto wie, czy bez swoich pobytów w więzieniu, Karol Modzelewski tak dobrze zrozumiałby funkcjonowanie Barbarzyńskiej Europy ?