Kacper Pobłocki – „Kapitalizm. Historia krótkiego trwania” – recenzja i ocena
Od upadku komunizmu w Polsce rodzimy dyskurs publiczny zdaje się być zaimpregnowany ideologią neoliberalizmu. Głosi ona, iż prawa rządzące ekonomią przypominają te znane ze świata przyrody, są niezależne od działań człowieka, zaś zadaniem rządu powinno być jedynie nieprzeszkadzanie gospodarce w jej rzekomo naturalnym dążeniu do równowagi. Dobrze, że na po ćwierćwieczu od restauracji kapitalizmu w Polsce czy to w publicystyce czy w nauce pojawiają się coraz częściej głosy starające się dowieść, że rzeczywistość nie jest aż tak prosta, jak wydawałoby się ekspertom z Centrum im. Adama Smitha. Najnowszą próbę przełamania dominującej narracji podjął antropolog Kacper Pobłocki. I choć nie jest ona do końca udana, dotyka kilku ważnych problemów.
„Kapitalizm. Historia krótkiego trwania” – historia nieortodoksyjna
By lepiej zrozumieć książkę Pobłockiego warto omówić pokrótce jej układ i przyjętą metodę badawczą. Dla Autora kluczową kategorią pozwalającą na opis świata jest przestrzeń, zaś podstawowym narzędziem mapa. Przenosi więc czytelników w czasoprzestrzeni niczym reżyser filmu dokumentalnego albo ekranizator kolejnej części przygód Indiany Jonesa. Po bardzo długim wstępie, podróż zaczyna się na Zachodzie, zaś pierwszych kilkaset stron książki koncentruje się na ostatnim kryzysie i próbach jego wyjaśnienia.
Później porządek książki zostaje jednak wywrócony do góry nogami i na bez mała 300. stronie swojej książki rozpoczyna dopiero budowę własnej teorii. Jej zasadności następnie stara się dowieść: a to opisuje narodziny państwa polskiego, a to miejskość przed kapitalizmem, a to urbanizację kapitału już w czasach nowożytnych. W jego ocenie kapitalizm rozwijał się poprzez kolejne „reorientacje”. Z najważniejszą z nich, przesuwającą środek ciężkości świata na Daleki Wschód, mamy do czynienia współcześnie. Autor używa tu zresztą gry słów, pisząc nie o „reorientacji” lecz „reORIENTacji”.
Tłumacząc kolejne sukcesy i porażki kapitału, Pobłocki stara się jednocześnie zwalczać trzy mity historiograficzne, które w jego ocenie poważnie utrudniają – jeśli nie uniemożliwiają – rzetelną ocenę faktów. Są to okcydentalizm, rozumiany jako uporczywe skupianie się w badaniach naukowych na Zachodzie, ewolucjonizm, rozumiany jako skłonność do traktowania kolejnych faz rozwoju gospodarczego jako nieuchronnego continuum, oraz nacjonalizm metodologiczny. Stosowanie tego ostatniego wypomina Pobłocki zwłaszcza Janowi Sowie. Pozostając pod wrażeniem osiągnięć Witolda Kuli czy Jerzego Topolskiego poznański badacz zarzuca krakowianinowi, że w swoim „Fantomowym ciele króla” nie chce dostrzec racjonalności, która stała za wprowadzeniem na wschód od Łaby gospodarki folwarcznej.
„Kapitalizm. Historia krótkiego trwania” – Zachód a Wschód
Antropolog z Uniwersytetu Adama Mickiewicza pozostaje pod olbrzymim wrażeniem prac archeologów zajmujących się początkami państwa polskiego, zwłaszcza zaś Przemysława Urbańczyka. Odkrywając za pomocą prac tegoż autora, nieznaną szerszemu ogółowi, skalę wymiany handlowej między państwem Piastów a krajami muzułmańskimi, Pobłocki stawia tezę, iż za jego wzrost odpowiadał niemal wyłącznie handel niewolnikami. Sam fakt masowego występowania niewolnictwa w państwie wczesnych Piastów, nie jest niczym kontrowersyjnym w świecie adeptów Klio. Warto jednak zadać pytanie czy aby Pobłocki nie przecenia jego roli w gospodarce prowadzonej przez Mieszka, nie doceniając zarazem innych form handlu, jakimi zajmowali się pierwsi Piastowie? Zdaje się, że mediewistyka nie udzieliła jeszcze na to pytanie definitywnych odpowiedzi.
Ważniejsze jednak, iż Piastowie służą Pobłockiemu do pokazania, iż kapitalizm nie pojawił się na ziemiach polskich dopiero w XVI wieku, ale znacznie wcześniej. Podobnie podboje Europejczyków w okresie odrodzenia w optyce Pobłockiego wcale nie były sukcesem Starego Kontynentu, lecz raczej kapitulacją przez przeżywającą najlepszy okres rozkwitu kulturą islamską. Wreszcie, to kapitalizacja jednego z „towarów fikcyjnych”, jaką jest ziemia, umożliwiła lokowanie w niej kapitału i tym samym rozkwit kapitalizmu zachodnioeuropejskiego w dobie nowożytnej. Zaś zacofanie Polski jest jedynie zapośredniczone w stosunku do Zachodu, nie jest i nigdy nie było jednak realną kondycją Europy Środkowo-Wschodniej (tu znów budzi się w Pobłocki anty-Sowa).
Wszystkie te argumenty o tyle nie są przełomowe, że pochodzą głównie z literatury, zarówno anglojęzycznej, jak i polskiej, którą Pobłocki wykorzystuje w niezwykle szeroki, ale i twórczy sposób. Liczba autorytetów naukowych, na jakie powołuje się Autor, przyprawia wręcz o zawrót głowy. Mamy więc Topolskiego, Kulę czy Jedlickiego obok Malthusa, Marksa, Arrighego, Soji czy Wallersteina i oczywiście Davida Harveya. Ostatnią rzeczą, którą można byłoby odmawiać Pobłockiemu jest erudycja. Odnosi się wrażenie, że mamy do czynienia z lekturą pióra nie tyle absolwenta (jak rzeczywiście jest w tym przypadku), co wykładowcy dobrego zachodniego uniwersytetu, który – podobnie jak przed laty choćby Wallerstein – przez kontakt z polskimi uczonymi otworzył swoje horyzonty na kraje naszej części Europy, a swoje wieloletnie przemyślenia przedstawia na kartach tej znakomicie wydanej (polecam zwrócić uwagę na załączniki), w gruncie rzeczy popularnonaukowej, choć obszernej książki.
„Kapitalizm. Historia krótkiego trwania” – ból lektury
Zarazem jednak olbrzymia chaotyczność, z jaką prowadzi swoją narrację Pobłocki, sprawia, iż lektura jego książki jest raczej katorgą, aniżeli przyjemnością. I to pomimo znakomitego, przystępnego języka, którym posługuje się Autor. To liczące 613 stron dzieło, jak się wydaje, mogłoby być o połowę krótsze i nie straciłoby wiele ze swojej treści. Dużo do życzenia pozostawia również układ treści, który – celowo – zrywając z chronologią nie tyle intryguje, co raczej irytuje czytelnika. Tym bardziej że Pobłocki ma problem z klarownym tłumaczeniem kolejnych ruchów pionkami w trakcie gry w szachy toczonej przez niego z kapitalizmem na mapie świata. Z tego też powodu, książka, projektowana bodaj jako popularna, jak można się obawiać, może nie wzbudzić oddźwięku, na jaki zasługuje. A może zamiast jednej książki, próbującej odpowiedzieć za jednym zamachem na wszelkie dręczące go pytania, Kacper Pobłocki powinien napisać raczej dwie lub trzy i ująć jej jedną ramą, podobnie jak uczynili to wcześniej jego mistrzowie, Wallerstein czy Hobsbawm?
Opisując Dubaj, zbudowane na pustyni miasto będące świątynią czystej konsumpcji bez wolności obywatelskich Pobłocki zastanawia się, czy kapitalizm nie dochodzi do swojego końca. W tym sensie, że zbliża się nieuchronnie moment, w którym zamieniłby się na powrót w feudalizm. Pisząc jednak o gospodarce feudalnej w Rzeczpospolitej Obojga Narodów dowodzi, iż zawsze miała ono kapitalistyczne oblicze. Niejedyna to niekonsekwencja na kartach tej potężnej pracy. Również i pojęcia „globalnej północy” oraz „globalnego południa” mieszają się w sposób daleko wykraczający poza konstatację, iż cechuje je uznaniowość.
*
Może swoistą nonszalancją Autor, przekonany że kapitalizm jaki znamy dobiega końca, dowodzi jedynie, że nie docenia swojego potężnego wroga? A może nie widzi niebezpieczeństwa dzisiejszych czasów, w których kolejne środkowoeuropejskie rządy ustawiają się w kolejce po chińskie kapitały, mające „uniezależnić” ich państwa od – użyjmy języka samego Pobłockiego – „zapośredniczonego” zacofania w stosunku do Zachodu. Czy w tym kontekście zachodnioeuropejski kapitalizm, połączony nieformalną unią z ideą praw człowieka czy demokracji liberalnej, nie zasługuje jednak na to, by choć odrobinę go – mimo wszystko – bronić przed ostateczną reORIENTacją na wschód?