Julian Tuwim – „Moja miłość” – recenzja i ocena
Każdy, kto identyfikuje Tuwima tylko i wyłącznie jako autora Lokomotywy lub innych utworów dla dzieci, wiele traci. Ten najbardziej rozpoznawalny przedstawiciel poetyckiego „Skamandra” (którego współtworzył w dwudziestoleciu międzywojennym wraz z Janem Lechoniem, Antonim Słonimskim, Kazimierzem Wierzyńskim i Jarosławem Iwaszkiewiczem), w swoim dorobku posiada nie tylko przepiękne liryki, ale i buntownicze, obrazoburcze, rewolucyjne wręcz utwory, z których największym jego osiągnieciem jest poemat Bal w operze. Równocześnie Tuwim był bodaj pierwszym poetą „masowym”: lwią część jego twórczości stanowią bowiem kabaretowe skecze, satyry, szmoncesy (bardzo popularne w okresie międzywojnia dowcipy, oparte na humorze żydowskim) pisane dla kabaretu Qui Pro Quo oraz szlagiery, które śpiewała cała przedwojenna Polska – wystarczy przywołać choćby słynną Miłość ci wszystko wybaczy w wykonaniu Hanki Ordonówny czy Co nam zostało z tych lat, którą śpiewały ówczesne gwiazdy estrady: Tadeusz Faliszewski oraz Chór Dan. Liczne pasje poety – kolekcjonerska i leksykograficzna – dały owoc tak niespotykanym dziełkom jak Czary i czarty polskie (Tuwim był bowiem również… demonologiem), Polski słownik pijacki, Pegaz dęba i Cicer cum caule. Zainteresowania językoznawcze oraz doskonały, wrażliwy słuch poetycki, sprawiły, że poeta parał się również tłumaczeniami: na język polski przekładał zwłaszcza poetów rosyjskich – zasłynął choćby z doskonałych tłumaczeń dzieł Puszkina.
Tym razem jednak Julian Tuwim – poeta, satyryk, tłumacz, demonolog – za sprawą Wydawnictwa „Iskry” objawia się nam przede wszystkim jako… kochanek. Moja miłość jest bowiem zbiorem listów (a raczej strzępków listów i nielicznych fragmentów, które zdołały się uratować), a także nigdy niepublikowanych wierszy – przede wszystkim juweniliów – których adresatką jest Stefania – ukochana żona, muza i największa miłość jego życia. „Moje życie miało imię dziewczęce” – pisał w wierszu z tomiku Siódma jesień. Czytelnik, śledząc pisane przez poetę listy, nie ma wątpliwości, że całym jego życiem była Stefania Marchew – zwana przez Tuwima pieszczotliwie z francuska Marcheff (panieńskie, pospolite nazwisko późniejszej pani Tuwimowej było dla niej źródłem kompleksów do tego stopnia, że długo nie było ono znane biografom poety). Ujrzał ją w Łodzi, na ulicy Piotrkowskiej, 4 kwietnia 1912 roku – jak zanotował. Piękna panna z miejsca podbiła serce młodego, osiemnastoletniego wówczas Tuwima. Jeśli wierzyć szczątkowym informacjom, udzielonym przez samego Tuwima i wspomnieniom rodziny, przyjaciół i znajomych – tu przede wszystkim Magdalenie Samozwaniec, Irenie Krzywickiej, czy Irenie Tuwim – zabieganie o rękę panny z Tomaszowa Mazowieckiego, córki żydowskiego handlowca i śpiewaczki, trwało siedem lat. „Pretendent na męża” musiał udowodnić przyszłym teściom, że nie jest byle jakim „gryzipiórkiem” i będzie w stanie zapewnić utrzymanie rodzinie. Niestety, niewiele zachowało się faktów dotyczących ich początkowej znajomości, a później małżeństwa; Stefania Tuwim dyskretnie milczała na ten temat od początku do końca, a adresowane do niej epistoły, opatrzone wstępem i komentarzem Tadeusza Januszewskiego, wcale nie rozjaśniają sprawy.
Opublikowane w książce listy Tuwima do ukochanej nie są świadectwem faktograficznym, które stanowiłoby uzupełnienie biografii poety. W żaden sposób nie przybliżają również sylwetki „przyszłej Tuwimowej”, nie mówią nic o jej charakterze czy usposobieniu, oczywiście ze względu na swój jednostronny charakter; nie wiemy co odpisywała „Stefcia” zakochanemu w niej poecie, nie znamy jej myśli i uczuć, jej listy bowiem nie zachowały się. Dzięki temu Stefania – „panna, madonna legenda tych lat” – pozostaje dla nas zjawiskiem efemerycznym i ulotnym – dokładnie takim, jakim widział ją sam Tuwim.
Czym w takim razie są te listy? Przede wszystkim zapisem uczuć samego poety; początkowo egzaltowanym, gwałtownym wyznaniem uczuć, później świadectwem wciąż niegasnącej namiętności, tęsknoty, oczekiwania i udręki, a zwłaszcza niepewności co do uczuć ukochanej kobiety – tak bardzo bliskiej i odległej zarazem, której imię poeta zdrabnia na wszelkie możliwe sposoby (od „Stefci” pod „Fifcię”). I która jest dla niego wszystkim: matką, siostrą, córką, żoną, kochanką, przyjaciółką: Jasną, Świetlną, Promienistą, Powszechną, Ogromną (…) Sprawą… . W kwietniu 1917 roku poeta przechodzi załamanie nerwowe; wydaje się, że znajomość zostanie ostatecznie zerwana, a przyszły współtwórca wyjeżdża leczyć skołatane nerwy na wieś. Dzięki dwóm listom – których adresatką wyjątkowo nie jest Stefania a przyjaciele, przede wszystkim Salomea Dońska – oraz dopełniającej je, krótkiej notatce, która znalazła się wśród liryków, możemy domyślać się powodów depresji poety: są nimi obiekcje i obawy panny co do przyszłego męża. Boi się (…), lęka – ludzi, oczu s[poj]rzeń – ja dla Niej zaporą do szczęścia jestem. Dlaczego?! – pisze zrozpaczony poeta. W notatce z dnia 14 kwietnia 1917 roku czytamy: (…) powiedziała mi, że jestem egoistą, bo myślę tylko o sobie; tylko o tym, jak mnie będzie bez niej: »A o tym, że mnie z Tobą będzie źle nigdy nie pomyślisz«. Po pięciu latach wyładowywania całej swojej energii dla Niej. Stracony . Z tych niewielkich urywek wyłania się na moment obraz ukochanej – pełnej wątpliwości, a zarazem dość przewrotnej w swoim postępowaniu wobec zakochanego do szaleństwa poety.
Trzeba przyznać, że te pierwsze, młodzieńcze listy są przede wszystkim popisem egzaltacji, a nie kunsztu poetyckiego i jednych mogą przyprawić o zawstydzenie, a innych – którym obca jest ckliwość i najmniejszy poryw serca – nawet ból zębów. Z czasem listy do narzeczonej, a później żony, nabierają tego samego nastrojowego, pełnego liryzmu tonu, tak dobrze znanego nam z najsłynniejszych miłosnych wierszy Tuwima – Wspomnienia czy Przy okrągłym stole, znanym szerszej publiczności w wykonaniu Ewy Demarczyk pod tytułem Tomaszów. W kolejnych latach listy do żony stają się również wyraźnym, pisarskim warsztatem Tuwima: rozpoznajemy tak charakterystyczne dla poety neologizmy, językową ekwilibrystykę, zabawę słowami – w twórczości epistolarnej, intymnej przecież, objawia się kunszt poetycki Tuwima i jego wirtuozeria słowa.
Nie należy jednak posądzać twórcy Balu w operze o to, że listy do żony traktował jako wprawkę. Wręcz przeciwnie – za każdym razem są pełne szczerego uczucia do ubóstwianej Stefanii. Tuwim, jak każdy mężczyzna, bywa zazdrosny o swoją żonę, bawiącą często za granicą, odpisującą zdawkowo lub prawie wcale; niecierpliwi się, gdy jego ukochany „robaczek świętojuliański” wydaje za dużo pieniędzy i prosi o przesłanie kolejnych; z czułą, żartobliwą troską dopytuje, czy kochana żonka… przytyła: Jak tam z ciałem? Ile go przybyło? Pamiętaj jeśli nie zastanę grubasa, to się upiję ze zmartwienia (…) .
A nade wszystko tęskni – tęskni za jej spojrzeniami, uśmiechem, ciałem. Stefania działa na poetę jak narkotyk, jest uzależnieniem, z którym niepodobna walczyć i jedyną racją bytu.
Druga część Mojej miłości stanowi zbiór wierszy Tuwima: zarówno juweniliów, które nie były dotychczas publikowane, jak i tych znanych doskonale czytelnikom z tomiku Siódma jesień. Również one są dowodem silnego uczucia, które momentami jest druzgocącą, nieprzemijającą namiętnością ([Erotyk]), to znów uwielbieniem, tak jak w Ave Stefania, gratiae plena! I o ile czytając pierwszą część, czytelnik może mieć poczucie, że wdziera się w czyjś najintymniejszy i bardzo osobisty świat, stając się swego rodzaju podglądaczem cudzej korespondencji, o tyle druga sprawia, że powraca znów na utarte szlaki lekturowe – wszak wiersze są już świadomą twórczością. I w tym wypadku Tuwim bawi się formami i gatunkami, które pozostają jednak w obrębie tematyki miłosnej. W ten sposób utwory nabierają charakteru modlitwy, litanii do „panny, madonny”, którą poeta otacza religijną wręcz czcią. Nie są to być może najlepsze wiersze autora Sokratesa tańczącego ; pozostają za to niezmiennie przepełnione gorącym, najszczerszym uczuciem miłości.
Natomiast samemu wydawcy można albo pogratulować odwagi, albo postawić zarzut, że zdecydował się opublikować rękopisy, które znaleziono w archiwum Juliana Tuwima przekazanym po jego śmierci do Muzeum Literatury w Warszawie. I w obu przypadkach będzie to w pełni uzasadnione. Z jednej strony bowiem trzeba mieć sporo odwagi, by zdecydować się na publikację najbardziej osobistych pamiątek poety, mających bardziej wartość sentymentalną, niż literacką, które w dodatku nie stanowią zwartej całości, jak to było w przypadku listów choćby Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów. Z drugiej strony warto postawić pytanie o granicę prywatności wybitnego twórcy i o to, w jakim stopniu można ją odsłonić przed czytelnikiem Czy po Kronosie Gombrowicza i zalewie publikowanej korespondencji polskich pisarzy i poetów ta granica już na dobre się zatarła? W tym wypadku jednak zarówno listy, jak i wiersze, które znalazły się w Mojej miłości, bronią się same – niekoniecznie w swym literackim i poetyckim aspekcie – i znajdą swych wiernych wyznawców. Albowiem dla nas, anty-romantyków XXI wieku, Moja miłość może być nie tylko źródłem inspiracji dla wyrażania własnych uczuć, ale nostalgiczną podróżą w przeszłość, kiedy to ludzie potrafili jeszcze mówić o miłości między kochankami: „tkliwie, żarliwie”, wzniośle, a nade wszystko – pięknie.