Josef Schüßlburner – „Czerwony, brunatny i zielony socjalizm” – recenzja i ocena
Nie lubimy historii traktowanej wybiórczo, bardzo nie lubimy. A jeszcze bardziej takiej, którą wykorzystuje się jedynie do celów politycznych. W przypadku pracy pana Schüßlburnera mamy do czynienia właśnie z tego typu interpretacją nie tylko źródeł, ale i faktów historycznych, które są akurat na rękę autorowi. I w sumie, między Bogiem a prawdą, mogliśmy się tego spodziewać po wojującym antysocjaliście, który pokusił się na napisanie pracy o wdzięcznym tytule „Czerwony, brunatny i zielony socjalizm”. Autor, będący „czołowym publicystą niemieckiej prawicy” posłużył się brudną historią Niemiec pierwszej połowy XX w. dla potwierdzenia swoich poglądów. Tak więc współczesną niemiecką lewicę obarcza wypaczeniami socjalizmu w wydaniu NSDAP, nazywając ją wręcz ideową spadkobierczynią tejże. Wychodząc z takich założeń i kierując się jedynie politycznymi pobudkami nie dziwota, że książka wyszła słaba, przeładowana fundamentalistycznymi i agresywnymi komentarzami, pozbawiona historycznej krytyki czy chociażby refleksji.
Problemem jest również traktowanie przez autora Adolfa Hitlera jako zatwardziałego socjalisty, co miałaby potwierdzać chociażby nazwa stworzonej przez niego ideologii: narodowy socjalizm. Pan Schüßlburner tę drugą składową wyolbrzymia więc do granic absurdu, tak więc możemy czytać „fakty” typu: Zarówno Lassalle, jak i Hitler wierzą, że to Niemcy wygrają międzynarodowy wyścig; obaj wyznają utopijną wizję zbudowanego przez nich socjalistycznego [sic!] państwa światowego. Tak więc Hitler jawi się nam jako gorący zwolennik socjalizmu, który, analizując słowa autora, jest po prostu równoznaczny z komunizmem (a o stosunku nazistów do komunistów wie chyba każdy gimnazjalista), zaś ideologie socjalistyczna i faszystowska tak naprawdę są dla Schüßlburnera tożsame, a przynajmniej granice między nimi – płynne.
Również krytycznymi ocenami pan Schüßlburner szafuje na prawo i lewo w ten charakterystyczny sposób, kiedy osoba wydająca opinię wierzy, że jej prawda jest jedyna i słuszna, autorytarnie ucinając wszelkie głosy oponentów (np. całkowicie niedorzeczny jest pogląd…) używając kpiny i ironii takiej, która wzbudza w czytelniku raczej uśmiech politowania (zasługuje taki „niemiecki proletariusz” na strzał w potylicę czy też nie?) albo też dając wyraz swoim poglądom, o których wiadomo, że nikt i nic nie jest w stanie poddać ich w wątpliwość (Zamiast bagatelizować „komunistyczną substancję” i zdejmować z niej odpowiedzialność za masowe zbrodnie, usiłując równocześnie, w mało przekonujący sposób, zrzucić winę na nacjonalizm, aby przy pomocy takiego manewru uderzyć w prawicę, należy raczej zadać fundamentalne pytanie, jaka jest przyczyna zdumiewającego faktu, że tak jawnie irracjonalna koncepcja jak socjalizm znajdowała i wciąż znajduje zwolenników). Przy całym tym ataku na lewicę autor wykazuje się również niewiedzą historyczną wynikającą chyba właśnie z ideologicznego „zamroczenia” – Polskę pod rządami J. Piłsudzkiego i jego następców nie powstydził się zaliczyć do „totalitarnych dyktatur”, obok innych czołowych postaci tego ustroju, jak Lenin, Stalin, Bierut czy Rakosi.
Sama strona formalna książki pozostawia także wiele do życzenia – wizualnie nie zachwyca, ale to akurat najmniejszy problem. Czytając rozdział po rozdziale, akapit po akapicie, po chwili zmęczeni jesteśmy stylem autora, który bodaj nie formułuje zdań krótszych niż sześciokrotnie złożone. Całość czyni więc wrażenie pseudointelektualnego bełkotu „osoby wiedzącej lepiej”. Także wspominanie na każdym kroku o niemieckich tajnych służbach sprawujących nadzór ideologiczny nad obywatelami [współczesnych] Niemiec (to chyba oni są winni temu, że niemieckie SPD ciągle znajduje zwolenników) jest lekko irytujące – nikt chyba nie lubi spiskowej teorii wszystkiego, prawda? Ale trzeba sprawiedliwie przyznać, że Schüßlburner o aparat merytoryczny się zatroszczył: kilka stron bibliografii i obfitość przypisów na pewno się chwalą, szkoda tylko, że fragmenty cytowanej literatury traktowane są tendencyjnie, tak samo jak i sam ich wybór. No cóż, „Czerwony, brunatny i zielony socjalizm” stanowi kolejny przykład na to, że polityka i historia rzadko idą ze sobą w parze, ponieważ rzadko traktuje się je na tym samym poziomie – historia wykorzystywana dla potrzeb współczesnej polityki raczej nie wróży dobrze.
Ktoś kiedyś powiedział, że doktryny ograniczają – w tym wypadku, na nieszczęście, ograniczyły pana Schüßlburnera – niezrozumienie procesów dziejowych i wszechobecna ich interpretacja z punktu widzenia powojennej prawicy spowodowała, że mamy do czynienia z pozycją, której nie polecam nikomu. Lewica przy każdym akapicie uśmieje się błogo (tak tak, lubimy się pośmiać z głupot wypowiadanych przez oponentów), prawica zaś tak naprawdę nie znajdzie w książce niczego, co mogłaby wykorzystać jako argument w sporze z politycznym przeciwnikiem. Oczywiście mówimy o „politykach” zorientowanych, choć trochę, historycznie.
Zobacz też
- Warren H. Carroll – „Ostatnia krucjata. Hiszpania 1936”
- Warren H. Carroll – „1917. Czerwone sztandary, biała opończa”
Zredagował: Kamil Janicki