Julia M. H. Smith – „Europa po Rzymie” – recenzja i ocena
Należy podkreślić, że niesprawiedliwością byłoby nazwanie tej książki słabą. Wręcz przeciwnie, „Europa po Rzymie” to praca naprawdę na poziomie, a fakt, że autorka, jak czytamy z okładki, kieruje Katedrą Historii Średniowiecznej Uniwersytetu Glasgow pozwala nam zaklasyfikować książkę do grupy tych, które aspirują do miana publikacji naukowych. I tak to trochę wygląda, bo i potężna baza źródłowa, i ładne wprowadzenie czy epilog, i skrupulatnie stworzony indeks, zaś lista literatury uzupełniającej sięga 25 stron (szkoda tylko, że wydawca, jak to aż nazbyt często bywa, nie pokusił się o dopełnienie jej o literaturę polskojęzyczną). Jako zarzut mogłabym postawić na tej płaszczyźnie tylko fakt, że przypisy ograniczają się do cytowanych fragmentów źródeł i są umieszczone na końcu książki, całkowicie pomijając opracowania, z których korzystała autorka, co przecież jest wskazane w tego typu pracach, które unikają, z założenia, traktowania ich jako publikacje stricte popularne.
Książka jest dość ładnie wydana i składa się z czterech części (Podstawy, Więzi, Zasoby oraz Ideologie), z których każda złożona jest z dwóch rozdziałów. Podział ten jest według mnie jak najbardziej trafny, jednak już fakt wyodrębnienia z kilkudziesięciustronicowych rozdziałów zaledwie trzech jednostek powoduje niemały chaos – odrębne treści pojawiają się w co drugim akapicie, bo albo autorka skupia się na innym aspekcie, albo omawia jeden na płaszczyźnie kilku państwowości, albo przywołuje konkretną sytuację wyczytaną w źródłach jako argument dla swoich słów. Ogólnie rzecz ujmując, aż prosi się o podzielenie podrozdziałów na mniejsze jednostki, by uczynić publikację bardziej przejrzystą i dostępną, bo przecież nie o to w książkach naukowych chodzi, by były w odbiorze trudne i męczące, prawda?
Wysoka wartość merytoryczna
A wartość merytoryczna? Tutaj Pani Smith spisała się naprawdę bardzo dobrze. Wystarczy wspomnieć, że prawie każdą „teorię” autorka argumentuje cytatem źródłowym we własnym, naprawdę dobrym tłumaczeniu, a wachlarz źródeł powinien wzbudzać czytelniczy zachwyt. Bowiem obok traktatów drukowanych, jak Paweł Diakon czy Kolumban pojawiają się inskrypcje, kodeksy, literatura piękna (choćby „Beowulf”), często niepublikowane. Autorka coraz to powołuje się na różnego typu badania archeologiczne, wiadomo bowiem, że ciężko jest znaleźć coś nowego z zakresu kultury pisemnej, a to, co jest dostępne, nie tłumaczy wszystkiego. Przykładowo, badając umieralność, ale także skład społeczny społeczeństwa, J. M. H. Smith dochodzi do pewnych wniosków analizując wczesnośredniowieczne cmentarze. Interesujące jest również takie podejście, dzięki któremu, wobec powszechnie znanych źródeł, opracowanych już wszem i wobec, autorka wykazuje tzw. świeżość umysłu i formułuje nowe tezy, które potrafi solidnie uargumentować.
Problemy językowe...
Mankament pozycji, i to taki, który moim zdaniem jest niedopuszczalny, stanowi język. Nie wiem, czy zarzut ten powinnam kierować pod adresem Pani Smith czy, wygodniej, tłumacza, ale faktem jest, że książki bynajmniej nie czyta się przyjemnie. Skomplikowane zdania, które trzeba czytać wielokrotnie, by zrozumieć ich sens w dość poważnym stopniu ograniczają przyswajalność przekazywanych treści. Jeszcze ciężej przychodzi wyłapanie kontekstu między jednym zdaniem a drugim. Jako cytat niech posłuży nam pierwszy lepszy akapit rozpoczynający rozdział „Przyjaciele i krewni”: Również na życzliwość krewnych, przede wszystkim na łączącą ich przyjaźń, nietrudno się zgodzić, jednak rzeczywistość rzadko odpowiada mitowi o tym, co „naturalne” – choć bowiem więzy między rodzicami a dziećmi, braćmi i siostrami, wujami i siostrzenicami należą do najbardziej oczywistych relacji w każdej społeczności ludzkiej, to mogą zaliczać się również do najbardziej skomplikowanych. Badanie roli pokrewieństwa we wczesnym średniowieczu jest zatem badaniem jednego z najważniejszych wymiarów, w jakich ludzie układają wzajemne stosunki, podejmują wybory co do swego otoczenia społecznego, wyrażają uczucia i ideały. Refleksja na temat tych więzów rzuca też światło na osobistą tożsamość, formy pokrewieństwa i głęboko zakorzenione nawyki myślowe. I tak, jeśli nie gorzej, przez trzysta stron tekstu, co naprawdę wymaga olbrzymiego samozaparcia ze strony czytelnika, bo, chcąc nie chcąc, tego typu styl, odpowiedni do przedstawiania historii poprzez wydania podręcznikowe, jest całkowicie nietrafiony, gdy chodzi o książkę, po którą chciałoby się sięgnąć dla relaksu czy „do poduszki”.
Na ile nowe ujęcie?
Język to jednak jakby kwestia poboczna. Jeśli wspomniałam, że książka pod względem merytorycznym jest dobra, to dlaczego mnie zawiodła? Otóż, pomimo całej skromności, na jaką mnie stać, złapałam się na tym, że… to wszystko już było, gdzieś tam. Nie twierdzę, że wszystko, o czym pisze Pani Smith jest powszechnie znane, ale raczej, że zauważając w podtytule wyrazy „nowe ujęcie” łudziłam się, że ujęcie będzie naprawdę nowe. A tu, pomimo zapewnień we wprowadzeniu czy we wstępach do każdego rozdziału (jak choćby przy „Pracy i władzy”, gdzie czytamy: Podejście przyjęte przez nas jest inne. Zakłada ono, że cechą charakterystyczną okresu średniowiecza jest różnorodność doświadczeń. (…) wskazujemy, że regionalne zróżnicowanie oraz zmiana zachodząca w czasie były istotnymi cechami wszystkich hierarchii społecznych okresu wczesnego średniowiecza. – może się mylę, ale to podejście raczej do innowacyjnych nie należy, chyba że zestawiamy je z historiografią dziewiętnastowieczną) dochodzimy w pewnym momencie do wniosku, że już o tym czytaliśmy, że już to wiemy z szeregu różnych, rozproszonych publikacji, że w „Europie po Rzymie” niewiele fragmentów wywołuje u nas zdziwienie, niewiele zaskakuje. Cóż, to chyba kwestia tego, że skoro obiecuje się czytelnikowi „całkowicie nową wizję historii”, to ten naprawdę może sobie zrobić nadzieje i wydać te 45 zł (co jest dość znaczną kwotą za 350-stronicową książkę w miękkiej okładce, mimo że powoli przyzwyczajamy się, że dobrej książki historycznej za mniejszą kwotę raczej już nie kupimy). Nie sądzę, że każdy przeżyje rozczarowanie, bynajmniej! Próbuję tylko wykazać, że ryzyko zawodu, chcąc nie chcąc, istnieje.
A więc mamy pozycję, bardzo (podkreślam – bardzo!) przyzwoitą, którą, mimo że wypełnia ona lukę w zapotrzebowaniu na historię kulturową wczesnego średniowiecza, ciężko zaklasyfikować do konkretnej niszy odbiorców. Bowiem wspomniane aspiracje do traktowania jej jako książki naukowej raczej wypadają blado w porównaniu z tym, co po książce oczekujemy, czy też z tym, co znajdujemy wewnątrz. Wszelako, język pozycji i cała jej budowa sprawiają, że mediewista-amator raczej odłoży ją po przeczytaniu kilku, kilkunastu stron (sama przeżyłam tego typu „kryzys”), ponieważ, jak zaznaczyłam, książka jest naprawdę nieprzyjemna w czytaniu. Przyznałam jej 6 punktów, bo publikacja mimo wszystkich zastrzeżeń, zalicza się do tych „ponadprzeciętnych”. A także dlatego, by wykazać, że jednak warto chociażby ją przejrzeć, ponieważ na polskim rynku do tej pory niewiele pojawiło się książek traktujących o latach 500-1000 od strony kulturowej. Jeśli więc pracę Pani Smith potraktujemy nie pod kątem „nowego ujęcia”, lecz jako bardzo przyzwoite kompendium wiedzy z zakresu historii społeczeństwa, do tej pory raczej rozrzuconej, a także wykażemy się cierpliwością przy czytaniu, to książka może okazać się naprawdę ciekawą pozycją w naszej biblioteczce.
Zredagował: Kamil Janicki