Józef Piłsudski i Walery Sławek mogą być inspiracją, a nie tylko posągami – rozmowa z aktorem Janem Marczewskim z filmu „Piłsudski”
Walery Sławek był członkiem Polskiej Partii Socjalistycznej i Organizacji Bojowej PPS, a następnie marszałkiem Sejmu i trzykrotnym premierem Polski. Przede wszystkim jednak był jednym z najbliższych współpracowników i przyjaciół Józefa Piłsudskiego. W filmie „Piłsudski”, którego premiera odbędzie się 13 września 2019 roku, będziemy mogli poznać bardziej prywatne oblicze polityka, między innymi jego zmagania z kalectwem i nieszczęśliwą miłość do pasierbicy Piłsudskiego, Wandy Juszkiewiczówny. W rolę Walerego Sławka wcielił się młody aktor Jan Marczewski, który opowiedział Histmagowi o kulisach pracy nad filmem, przygotowaniach do roli i wyzwaniach związanych z graniem w produkcji historycznej.
Marek Teler: W filmie „Piłsudski” kreuje pan postać Walerego Sławka, jednego z najbliższych współpracowników Józefa Piłsudskiego. W 1906 roku Sławek uległ wypadkowi po wybuchu bomby karbonitowej, w wyniku którego stracił prawe oko, ogłuchł na prawe ucho i stracił pięć palców. Czy zagranie osoby tak okrutnie doświadczonej przez los było dla pana dużym wyzwaniem?
Jan Marczewski: W filmie ukazane zostały dwa etapy życia Sławka: jeden przed wypadkiem, a drugi po wypadku. Na początku był on człowiekiem, który niczego się nie bał – zawsze biegł w pierwszej linii, nie lubił gadać, wolał działać. W momencie, kiedy przed jednym z zamachów wybuchła mu w rękach bomba, nagle z przystojnego młodzieńca, który czuł się panem świata walczącym o ojczyznę, wylądował na dnie, osamotniony. Nie dość, że był oszpecony, to jeszcze niedługo po wypadku jego największa miłość, pasierbica Piłsudskiego Wanda Juszkiewiczówna, tragicznie zmarła. To bardzo zmienia człowieka.
M.T.: Jak rozumiem, uczucie Walerego Sławka do Wandy Juszkiewiczówny było przez nią odwzajemnione?
J.M.: Tak. Poznali się jeszcze przed wypadkiem, a później Sławek się od niej izolował. Czuł się oszpecony i uważał, że Wanda nie powinna go oglądać w tym stanie, mimo że próbowała się z nim skontaktować i pisała do niego listy. W filmie jest też pokazany wątek wstążeczki, którą Walery dostał od Wandy i miał ze sobą do końca. Sławek nigdy więcej nie związał się z żadną kobietą. Pozostał wierny miłości żywionej do Wandy i miłości do Polski.
M.T.: Również braterskiej miłości do Piłsudskiego, którego przyjacielem pozostał do końca życia.
J.M.: Czytałem, że jedynym zarzutem, jaki przeciwnicy polityczni mieli wobec Sławka było to, że był zbyt posłuszny Piłsudskiemu. W pewnym momencie zaczął mu ufać bezwarunkowo. Ta scena chyba się w końcu w filmie nie znalazła, ale zdarzało mu się również sprzeciwiać Piłsudskiemu – powiedział mu raz nawet: Gdybym cię nie znał, to lałbym cię po mordzie. Piłsudski był osobą bezkompromisową i choć teoretycznie miał wokół siebie wielu ludzi, w swoim szalonym pomyśle był właściwie sam. Zarówno Sławek, jak i Piłsudski byli twardymi facetami, którzy widzieli siebie w momentach największych triumfów i w najgorszych chwilach. Czasem wystarczyło w ich relacji jedno spojrzenie, bo rozumieli się bez słów.
M.T.: Film przedstawia Walerego Sławka w latach 1901–1918 i z tego co wiem, sceny nie były kręcone w porządku chronologicznym. Domyślam się, że to dla aktora spore wyzwanie.
J.M.: To chyba jedna z najtrudniejszych dla mnie rzeczy w pracy. Pierwszą sceną, którą kręciłem z Elizą Rycembel, czyli filmową Wandą, była scena jej pogrzebu. W teatrze historia pokazywana jest linearnie, a tutaj zanim Walery zdążył ją poznać i się zakochać, to już Wandę chowa. Na szczęście mieliśmy czas na konsultacje z Michałem Rosą, który spotykał się z nami i rozmawiał. Wszystkie nasze uwagi uwzględniał w scenariuszu, bo był nie tylko reżyserem, ale też scenarzystą. Dzięki temu praca na planie była łatwiejsza.
Na 13 września 2019 roku zaplanowana jest premiera filmu „Piłsudski”. Przejdź na oficjalną stronę tej produkcji i dowiedz się o niej więcej!.
M.T.: Czy przed otrzymaniem roli znał pan historię Walerego Sławka, czy poznawał pan ją od podstaw?
J.M.: O Walerym Sławku wiedziałem niewiele – kojarzyłem go z fotografii, na których był łysy, z wąsem. Posągowa postać. Podobnie zresztą kojarzymy Piłsudskiego w czapce na Kasztance. Tutaj musiałem zupełnie na nowo zapoznawać się z jego postacią i tragiczną historią. Było to dla mnie duże odkrycie i cieszę się, że w filmie znalazło się tyle miejsca dla Walerego. Zazwyczaj jest to postać drugoplanowa, a tutaj jego historia wywiera dość duży wpływ na samego Piłsudskiego.
M.T.: Jak rozumiem, nie tylko czytał pan biografie Sławka, ale też poznawał go poprzez listy i prywatne zapiski. Czy znajduje pan w sobie jakieś cechy charakteru swojego bohatera?
J.M.: Tak, czytałem też jego wspomnienia wydane przez Instytut Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku. Myślę, że Walery jest mi w pewnym sensie bliski. Sądzę, że dlatego reżyser filmu Michał Rosa mi zaufał, bo zobaczył we mnie charakter Sławka. To nie jest tak, że w życiu jestem zupełnie inny, a tutaj musiałem wymyślić postać totalnie od zera. Lojalność, walka o ideały i przyjaźń to wartości, które dla mnie też są bardzo ważne. Byłem najmłodszy z całej ekipy i byłem debiutantem. Borys Szyc, Marcin Hycnar, Tomek Borkowski i Józek Pawłowski mają ode mnie dużo większe doświadczenie. Również Sławek na początku był wśród kompanów Piłsudskiego takim chłopaczkiem, dobrym duszkiem ekipy. Podobną relację udało nam się wytworzyć na planie filmu.
M.T.: Wspomniał Pan o współpracy z aktorami z dużym doświadczeniem. W filmie zagrali między innymi Borys Szyc, Magdalena Boczarska i Tomasz Schuchardt. Czy odczuwał Pan jakiś dystans między sobą a nimi, czy od razu nawiązała się między wami bliska relacja?
J.M.: Z Borysem Szycem znaliśmy się już z Teatru Współczesnego – ja gram tam od dwóch lat, on od osiemnastu. Było to dla mnie ważne doświadczenie, bo ta wspólna praca w teatrze bardzo nam pomogła. Debiutantowi nie jest łatwo nagle wskoczyć na poziom gwiazd. Nie czułem na planie żadnego dystansu ze strony kolegów, od razu mnie do siebie przytulili i czułem, że mogę na nich liczyć. Kiedy miałem z czymś problem, zawsze mogłem ich pytać o radę. Z drugiej strony to wspaniałe móc pracować z najlepszymi, bo wtedy człowiek sam stara się wskoczyć na swoje najwyższe obroty.
M.T.: A czy w pana rodzinie są jakieś tradycje historyczne związane z przodkami uczestniczącymi w ważnych wydarzeniach dla Polski?
J.M.: Mój pradziadek walczył na wojnie, z której wrócił siwy i z nikim nie rozmawiał. Brat prababci był z kolei w obozie koncentracyjnym – mam nawet jego wspomnienia, ale cały czas boję się do nich zajrzeć. Inny wujek zginął w Powstaniu Warszawskim, więc ten temat był obecny w naszej rodzinie. Niemniej jednak nie mogę powiedzieć, żeby to był kult czy pielęgnowana przez lata tradycja, jak to wygląda w niektórych rodzinach.
M.T.: Na pewno takie rodzinne wspomnienia uczą wrażliwości na wydarzenia z tamtych lat.
J.M.: Pielęgnowanie pamięci, kult przodków, ale też polityka historyczna są sprawami bardzo delikatnymi, często drażliwymi, pełnymi niuansów i wielu punktów widzenia. Nie ma jednej obiektywnej prawdy, dlatego trzeba bardzo ostrożnie i odpowiedzialnie konstruować swoje wypowiedzi, również te filmowe. Dla młodego widza ciekawe jest to, że odbrązawiamy te wszystkie postaci i sprawiamy, że nie są to ludzie z podręczników czy biogramy z Wikipedii, tylko z ludzie z krwi i kości, z którymi możemy się utożsamiać. Stają przed niezwykle trudnymi i niejednoznacznymi wyborami i mogą być inspiracją, a nie tylko posągami. To nie będzie film tylko dla szkół, lecz kino akcji, które przy okazji w bardzo ciekawy sposób uczy nas historii, o której wielu często nie ma pojęcia.
M.T.: Jest pan otwarty na propozycje kolejnych ról historycznych?
J.M.: Na pewno zostałem na planie rozpieszczony, bo ten film wyprodukowano na najwyższym poziomie, nie tylko aktorsko-reżyserskim. Scenografia, kostiumy i charakteryzacja również były znakomite. W mojej roli charakteryzacja powypadkowa w pewnym sensie „robiła mi” tę postać. Na każdym centymetrze kwadratowym planu zdjęciowego czuło się ogrom pracy specjalistów, a wiem, że nie zawsze tak to wygląda. Tak więc w takich produkcjach mogę grać cały czas!
M.T.: Jakie są zatem obecnie pana plany zawodowe?
J.M.: Jesteśmy w trakcie zdjęć do serialu o Agnieszce Osieckiej, gdzie będę wcielał się w postać Andrzeja Jareckiego, jednego z założycieli STS-u. Teraz będę zaś grał w spektaklu Teatru Telewizji „Dzień gniewu” w reżyserii Jacka Raginisa-Królikiewicza, w którym ukażemy wojenną historię Żyda Emanuela Blatta. Ucieka on z getta i skrywa się w klasztorze, w którym przeor jest dawnym znajomym głównodowodzącego Niemca, który eksterminuje Żydów. Znów produkcja historyczna, ale po prostu chyba mam takie emploi!