Jorge Molista – „Zamaskowana Królowa” – recenzja i ocena
Pierwsze, co rzuca się w oczy – po ciemnej i nieefektownej, ale jednak nastrojowej okładce – to objętość. Powieść ta ma ponad 500 stron. Nie ulegajmy jednak panice: treść, jak się okazuje, składa się z mnóstwa krótkich, maksymalnie 5-stronnicowych rozdziałów, a każdy rozpoczyna się na nowej stronie. Każdy też otwierany jest odpowiednim dla niego cytatem z różnych źródeł historycznych, zwłaszcza Pieśni o Cydzie, oraz Cantar de la Cruzada („Pieśń o Krucjacie”).
Bóg rozpozna swoich!
Fabuła przenosi nas w burzliwy początek XIII wieku. Przedstawia dramatyczne losy krucjaty przeciwko Albigensom w Okcytanii – dzisiejszej południowej Francji. Krucjaty, po której spora część europejskich intelektualistów nawet w obecnych czasach wydaje się mieć wciąż kaca moralnego. Chcący wyplenić herezje z Okcytanii krzyżowcy dopuszczali się zbrodni na wielką skalę, łącznie z wymordowaniem 20 tysięcy mieszkańców miasta Béziers. Wtedy to de facto dowodzący krucjatą legat papieski Arnald Amaury na pytanie, jak odróżnić katolików od heretyków, powiedzieć miał rzekomo słynne słowa „Zabijcie wszystkich, Bóg rozpozna swoje owieczki”. Nota bene, Arnald Amaury jest jednym z ważniejszych postaci „Zamaskowanej Królowej”.
Czasem po obrzeżach, a czasem przez środek tych wydarzeń wędrują bohaterowie powieści. Zgodnie z tekstem z okładki, jest to dama i dwóch rywali. Dama to Bruna z Béziers, zwana Panną Słowik, którą z tajemniczych i niezrozumiałych dla niej powodów chce zabić wiele osób. Bruna ma talent do pakowania się w kłopoty i wychodzenia z nich w ostatniej sekundzie. Dwóch rywali, walczący o jej uczucia, to Guillermo z Montmorency – szybko zaczynający mieć moralne wątpliwości krzyżowiec, wysłany z misją odszukania tajemniczych dokumentów – oraz jeszcze bardziej tajemniczy Hugo z Mataplany, który na pierwszy rzut oka wydaje się być po prostu trubadurem. Tylko na pierwszy rzut oka.
Fabuła przez większość czasu gna do przodu jak toczący się ze zbocza ser z dziwnej, angielskiej zabawy. Trup ściele się gęsto w rytm kolejnych zwrotów akcji. Zresztą już pierwsze zdanie brzmi „W jednej chwili miłosne uniesienie zastąpił strach przed śmiercią”, co dobrze oddaje ducha powieści. Inną rzeczą jest wiarygodność i logika niektórych wydarzeń. Zdarza im się, w mym mniemaniu, poważnie kuleć, jak w powszechnej i kompletnej niezdolności odróżniania mężczyzny od kobiety ze ściętymi włosami.
Historyczne postaci i... magowie?
Autor bardzo dba natomiast o realizm historyczny... przynajmniej do pewnego momentu. Większość przewijających się na kartach książki postaci w istocie żyła i brała udział w tamtych wydarzeniach. Na końcu umieszczone są nawet ich notki biograficzne. Podobnie rzeczywiste jest wiele przedstawionych przez Molistę wydarzeń oraz miejsc. Dla przykładu, w podziemiach pod Narboną faktycznie rozciągają się ogromne podziemia, choć nie są aż tak tajemnicze, jak chciałby autor.
Im jednak dalej, tym dziwniej. Do fabuły wkraczają tajne sprzysiężenia żydowskie, templariusze, Rycerze Syjonu, czarna magia, oryginalna filozofio-religia Pani z Cabaret, golemy, potomkowie nie-mogę-napisać-kogo... Nie wiem, co w Hiszpanii rozumie się przez „powieść historyczną”, ale zważywszy na realizm działa pana Molisty, z lekka zdziwiło mnie, gdy bohaterowie walczyli z golemami i magami. No właśnie, konstrukcja fabuły wydaje się dość niecodzienna, łączy bowiem niechęć do powoływania do życia postaci fikcyjnych, realizm historyczny i dużą dbałość o tę warstwę, z silnymi akcentami fantastyki, a nawet horroru. Koktajl ten okazuje się jednak całkiem strawny, autor bowiem wie jak pisać, aby odbiorca chciał przeczytać kolejną stronę.
Słowem podsumowania
Tym bardziej chce się je przewracać, że książka wydana jest elegancko i solidnie. Twarda okładka i szyte strony, zwiększają bardzo jej trwałość i odporność. Cena przy tym nie przyprawia o ból głowy, zwłaszcza jak na taką objętość powieści. Nie da się tu powiedzieć nic ponad to, że „Zamaskowana Królowa” nie daje się przyłapać na żadnej ewidentnej wpadce.
Czas na podsumowanie. Gładząc się po potylicy, co jest u mnie oznaką mocnego zamyślenia, muszę jakoś ocenić recenzowaną książkę. A głęboko się namyślam, bo nie do końca wiem, co teraz napisać. Niby nie znalazłem żadnych ważniejszych wad, niby fabuła wciąga, niby lektura jest przyjemnością. Ale szczerze mówiąc, lektura ta pozostawiła mnie jednak dość obojętnym. Nie zauważyłem, aby zachęcała do pełnego jej przeżywania i zagłębienia się w świat przedstawiony. Kto wie, może nie nadaję się do recenzowania romansów – bo „Zamaskowana Królowa” poniekąd jest także romansem. Główna bohaterka chodzi sobie i nie może się zdecydować, którego z dwóch kawalerów bardziej kocha. Wydaje mi się, że autor przedstawił to wszystko w nieco sztuczny sposób, ale liczba przeczytanych przeze mnie romansów zanadto przypomina zero, abym odważył się tu autorytatywnie wypowiadać. Wybaczcie mi, drodzy czytelnicy, moją chropowatość i dodajcie do oceny przynajmniej punkt, jeśli romanse są Waszą ulubioną gałęzią literatury.
Zredagował: Kamil Janicki