Kardynał Gulbinowicz wspierał „Solidarność”, a przez 16 lat prowadził dialog operacyjny z SB
Magdalena Mikrut-Majeranek: Kardynał Henryk Gulbinowicz to postać, która w ciągu minionych kilku miesięcy stała się kontrowersyjna za sprawą zakończonego dochodzenia kanonicznego i decyzji dyscyplinarnych podjętych przez Stolicę Apostolską wobec niego. Kiedyś znany był zupełnie z czego innego. Jak wyglądała jego rola i kontakty z opozycją antykomunistyczną w latach 80. ubiegłego wieku?
Filip Musiał: Arcybiskup, a później kardynał Henryk Gulbinowicz w latach 80. był jednym z tych hierarchów kościelnych, a nie było ich wielu, którzy jawnie wspierali działania „Solidarności”. Dolnośląscy działacze opozycji mogli na niego liczyć nie tylko w okresie jawnego działania związku, ale także w czasie stanu wojennego. Dlatego, to właśnie u niego ukryto związkowe pieniądze – i to niemałą kwotę, bo 80 mln. W tym czasie, a więc przede wszystkim po Sierpniu ’80 r. kontakt z działaczami „Solidarności” abp. Gulbinowicz miał właściwie stale. To zasługi dla opozycji z lat 80. związane właśnie z pomocą, moralnym i faktycznym wsparciem dla ruchu „Solidarności” sprawiły, że wielu uznaje go za legendę wolnościowego ruchu w Polsce w latach 80.
M.M.: Z uwagi na wsparcie, jakie dawał „Solidarności”, był inwigilowany i kontrolowany przez SB. Otrzymał też pewne ostrzeżenie, które miało go odwieść od współpracy z opozycją antykomunistyczną. Co to było?
F.M.: W maju 1984 r., podczas wizytacji w Złotoryi „nieznani sprawcy” podpalili samochód abp. Gulbinowicza. Jego samochód spłonął, a oficjalne śledztwo zostało umorzone. Z opinii biegłych wynikało, że przyczyną pożaru było… zwarcie elektryczne.
W rzeczywistości, według ustaleń Pawła Piotrowskiego, w akcję podpalenia samochodu zaangażowani byli funkcjonariusze Departamentu IV MSW - Piotr Grosman i Waldemar Pełka, wspierani przez funkcjonariuszy SB z Legnicy. Pełka miał zbić szybę w samochodzie kluczem do kół, Grosman z małego kanistra wlał do auta benzynę, zaś Józef Kowalczyk – z WUSW w Legnicy – podpalił auto. Świadkowie widzieli zresztą sprawców i zapamiętali numery tablic rejestracyjnych samochodu, którym odjeżdżali. Jak się okazało, było to auto służbowe WUSW w Legnicy. Funkcjonariusze SB biorący udział w tej akcji byli sądzeni już w III RP, na początku lat 90. Jednak wówczas, odwołując się do przepisów o amnestii z 1984 r., umorzono prowadzone przeciwko nim postępowanie.
M.M.: Opracowane przez panów dokumenty wskazują na to, że dialog operacyjny trwał od 1969 do 1985 roku, a w latach 1970-1986 kardynał Gulbinowicz traktowany był jako kandydat na TW. Sprawa ta nie została do tej pory jeszcze opracowana. Wiele źródeł zostało zniszczonych. Co przetrwało?
F.M.: Przetrwały notatki z rozmów, które wówczas z nim prowadzono, nie wszystkie zresztą. Z zachowanych źródeł wynika, że były też spotkania, z których notatki się nie zachowały - z pewnością dwa z dyrektorem Departamentu IV MSW. Czy także jakieś inne? Tego nie wiemy. Zachowane materiały, czyli teczka kandydata na tajnego współpracownika zawiera też szereg materiałów, które można uznać za źródła związane z opracowaniem kTW, a więc poszerzające wiedzę bezpieki o osobie, z którą prowadziła dialog.
Należy zarazem podkreślić, że gdy rozpoczynano cykl rozmów operacyjnych, czy operacyjno-politycznych – jak je nazywano w żargonie SB – w 1969 r., niewątpliwie intencją prowadzącego je wówczas Józefa Maja z Departamentu IV było pozyskanie ks. Gulbinowicza (wtedy rektora Wyższego Seminarium Duchownego w Olsztynie) do współpracy z bezpieką. Wydaje się jednak, że co najmniej od połowy lat 70. bezpieka miała już pewność, że bp Gulbinowicz nie przekroczy tej granicy, że nie da się go zwerbować jako TW. Spotkania były jednak kontynuowane w formule dialogu operacyjnego, bowiem SB uznała, że z tych rozmów uzyskiwała jakieś korzyści, przede wszystkim – jak się wydaje – uprzedzające informacje o działaniach administratora apostolskiego w Białymstoku, związane z jego zamierzeniami w sferze budownictwa sakralnego, ale także – co może było nawet istotniejsze – lojalizuje tego hierarchę wobec PRL. W latach 70. tzw. lojalizacja hierarchów kościelnych była jednym z głównych celów działań operacyjnych SB wobec biskupów. Chodziło o to, by nie występowali oni publicznie przeciw władzy komunistycznej, nie krytykowali systemu oraz tonowali nastroje społeczne.
M.M.: Jak wyglądał proces werbowania jako Tajnego Współpracownika i od czego zależało czy kTW, czyli kandydat na Tajnego Współpracownika rzeczywiście nim zostanie?
F.M.: Proces werbunku składał się z kilku etapów i był działaniem dość złożonym – jeśli mówimy o pewnym wzorcu czy modelu pozyskania do współpracy. W największym skrócie obejmował wybór kandydata na TW, jego opracowanie i pozyskanie (werbunek). Wybierano osoby, które z jednej strony miały możliwości operacyjne – a więc mogły pomóc bezpiece osiągnąć cele jakie sobie ona stawiała, z drugiej zaś strony można było zasadnie sądzić, że – z takich czy innych względów – zgodzą się na współpracę.
Opracowanie kTW mogło trwać krótko lub być procesem długotrwałym. SB starała się poznać bliżej możliwości operacyjne kandydata, ale także poznać jego cechy charakteru. Opracowanie służyło więc zweryfikowaniu wstępnego spojrzenia na kandydata, potwierdzenia czy rzeczywiście ma pozycję i możliwości pozwalające na realizację zadań, które SB zamierzała mu wyznaczyć, a także stwierdzeniu czy jest osobą, która będzie w stanie zachować współpracę w tajemnicy i efektywnie się z niej wywiązywać. Na tym etapie funkcjonariusz SB miał także określić tzw. podstawę pozyskania, czyli rozstrzygnąć, jaki będzie skuteczny motyw wciągnięcia danej osoby do współpracy. Po „odwilży”, po 1956 r., odchodzono od werbunku realizowanego w drodze przymusu czy szantażu. A więc pozyskanie na podstawie tzw. materiałów obciążających czy kompromitujących się zdarzało, ale SB dążyła do tego, aby takie przypadki ograniczać do minimum. Przede wszystkim funkcjonariusze bezpieki starali się werbować na podstawie tzw. zainteresowania materialnego. Pod tym pojęciem krył się szeroki katalog korzyści, jakie TW mógł uzyskać od SB w zamian za realizację zlecanych zadań - od wynagrodzenia pieniężnego, przez produkty trudno dostępne w PRL, paszport, pracę, talony na meble czy samochód itp.
To czy kTW zostawał TW, zależało od obu stron. Jeśli SB uznała, że dany kandydat może się jej przydać w prowadzonych działaniach operacyjnych, dążyła do werbunku. I tu zaczyna się rola drugiej strony. Jeśli kTW poddawał się sugestiom czy presji SB, jeśli wykazywał otwartość na spotkania, albo przynajmniej nie stawiał wyraźnych granic, nie opierał się, funkcjonariusze realizowali spotkania, zacieśniając więź. Ostatecznie, to SB decydowała o momencie, w którym miała być przeprowadzona rozmowa pozyskaniowa.
M.M.: A czym kategorie TW i kTW różniły się od k.o, czyli kontaktu operacyjnego?
F.M.: Przede wszystkim trzeba podkreślić, że kTW był tylko kandydatem, nie był osobowym źródłem informacji, ale osobą, o której SB sądziła, że mógłby być źródłem. Pozostałe wymienione przez panią redaktor kategorie są typami osobowych źródeł informacji. Tajny współpracownik był człowiekiem z rozpracowywanego lub objętego operacyjnymi działaniami profilaktycznymi środowiska, który był wykorzystywany do dostarczania informacji, wpływania na swoje otoczenie czy realizowania zadań zlecanych przez SB. Był najwyższą, tak to możemy ująć, kategorią współpracy z SB. Był więc człowiekiem, który – w takiej czy innej formie, ustnej lub pisemnej – zobowiązał się do współpracy z SB, z którym utrzymywany był dość systematyczny kontakt i który był wykorzystywany przez SB do pracy w konkretnych sprawach operacyjnych (dzisiejsze służby używają pojęcia nie sprawa, ale procedura operacyjna).
Kontakt operacyjny to osoba, która nie realizowała zadań (oczywiście zdarzały się wyjątki, mówimy o pewnym modelu) czy nie zdobywała informacji na zlecenie SB, ale służyła najczęściej wiedzą, którą już posiadała. Kontakt z nim mógł być w miarę systematyczny, ale najczęściej był znacznie słabszy i wynikał z konkretnych potrzeb SB. Na tym tle zatem kandydat to osoba, która zdaniem SB daje pewne nadzieje na to, że może stać się osobowym źródłem informacji.
M.M.: Czy w świetle dostępnych źródeł wiadomo dlaczego kardynał Gulbinowicz zdecydował się na kontakt z bezpieką? A jakie były motywacje SB?
F.M.: Przede wszystkim, biorąc pod uwagę, to co dotąd powiedzieliśmy, kard. Gulbinowicz nie był współpracownikiem bezpieki. Możemy więc mówić o jego motywacjach związanych z rozmowami z SB. Razem z Rafałem Łatką, współautorem książki „»Dialog należy kontynuować…«. Rozmowy operacyjne Służby Bezpieczeństwa z ks. Henrykiem Gulbinowiczem z lat 1969-1985. Studium przypadku” stawiamy tezę, że motywacje ks. Gulbinowicza w roku 1969, kiedy Józef Maj z Departamentu IV przeprowadził z nim pierwszą rozmowę były złożone. Musimy mieć świadomość, że ta pierwsza rozmowa odbyła się w chwili, gdy ks. Gulbinowicz był rektorem Wyższego Seminarium Duchownego w Olsztynie, ale mówiło się już o nim jako o jednym z kandydatów do objęcia funkcji administratora apostolskiego w Białymstoku. Wydaje się, że ks. Gulbinowicz sądził, że poprawne relacje z SB, a więc pozytywna opinia o nim wystawiona przez komunistyczny aparat represji, przybliży go do uzyskania sakry biskupiej. To znaczy, że komuniści nie będą protestowali przeciw jego nominacji. Z zachowanych notatek wynika, iż ks. Gulbinowicz sądził, że poprawne relacje z SB pomogą mu również rozwiązać problemy związane z budownictwem sakralnym, gdy już będzie biskupem.
Można postawić hipotezę, że myślał, iż dzięki rozmowom z funkcjonariuszem SB uda się, za jego pośrednictwem, skłonić administrację wyznaniową do wyrażania zgód na remonty i budowy kościołów, kaplic i budynków kościelnych. To bardzo ważny, żeby nie powiedzieć, że dominujący, wątek w zachowanych notatkach przynajmniej w pierwszym etapie rozmów, czyli do 1975 r.
Zachowane notatki pozwalają bowiem na periodyzację prowadzonych rozmów. Ich pierwsza faza obejmuje lata 1969-1975, a więc zaczynają się gdy ks. Gulbinowicz był jeszcze w Olsztynie, ale już w styczniu 1970 r. uzyskał sakrę biskupią i został administratorem apostolskim w Białymstoku. Rozmowy te obejmują zatem właściwie „okres białostocki”. Prowadził je w tym czasie Józef Maj z Departamentu IV. Z zachowanych źródeł wynika, że z pewnymi przerwami odbywały się one dość rytmicznie, a ich atmosfera była dobra. Można sądzić, że rozmówcy mieli ze sobą niezły kontakt. Głównym wątkiem tych rozmów były właśnie kwestie związane z budownictwem sakralnym. W 1975 r. w grudniu bp. Gulbinowicz został mianowany arcybiskupem metropolitą wrocławskim.
Niedługo przed tą nominacją kontakt z nim przejął Czesław Wiejak z Departamentu IV MSW, bowiem Maj odszedł z resortu. Wiejak jeszcze przed nominacją arcybiskupią doprowadził do spotkania bp. Gulbinowicza z Konradem Straszewskim – dyrektorem Departamentu IV, a więc człowiekiem który w tym czasie odpowiadał za całość działań operacyjnych wymierzonych w kościoły i związki wyznaniowe w PRL. Zachowane źródła pozwalają na sformułowanie tezy, że spotkań bp./abp. Gulbinowicza ze Straszewskim było cztery. Z dwóch ostatnich zachowały się notatki, w których między innymi zawarto odwołania do pierwszych dwóch spotkań, o których nie wiemy nic, poza tym, że się odbyły.
Druga połowa lat 70., to okres przejściowy w kontaktach z abp. Gulbinowiczem, kiedy widać już, że dialog z SB zaczął go „uwierać”, mnożył problemy związane ze spotkaniami, ale nie chciał najwyraźniej wchodzić w otwarty konflikt z funkcjonariuszami SB i nie odmawiał ich w sposób zdecydowany.
Momentem przełomowym, w moim przekonaniu, było powstanie „Solidarności”. Myślę, że można powiedzieć, że z ideą tego wolnościowego ruchu abp. Gulbinowicz się identyfikował. Zarazem od 1982 r. kontakt z nim przejął Czesław Błażejewski z SB we Wrocławiu. Nie był zwykłym funkcjonariuszem, ale zastępcą komendanta wojewódzkiego MO ds. SB, czyli po prostu szefem bezpieki na województwo wrocławskie. Z nim abp. Gulbinowicz miał niewątpliwie najgorszy kontakt, rozmowy nie układały się. Moim zdaniem z dwóch powodów, po pierwsze abp. Gulbinowicz był już w zupełnie innym miejscu niż w 1969 r. Dzięki społecznym i politycznym konsekwencjom Sierpnia 1980 r. także PRL był w tym czasie w zupełnie innym stadium. Jak już mówiłem, abp. Gulbinowicz spotykał się z SB, znacznie rzadziej niż wcześniej, powiedzielibyśmy sporadycznie nawet i myślę, że uzasadniona jest teza, że mentalnie, emocjonalnie był już związany z „Solidarnością”. To nie ułatwiało rozmów SB. Drugim powodem jest sam Błażejewski, który – moim zdaniem – nie potrafił rozmawiać z arcybiskupem.
Dobrze wczuwał się w jego emocje Maj, Wiejak miał ten kontakt nieco gorszy, ale potrafił także do bp. Gulbinowicza mówić tak, by ten zachowywał postawę względnie otwartą. Rozmowy z Błażejewskim sprawiają wrażenie topornych, zachowane notatki świadczą o tym, że nie układały się. Wcześniejsze zapiski funkcjonariuszy SB ukazują nawet pewne elementy wzajemnej otwartości czy życzliwości, zaś te z lat 80. absolutnie nie, poza kurtuazyjnymi zwrotami. Pamiętać trzeba, że to jest czas, kiedy abp. Gulbinowicz ukrywa pieniądze „Solidarności”, a potem w 1984 r., „nieznani sprawcy” z SB spalą mu samochód.
Wracając jednak do pani pytania, motywacje SB były dość oczywiste w pierwszej fazie – chęć zwerbowania ks. Gulbinowicza do współpracy z SB, a gdy to okazało się niemożliwe – lojalizowanie go wobec PRL, a poprzez niego chcieli podjąć próbę wpływania na jego środowisko w duchu poprawnego układania relacji z partią i administracją komunistyczną.
M.M.: Punktem zwrotnym w kontaktach kardynała z ppłk. Józefem Majem było zabójstwo księdza Jerzego Popiełuszki. Co się zmieniło?
F.M.: Maj wrócił do resortu po kilkuletniej przerwie. Pracował znowu w Departamencie IV, ale w innym Wydziale – zajmował się laikatem katolickim. Jednak ze względu na jego dobry kontakt z abp. Gulbinowiczem po raz pierwszy w połowie 1983 r., a po raz drugi w październiku 1985 r. dostał od swych przełożonych zadanie spotkania się z ks. Gulbinowiczem by – jak należy sądzić – odbudować zrywający się dialog, być może przywrócić go do formuły lat 70. Pierwsza rozmowa z 1983 r. daje takie nadzieje. Wraca dość życzliwa, jak się wydaje atmosfera, i – z niewiadomych dla nas przyczyn – SB nie wykorzystała tej szansy i po jednym raptem spotkaniu z Błażejewskim, znowu nastąpiła przerwa. Na kolejne spotkanie znowu pojawia się Maj, ale to jest dopiero październik 1985 r. To spotkanie ma już zupełnie inny przebieg, a kard. Gulbinowicz żąda nawet od Maja oficjalnej delegacji do prowadzenia z nim rozmów. Sam Maj uważa, że zmiana w postawie kard. Gulbinowicza wynika z uzyskania kapelusza kardynalskiego i z tego, że uważa, że jeśli kontakt z nim miałby być utrzymywany, to na znacznie wyższym poziomie i w sprawach daleko ważniejszych niż kwestie budownictwa sakralnego w diecezji. To oczywiście niewykluczone, jednak moim zdaniem trudno sobie wyobrazić, by na postawę kard. Gulbinowicza nie miało wpływu to, że rok wcześniej funkcjonariusze Departamentu IV zamordowali ks. Jerzego Popiełuszkę. Nie ma na to dowodów źródłowych, to tylko intuicja, ale moim zdaniem zabójstwo Kapelana „Solidarności” sprawiło, że kard. Gulbinowicz zdał sobie sprawę z tego, że ludzie z którymi przez kilkanaście lat rozmawiał, to nie urzędnicy, a bezpieka nie cofnie się przed niczym, by zaszkodzić Kościołowi i wyeliminować duchownych niewygodnych dla władz PRL. Moim zdaniem to był ten moment, kiedy w pełni zdał sobie sprawę, że przez kilkanaście lat rozmawiał z wrogiem, który jedynie udawał życzliwość.
M.M.: Dlaczego dzisiaj, zważywszy na stan wiedzy, część opozycjonistów pomimo wszystko opowiada się po stronie Gulbinowicza? I jak przebiegają prace komisji watykańskiej w tej sprawie?
F.M.: Postawa części opozycjonistów jest związana ze wsparciem, jakiego udzielał im abp./kard. Henryk Gulbinowicz w latach 80. Gdy sprzeciwiają się określaniu duchownego jako tajnego współpracownika, mają oczywiście rację. Gulbinowicz nigdy nie był osobowym źródłem informacji, prowadzono z nim dialog operacyjny i o tym zapominać nie wolno. Natomiast obok tego, co dostrzegali opozycjoniści z lat 80., a więc obok wsparcia dla „Solidarności”, mamy drugą równoległą przestrzeń, o której nie wiedzieli, a więc toczone – z różnym natężeniem – przez kilkanaście lat rozmowy duchownego z SB. Dlatego nie możemy twierdzić, że ten dialog nie zmienia, czy nie powinien zmieniać naszego spojrzenia na kard. Gulbinowicza. Takie stwierdzenie jest oczywiście nonsensowne. Jeśli mielibyśmy bowiem uznać, że niezłomnym jest ten, kto przez kilkanaście lat spotykał się i rozmawiał z bezpieką w tajemnicy przed Episkopatem czy kard. Wyszyńskim, to kim byli ks. Jerzy Popiełuszko, bp. Antoni Baraniak czy abp. Ignacy Tokarczuk? Jak ich określimy?
O to jak przebiegają prace komisji watykańskiej trzeba pytać Watykan.
M.M.: Czy opisywane przez państwa zjawisko miało szerszy wymiar? Czy wielu duchownych podejmowało rozmowy lub współpracę z SB?
*F.M.: Podkreślić należy, że ks. Gulbinowicz nie podjął współpracy z SB. Wszedł z bezpieką w dialog operacyjny. A zatem mówimy o dwóch różnych zjawiskach. Współpracowało z bezpieką, w różnych okresach Polski „ludowej”, jak się szacuje od kilkunastu do może 20% duchownych. Ilu prowadziło dialog operacyjny? Nie wiemy. Z pewnością jednak wśród członków Episkopatu Polski było to zjawisko wyjątkowe. Nie znamy, jak dotąd, żadnego innego przypadku biskupa, z którym prowadzono by tak długotrwały dialog operacyjny, w czasie gdy był już członkiem Episkopatu.
Dziękuję serdecznie za rozmowę!